Polak Niemiec – dwa bratanki?
Awantura o odszkodowania wojenne pokazała, że Polacy wciąż obawiają się Niemców. Oba narody pozostają sobie obce.
Między Warszawą a Berlinem zbiera się na burzę. W ubiegłym tygodniu niektórzy posłowie wypowiadali się w Sejmie, tak jakby Niemcy wciąż knuły agresję na nasz kraj, jakby za Odrą czaił się podstępny nieprzyjaciel. Wydaje się, że 14 lat polsko-niemieckiego pojednania poszło na marne.
Janusz Dobrosz z LPR twierdził, że w RFN istnieje historyczna linia, zmierzająca do zniszczenia państwa polskiego, którą zapoczątkowali Fryderyk II i Bismarck. Dobrosz głosił, że Niemcy powinny zapłacić Polsce za straty wyrządzone w czasie II wojny światowej 634 mld dol. odszkodowania.
Lider PiS, Jarosław Kaczyński, ostrzegał przed frontem obrony niemieckich interesów w Polsce, który tworzą niemieckie służby specjalne, żyjący jakoby za niemieckie pieniądze „niezależni publicyści” oraz „tłumek pożytecznych idiotów o żebraczym usposobieniu”. Jan Łączny z Samoobrony pytał byłego ministra spraw zagranicznych, Bronisława Geremka, ile wziął pieniędzy za to, że milczał, gdy w 1998 r. Bundestag przyjął uchwałę popierającą postulaty Związku Wypędzonych. Krytykowano silną obecność kapitału niemieckiego w polskich mediach, wypominano mniejszości niemieckiej jej wyborcze przywileje.
Gorąca debata w Sejmie odbyła się na temat projektu uchwały o reparacjach wojennych, której przyjęcie rekomendowała Sejmowi Komisja Spraw Zagranicznych. Uchwała ma zobowiązać rząd RP do wyegzekwowania należnych Polsce reparacji wojennych z tytułu strat i szkód wyrządzonych przez Niemcy w czasie II wojny światowej i do rozpoczęcia w tym celu rozmów z rządem RFN. Tylko SLD był przeciwko przyjęciu tej uchwały jako „sprzecznej z polską racją stanu” i burzącej istniejący porządek prawny w Europie.
W 1953 r. rząd PRL, uznawany na arenie międzynarodowej, zrzekł się przecież reparacji wojennych. Wydaje się jednak, że w jakiejś złagodzonej formie uchwała ta zostanie przyjęta przez Sejm, aby wisiała jak miecz Damoklesa nad głowami polityków w Berlinie. Uzasadnione polskie lęki są przecież oczywistą odpowiedzią na żądania Związku Wypędzonych i Powiernictwa Pruskiego, które zapowiadają, że niemieccy wysiedleńcy będą szukali zaspokojenia swych roszczeń majątkowych przed polskimi i międzynarodowymi sądami. Rząd niemiecki uważa, że wysiedleni mają do tego pełne prawo. Opinia publiczna i politycy polscy reprezentują natomiast pogląd, że to władze RFN muszą zapłacić przesiedleńcom ewentualne odszkodowania – to przecież Niemcy ponoszą winę za barbarzyńską wojnę i okupację, to Niemcy wymordowali 6 mln Polaków i dokonali w naszym kraju potwornych spustoszeń.
Uchwała o ewentualnych reparacjach dla Polski może skłonić rząd federalny do ponownego przemyślenia problemu. Cała sprawa jeszcze raz pokazała, jak ogromne są wciąż pokłady nieufności między dwoma sąsiadującymi ze sobą narodami. Dziennik „Der Tagesspiegel” napisał, że epoka, w której Polacy i Niemcy gotowi byli do pojednania, dobiega kresu. „Nasze stosunki z Polską stają się coraz trudniejsze... Niemcy nie akceptują Polski jako równoprawnego partnera”, twierdzi magazyn „Die Zeit”.
