"Polak kseruje i polewa tam kawę" - rozwinie skrzydła?
Funkcjonariusze nie potrafią wymówić jego nazwiska, figuruje więc w kartotekach jako "podejrzany". Kto? Kurnapolak czarnorób. O tym i innych przedstawicielach irlandzkich Polaków - pisze z Dublina Piotr Czerwiński, felietonista Wirtualnej Polski.
13.12.2010 | aktual.: 21.12.2010 13:20
Polacy nie gęsi, Polacy kruki i wrony. A także oczywiście sępy, kaczory, pawie, jeden dudek i rozliczne stada pingwinów. W Irlandii jednakowoż wykształciły się zupełnie nowe gatunki, których nie znaliśmy dotąd w Rzeczypospolitej.
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Kontynuując ten jakże infantylny wątek, że Polacy jak ptacy, chciałbym zauważyć na swoją obronę, że skojarzenia ornitologiczne są głęboko zakorzenione w polskiej kulturze. Wystarczy przytoczyć pieśń "Hej sokoły" oraz cytat z wieszcza, że jesteśmy pawiem narodów i papugą. Mamy też zespół "Kury", a w polskich autobusach jest pełno kanarów. Że o godle narodowym nie wspomnę. Notorycznie odlatujemy do innych krajów, niekoniecznie ciepłych, i tym się różnimy od bocianów, że niektórzy z nas nie wracają. Tam, skąd nie wracamy, czyli na przykład w Irlandii, drogą krzyżówek genetycznych stworzyliśmy zupełnie nowe gatunki Polaków. Niniejszym pozwalam sobie omówić najbardziej oryginalne z nich, z zaznaczeniem, że te same prawidłowości dotyczą również Wielkiej Brytanii oraz Grenlandii, gdzie jeszcze nas nie ma, ale już wkrótce nas tam przesiedlą. Szanowni Państwo, oto mały atlas Polaków irlandzkich. W dużym skrócie oraz na wybranych przykładach - trwają badania nad wciąż
nieodkrytymi odmianami.
Kurnapolak czarnorób
Zamieszkuje tereny podmokłe, w liczbie dziesięciu sztuk na gniazdo. Żywi się ciderem* i papierosami. Porozumiewa się z bliźnimi poprzez cios z glacy, zaś do Irlandczyków bez skrępowania gdacze po Polsku. Nosi wąsy a’la dowolnie wybrany wódz narodu, a także wytarte spodnie typu postkomuna-jeans, które sprały się same. Dobrał je bez pomocy stylisty, co jest dowodem, że nadąża za trendami w modzie.
Ma niesłychane zdolności adaptacyjne