A przecież wśród zagranicznych studentów w RFN większość stanowią Polacy. W statystyce małżeństw mieszanych w Republice Federalnej polsko-niemieckie są na pierwszym miejscu. 30 tys. pracujących na czarno polskich sprzątaczek i rzemieślników utrzymuje porządek w mieszkaniach dobrze sytuowanych berlińczyków. Prawie 500 polskich księży otacza opieką duszpasterską niemieckie parafie.
Podpisano ponad 400 umów o partnerstwie między polskimi a niemieckimi miastami. Tylko po obu stronach granicy Polski z Brandenburgią istnieją partnerskie związki między 230 szkołami i dziesięcioma przedszkolami. Polsko-niemiecko-duński korpus wojskowy pełni służbę w Szczecinie. Polska jest dla kulejącego, ale wciąż potężnego kolosa gospodarczego zza Odry wspaniałym rynkiem zbytu i polem ekspansji gospodarczej. Około 25% zagranicznych inwestycji w RP to dzieło niemieckiego kapitału. Współpraca ekonomiczna między oboma krajami jest imponująca i z każdym rokiem nabiera rozpędu.
W 2003 r. wartość niemieckiego eksportu do Polski wyniosła 16,39 mld euro (spośród krajów, które 1 maja br. przystąpiły do UE, tylko do Czech Niemcy wyeksportowały więcej – za 16,72 mld euro). Według federalnego Ministerstwa Finansów, samochodowy ruch towarowy na granicy polsko-niemieckiej wzrośnie do 2015 r. o 235%. Dynamiczni polscy przedsiębiorcy, specjaliści i lekarze już teraz ratują od zapaści wyludniające się miasta Niemiec Wschodnich.
Jednak mimo tych coraz intensywniejszych kontaktów oba narody pozostały wobec siebie nieufne lub w najlepszym razie obojętne. „Egzotyczni sąsiedzi” – napisał w sierpniu o Polakach magazyn „Stern”. Jeszcze w maju 2002 r. ówczesny prezydent RFN, Johannes Rau, sławił w przemówieniu wygłoszonym w Darmstadt „cud niemiecko-polskiego pojednania”. Rolą polityków często jest przywoływanie rzeczywistości idealnej, która nie istnieje. Publicyści są już znacznie bardziej sceptyczni. Nastąpił „koniec kiczu pojednania”. „Jeszcze Polska nie została zrozumiana”, pisze dziennik „Die Welt”. „Tylko nieliczni Polacy i Niemcy potrafią się porozumieć – zazwyczaj politycy czy ludzie kultury, ale większość obywateli w obu krajach pozostała sobie całkowicie obca”, twierdzi tygodnik „Der Spiegel”.
Projekt rozszerzenia UE nigdy nie miał w Niemczech większości, wbrew woli społeczeństwa przeforsowali go politycy. W 2004 r. tylko 23% obywateli RFN popierało otwarcie przed Polską drzwi do „wspólnego europejskiego domu”. Nawet liberalne media nad Renem i Łabą z upodobaniem straszyły bowiem inwazją przemytników, prostytutek, bandytów i złodziei samochodów z Dzikiego Wschodu. – Niemcy nie patrzą już może tak negatywnie na Polaków, ale nie są też nami zbyt zainteresowani – mówi Mateusz Fałkowski z Instytutu Spraw Publicznych, który na co dzień zajmuje się relacjami polsko-niemieckimi. – Zarówno Niemcy, jak i Polacy spoglądają na Zachód. Tylko że Polacy widzą Niemców, Niemcy natomiast często nie widzą Polaków.
– Polska to Dziki Wschód. Ale ja to w Polsce bardzo lubię. Lasy, jeziora, morze. Na Zachodzie takich terenów już nie ma. A co się tyczy ludzi, Polacy lepiej dają sobie radę w chaosie. Gdy wszystko bierze w łeb, Niemiec bezradnie rozkłada ręce. A Polak? Polak mówi: róbmy swoje – przekonuje z kolei Bernard Musch-Borowska, od pięciu lat korespondent radia niemieckiego w Polsce. Nazwisko ma po żonie, a w Niemczech nie odmienia się nazwisk. Pewnego dnia dostał od szefa propozycję pracy w Polsce. Nie miał żadnych wątpliwości. Podobnie jak kilka lat wcześniej, gdy się żenił z Polką.
Nie ma co się spodziewać, że Niemcy zaczną nagle tłumnie do nas przyjeżdżać. – Ale mój syn opowiedział mi niedawno ciekawą historię – podchwytuje ambasador RFN w Polsce, dr Reinhard Schweppe. – W Niemczech funkcjonuje uczelniany rynek pracy dla młodych ludzi. Propozycje od najlepszych firm dostają tylko absolwenci z najlepszymi ocenami. Ale jeden znajomy syna, żaden geniusz, dostał się do wymarzonej firmy. Dlaczego? Powiedział, że zna język polski.
Dobry Polak, zły Niemiec
Władze Brandenburgii doskonale zdawały sobie sprawę z nieprzychylnych wobec sąsiadów zza Odry nastrojów. Przed przystąpieniem Polski do UE rząd krajowy w Poczdamie zorganizował akcję „Otwarta Brandenburgia”, mającą złagodzić niechęć obywateli do Polaków. Koordynator tego przedsięwzięcia, wiceminister oświaty, Martin Gorholt, stwierdził, że przystąpienie Polski do UE będzie „sprawdzianem i wyzwaniem dla otwartości Brandenburczyków”. Jeśli obywatele nie okażą tolerancji, Brandenburgia stanie się tylko krajem tranzytowym i nic nie skorzysta na powiększeniu Unii, ostrzegał swych rodaków.
Jednak takie jednorazowe akcje niewiele zmienią. W kontaktach polsko-niemieckich wciąż żywe są uprzedzenia, często jeszcze z XVIII w., kiedy sprawne, drapieżne państwo pruskie unicestwiało anarchiczną rzeczpospolitą szlachecką. Jak pisze dziennik „Die Welt”, od pamfletu „Orangutan, czyli Polak wedle swego prawdziwego charakteru” z 1779 r. aż po płaskie antypolskie dowcipy telewizyjnego wesołka Haralda Schmidta zniesławiające obrazy są podobne.
– Po polskiej stronie jest, schowany głęboko, kompleks II wojny światowej i okupacji. Kilka lat temu wydawało mi się, że ten etap w historii przestał już budzić gorące emocje, lecz po ostatnich kontrowersjach wokół Związku Wypędzonych przekonałem się, że jest zupełnie inaczej. Wspomnienia ożywają, gdy tylko zdaje się nam, że „ci Niemcy” próbują nas czymś obrazić – przyznaje historyk, prof. Andrzej Borodziej. Jego zdaniem, trzy kwestie rzutują na nasze obecne relacje. Po pierwsze, wojna. Po drugie, przekonanie, że Niemcy są więksi i silniejsi. Po trzecie, nasze wejście do UE i konieczność zacieśnienia relacji, zniesienia granic. Wszystko razem budzi niepokój.
Historycy przekonują, że nie bez znaczenia w polsko-niemieckich relacjach jest też okres PRL. Istniało zapotrzebowanie na złego Niemca, a wrogość wobec Republiki Federalnej stała się jednym z ważniejszych ogniw łączących społeczeństwo z partią. Tak było do 1989 r. Granica między NRD a PRL była do połowy lat 50. szczelnie zamknięta, w latach 60. lekko się otworzyła. W kolejnej dekadzie nastąpiło już pełne otwarcie, z autentycznymi kontaktami międzyludzkimi, a nie tylko zapewnianymi przez zakłady pracy. Tak było aż do powstania „Solidarności”.
– Jeżeli teraz młody Niemiec przyjeżdża do Polski, prawie zawsze chce obejrzeć obóz koncentracyjny. Potem jest przynajmniej kilka godzin ogólnego smutku – opowiada Łukasz Śledziecki, licealista, który już od kilku lat uczestniczy w polsko-niemieckiej wymianie młodzieży. Jego zdaniem, nawet w młodym pokoleniu tkwi poczucie winy historycznej. Ale nie można obwiniać tych ludzi za to, co robili ich dziadkowie.
Polnische Wirtschaft
Polnische Wirtschaft to w Niemczech synonim ekonomicznego bezhołowia, polnische Reichstag zaś – politycznego chaosu. Polak to stworzenie brudne i leniwe, które gustuje w mocnych trunkach, przy czym kradnie wszystko, co tylko wpadnie mu w ręce, zwłaszcza własność poczciwego, pracowitego „niemieckiego Michaela”.
Dane Instytutu Spraw Publicznych pokazują, że Węgrzy i Czesi lepiej są oceniani przez Niemców w porównaniu z Polakami. Większa jest też deklarowana sympatia dla tych narodów. – W badaniu prosiliśmy o ustosunkowanie się do biegunowych cech „typowego Polaka”, na przykład pracowity-leniwy. Większość Niemców wskazywała środek skali. Poza dwiema cechami. Jesteśmy uznawani w Niemczech za bardzo religijnych i zacofanych. I te cechy, w mniemaniu naszych sąsiadów, są ze sobą powiązane – opowiada Mateusz Fałkowski.
Jak więc wypadamy w oczach Niemców? – Uprzejmi, bardziej niż my zwracają uwagę na styl i konwenanse. Specyficzne są też relacje damsko-męskie. Nie chodzi tylko o otwieranie drzwi czy całowanie w rękę. Jest w nich więcej erotyzmu – taką laurkę wystawia nam Bernard Musch-Borowska. To plusy. A minusy? – Niektórzy Niemcy ciągle patrzą na Polaków jak na naród alkoholików. Ja myślę, że młodzi nie piją już tyle wódki, ile kiedyś. Ale piją. Na niemieckiej imprezie młodzieżowej jest najwyżej piwo.
W ostatnich latach w tych stereotypach doszło do pewnej przemiany. Traci moc pojęcie polnische Wirtschaft i blednie obraz leniwego Polaka. Zachodni sąsiedzi zaczynają rozumieć, że za Odrą i Nysą nie ma już ekonomicznej pustyni. Za to tym barwniejsze są opowieści o Polakach złodziejach w rodzaju: „Po czym poznać, że w okolicy są Polacy? Bo Cyganie zawierają ubezpieczenia od kradzieży”. Takich Polenwitze jak w Niemczech nie opowiada się w żadnym państwie europejskim.
– W kwietniu byłem u znajomego Niemca. Poszliśmy na spacer i na ulicy spotkaliśmy grupę jego znajomych. Przedstawił mnie, rozmowa toczyła się po niemiecku – relacjonuje Łukasz. – Myśleli, że nie znam ich języka. Jeden z Niemców powiedział: „Uważaj, żeby cię ten Polak nie okradł”. Mój znajomy przeprosił mnie potem za to, było mu szczerze głupio. A trzy lata temu przyjechała do Polski grupa Niemców.
Oprowadzał ich wtedy mój nauczyciel niemieckiego. I po kilku dniach zadał im pytanie, czy coś ich szczególnie zaskoczyło. Odpowiedzieli, że nie mieli pojęcia, że Warszawa to stolica. Stawiali na Moskwę. Gesine Schwan, renomowana politolożka, przewodnicząca Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą (gdzie jedną trzecią z 5,1 tys. studentów stanowią Polacy), zwraca uwagę na asymetrię panującą w stosunkach między dwoma narodami. Ogólnie rzecz biorąc, antyniemieckie uprzedzenia w Polsce są słabsze niż antypolskie w Niemczech. A przecież z uwagi na bolesne doświadczenia z przeszłości i potworne zbrodnie popełnione przez nazistów powinno dojść do sytuacji odwrotnej. Znamienne, że Anglicy, którzy nigdy nie zaznali barbarzyńskiej okupacji, częściej niż Polacy wypominają Niemcom ich hitlerowską przeszłość.
Asymetria widoczna jest np. w małżeństwach mieszanych. W latach 90. zarejestrowano ponad 50 tys. polsko-niemieckich związków, przeciętnie zawieranych jest około 6 tys. takich ślubów rocznie. Ale tylko około 14% z nich to związki, w których z Polski pochodzi mężczyzna. Czyżby obowiązywała wciąż jeszcze stara plemienna zasada: „My możemy wziąć ich kobiety, ale im od naszych wara?”. W każdym razie obywatel RFN, który wziął za żonę dziewczynę zza Odry, nie spotka się z potępieniem sąsiadów. Niemka, która wyszła za Polaka, na taką tolerancję nie zawsze może liczyć. – Przyzwolenie Niemców na małżeństwa mieszane jest całkiem spore. Zięć czy synowa z Polski? Właściwie nie ma sprawy. Ale Niemcom znacznie łatwiej dopuścić myśl o Polaku jako członku rodziny niż jako członku tej samej wspólnoty politycznej, co wiązałoby się np. z przyznaniem obywatelstwa – komentuje Mateusz Fałkowski z Instytutu Spraw Publicznych.
W Polsce antyniemieckie uprzedzenia mają źródło w historii. Wielu Polaków wciąż trwoży widmo niemieckiego raubrittera, pragnącego kolonizować, ciemiężyć i zdobywać słowiańskie ziemie. Za czasów PRL nie uregulowano kwestii własności na ziemiach zachodnich i północnych. Zaczęto nadawać akty własności, ale szybko, bo już w 1947 r., tego zaprzestano. Ustanowiono stosunki własności na zasadzie wieczystej dzierżawy.
– Ten bagaż historyczny przejęła III RP. Inna sprawa, że wysiedleni nigdy nie zrezygnowali ze swoich roszczeń majątkowych wobec Polski. I do tego jeszcze nasze wejście do UE. Nastąpiło pomieszanie tych faktów z wolnością osiedlania się w ramach Unii – tłumaczy prof. Andrzej Borodziej. Jego zdaniem, Niemcy nie kwapią się wcale do wykupywania polskiej ziemi. To widać z corocznych sprawozdań publikowanych przez MSWiA. Poza tym landy graniczące z Polską wyludniają się. Ludzie wynoszą się na zachód i południowy zachód. Czyli tam, gdzie jest praca. Skoro bogaci Niemcy mają możliwość wykupienia olbrzymich, pięknych terenów po swojej stronie granicy, na pewno nie będą się oblizywać na myśl o polskiej ziemi.
Szefowa niemieckiego Związku Wypędzonych, Erika Steinbach, oraz Pruskie Powiernictwo dążące do „odzyskiwania” dawnej własności niemieckiej skutecznie podsycają polskie lęki. Nawet tabloid „Fakt” wydawany przecież w Polsce przez koncern Springera zdobywa czytelników, rozbudzając nieprzyjazne Niemcom resentymenty.
– Polskie media stały się ostatnio bardzo agresywne. Każde słowo niemieckiego kanclerza jest w Polsce ostro omawiane – mówi Bernard Musch-Borowska. Dodaje pojednawczo: – Pamiętamy, że Polska to młoda demokracja i że momentami jesteście przewrażliwieni. Sporo błędów jest też po naszej stronie. Ale Polacy muszą zrozumieć, że Erika Steinbach i jej zwolennicy stanowią margines. Lepiej znany w Polsce niż w Niemczech.
– Sporo naszych stereotypów zupełnie nie ma racji bytu – przekonuje Łukasz. – Myślałem, że Niemki są mało kobiece, bardzo zdecydowane. Tymczasem w niemieckiej rodzinie zostałem przyjęty niezwykle ciepło, z iście polską gościnnością. Mówi się też, że Niemcy są bardzo punktualni i zorganizowani. Gdy byłem w Bawarii, przekonałem się, że jest dokładnie na odwrót. Na spotkanie przychodzili pół godziny po umówionym czasie.
– Mieszkańcy UE powoli odkrywają Polaków i dziwią się, że mieli na ich temat zupełnie inne wyobrażenie. Mam setki gości z Niemiec, często bardzo ważne osobistości, które nigdy wcześniej w Polsce nie były – opowiada ambasador Niemiec, Reinhard Schweppe. – Wszyscy bez wyjątku wracają z wyrazem kompletnego zdziwienia na twarzach. Taki obraz Polski ich zaskoczył.
Asymetrii w polsko-niemieckich relacjach jednak nie brakuje. 80 tys. posiadaczy niemieckiego paszportu dostało w Polsce oficjalne zezwolenie na pracę. Tylko 12 tys. obywateli polskich wyjednało sobie w Niemczech ten przywilej.
Inna sprawa: Polacy spoglądają na UE raczej z nadzieją, a Niemcy z obawą, że powiększenie Unii spowoduje spadek ich dochodów. – Niemcy ciągle mają w pamięci koszty wprowadzenia euro (wtedy większość była przeciw) i koszty zjednoczenia Niemiec. Stąd obawy, że za nowych członków trzeba będzie słono płacić – mówią w Instytucie Spraw Publicznych.
Dziwny, egzotyczny świat
I pewnie dlatego większość mieszkańców bliskiego przecież Berlina nigdy nie była w naszym kraju. Publicystka liberalnego „Die Zeit”, Heike Faller, opisuje rowerową wyprawę z Berlina do Kostrzyna (niespełna 60 km) jak ekspedycję do dziwnego, egzotycznego świata. „Już nazwy miejscowości brzmią tak dziwnie, jakby łapki małego dziecka wystukały je na klawiaturze komputera...
Także z nazwą kraju nie jest lepiej. Polska. To brzmi jak połączenie biegunów północnego i południowego (bieguny to po niemiecku Polen). A czy gdy Lech Wałęsa przemawiał do robotników w Stoczni Gdańskiej, nie wypuszczał obłoczka pary z ust?”. Berlińczycy w ogóle nie mówią o Polakach, ponieważ nie chcą wypowiadać słów: złodzieje samochodów.
Niemcy jeżdżą na Zachód w poszukiwaniu lepszego życia, wypoczywają zaś na Południu. „Ale Wschód cię pochłonie, tak że znikniesz w niezmierzonej przestrzeni, która najpierw jest coraz biedniejsza, potem coraz bardziej stepowa, a w końcu lodowata, aż wreszcie roztopi się gdzieś w Pacyfiku”. Na dworcu w Kostrzynie ludzie poruszają się powoli jak mieszkańcy tropików, którzy chcą oszczędzać energię. Przypomina to jakąś osobliwą krainę. Może Wietnam. Może południowe Chiny.
– Są Niemcy, którzy ze względów sentymentalnych przyjeżdżają na Mazury, na Śląsk, na teren dawnych Prus. Ale nie ma co się oszukiwać: Polska nie jest atrakcyjnym celem wakacyjnym. Daleko nam do temperatury z Ibizy – mówi Mateusz Fałkowski. – Niemcy tradycyjnie jeżdżą na Majorkę i do Toskanii. Ciągle niezbyt chętnie wyjeżdżają na Wschód.
Istotną barierę w kontaktach między dwoma narodami ze strony niemieckiej stanowi język. Niemiec może się uczyć włoskiego czy francuskiego, języków melodyjnych, będących nośnikiem wysokiej kultury i cywilizacji. Ale polski brzmi w jego uszach obco, niemal barbarzyńsko. – Młody Polak z młodym Niemcem dogadają się bez najmniejszego problemu. Choć to my musimy się uczyć niemieckiego, bo Niemcy polskiego nie znają. Poza tym jest jeszcze angielski i większość Niemców zna go na przyzwoitym poziomie – przekonuje Łukasz.
Wara od polityki!
W Berlinie żyje jakieś 130 tys. Polaków, to najsilniejsza mniejszość etniczna w niemieckiej stolicy zaraz po Turkach i Rosjanach. Polaków jednak prawie nie widać, tak doskonale wtopili się w otoczenie i robią wszystko, aby nie zwracać na siebie uwagi. W przeciwieństwie do mniejszości niemieckiej w Polsce nie mają organizacji, władzy, deputowanych w parlamencie ani wpływów.
Od 1993 r. działa Polsko-Niemiecka Wymiana Młodzieży (Deutsch-Polnische Jugendwerk) powołana na wzór podobnej instytucji promującej wymianę młodzieży i pojednanie niemiecko-francuskie. I tu doskonale widać asymetrię. W ramach Jugendwerku polscy uczniowie chętnie jeżdżą do Niemiec, jednak wśród niemieckiej młodzieży często trudno o chętnych do wyjazdu nad Odrę i Wisłę. Premier Brandenburgii, Manfred Platzeck, zwrócił uwagę, że Niemiecko-Francuska Wymiana Młodzieży dysponuje rocznym budżetem w wysokości 20 mln euro, podczas gdy polsko-niemiecka – tylko ośmiomilionowym, należy więc tę sytuację zmienić. W obecnym okresie oszczędzania, deficytów i gospodarczej mizerii powyższy postulat zapewne nie zostanie spełniony.
Manfred Platzeck domagał się też powołania przy rządzie RFN koordynatora ds. kontaktów polsko-niemieckich, „nie można bowiem oddawać się wygodnej iluzji, że stosunki między sąsiadami same znowu się poprawią”. Stosunki te znacznie się pogorszyły po sporze o konstytucję europejską oraz po tym, jak Polska udzieliła poparcia amerykańskiej inwazji na Irak.
W niemieckich mediach znów zabrzmiały antypolskie głosy niemalże w starym stylu. Polaków nazywano „amerykańskimi najemnikami”, „gorliwymi adiutantami USA”, „osłami trojańskimi”, którzy torpedują tworzącą się jakoby (na fali antyamerykańskiego pacyfizmu) tożsamość jednoczącej się Europy. Kroplą, która przepełniła czarę, stała się propozycja Warszawy, aby Niemcy wysłały do Iraku oddziały Bundeswehry i oddały je pod polskie dowództwo. „Półdebilowaty sąsiad na krótko stał się bezczelny”, podsumował złośliwie opinie berlińskich polityków i bulwarowej prasy publicysta Jochen Förster.
Te filipiki w środkach masowego przekazu nie pozostały bez wpływu na opinię przeciętnego Herr Maiera. Rząd federalny ostatecznie zrezygnował z planów powołania koordynatora ds. polskich, wątpliwe jednak, aby taki urzędnik zdołał naprawić wyrządzone szkody. Czy w UE dwa narody związane położeniem geograficznym i tysiącletnią złą i dobrą historią przynajmniej trochę się polubią? Wydaje się, że tak, na co wpływ mają też liczne i dobre kontakty prezydenta Kwaśniewskiego z najważniejszymi politykami RFN.
Cała czołówka niemieckich polityków popierała wejście Polski do UE. Większość Niemców otwarcie mówiła, że będzie to zadośćuczynienie za wyrządzone Polakom krzywdy (zapewne jednak ważniejszym motywem było uzyskanie rynku zbytu, rezerwuaru taniej i bliskiej kulturowo siły roboczej jak również stabilnej strefy za wschodnią granicą). Jednak w UE sąsiedzi ze Wschodu stają się dla Niemców konkurentami.
Siedmioletni zakaz pracy dla Polaków, przyjęty przez rząd Gerharda Schrödera, został bardzo źle odebrany nad Wisłą. Obecnie Niemcy bronią się, jak mogą, przed polską konkurencją. Urzędnicy w RFN imają się różnych kruczków prawnych, aby tylko nie uznawać praw jazdy wystawianych w Polsce dla Niemców (kursy i egzaminy są w naszym kraju znacznie tańsze). Polska jest potentatem w produkcji ziemniaków. Niemiecka prasa rolnicza podniosła larum, że polskie kartofle mogą przenosić choroby roślin. Kanclerz Schröder usiłuje nakłonić rząd RP do obciążenia polskich przedsiębiorstw wyższymi podatkami. Zapewne wkrótce pierwsze skargi „wypędzonych”, domagających się zwrotu majątków, trafią do Strasburga. To wszystko nie przyczynia się do rozkwitu dobrosąsiedzkich stosunków.
Niektórzy komentatorzy twierdzili, że nadzieją na poprawę sytuacji są młodzi, wśród których uprzedzenia powinny być najmniejsze. Ale ciekawie rzecz się ma ze szkołami działającymi przy granicy polsko-niemieckiej. Na przykład we Frankfurcie nad Odrą są szkoły z polskimi klasami. Wydawałoby się, że to wymarzone miejsce do nawiązywania kontaktów między młodymi ludźmi.
– Nic z tego. Socjolog z Zielonej Góry, Jacek Kurzępa, opisuje, że Polacy trzymają się z Polakami, Niemcy z Niemcami. Nie ma mieszanych par czy przyjaźni. Osobno na przerwach, osobno wracają do domów – opowiada Mateusz Fałkowski. Jego zdaniem, polsko-niemiecka wspólnota nie może i nie powinna być definiowana jedynie jako wspólnota interesów. Bo te bywają różne, a przydałaby się zwykła przyjaźń. – Słuchamy tej samej muzyki, chodzimy do pubów oglądać mecze, na kręgle, do kina. Można mieć przyjaciela Niemca – dodaje z przekonaniem Łukasz.
Niemcy, jeśli nie liczyć okręgu Kaliningradu, przez który RP graniczy z Rosją, są największym sąsiadem Polski. 10 tys. niemieckich firm już działa w Polsce i tylko we Francji jest ich więcej. To korzyści płynące z naszego sąsiedztwa.
– W ostatnim półroczu spotkałem wielu polskich biznesmenów. Zadawałem im jedno pytanie: dlaczego decydują się robić tyle interesów z Niemcami? – mówi dr Reinhard Schweppe. – Padała taka odpowiedź: na początku mieliśmy opory, bo czyjś ojciec zginął w powstaniu, a babcia w obozie. Dlatego wcześniej woleliśmy kontakty z Włochami, Francuzami i Amerykanami. Ale w końcu wróciliśmy do Niemców, bo z nimi najłatwiej nam się dogadać.
Krzysztof Kęciek, Paulina Nowosielska
_Korzystaliśmy z opracowań: Xymena Dolińska, Mateusz Fałkowski, Polska‚ Niemcy. Wzajemny wizerunek w okresie rozszerzania Unii Europejskiej, ISP Warszawa 2001; Mateusz Fałkowski, Agnieszka Popko, Wizerunek Polski w prasie niemieckiej (oraz austriackiej) w latach 2000-2001 w kontekście rozszerzenia UE, raporty kwartalne oraz roczne podsumowania na stronie ISP www.isp.org.pl_
Polenwitze, czyli dowcipy o Polakach
Na hasło Polenwitze (dowcipy o Polakach) wyszukiwarka internetowa Google daje 2060 trafień, na hasło Lech Walesa – tylko 1960.
• Jakie jest zdanie, które składa się z czterech kłamstw i z ośmiu słów? Uczciwy Polak jedzie trzeźwy do pracy własnym samochodem.
• Dwaj ludożercy pieką na rożnie posiłek. Jeden zwraca uwagę: – Ty, nie obracaj go tak szybko, bo nie będzie chrupki. – Co ty, to przecież Polak. Jak będę go powoli obracał, ukradnie mi węgiel.
• Co się urodzi ze skrzyżowania Polaka z Niemcem z dawnej NRD? Osobnik zbyt leniwy, aby kraść.
• Jaka jest w Polsce różnica między weselem a pogrzebem? Na tym ostatnim jeden uczestnik jest mniej pijany.
• Polak przychodzi do znajomej. Kobieta rozbiera się, daje gościowi sznur i mówi: „Zwiąż mnie, obróć mnie i zrób to, co wy, Polacy, potraficie najlepiej”. Polak wiąże niewiastę, obraca ją i ucieka z jej telewizorem.
• Po czym poznać, że Polak jest w niebie? Po tym, że Wielki Wóz nie ma kół.
• Dlaczego pielęgniarka uderza nowo narodzonego Polaka dwa razy w plecy? – Pierwszy raz, aby pobudzić go do życia, drugi raz, żeby wypluł zegarek ordynatora.
• Z mrozu jest ta jedna korzyść, że Polacy trzymają ręce w kieszeniach.
• Co dostaje Polak na 18. urodziny? Twój samochód.
• Kim jest Polak bez rąk? Osobą godną zaufania.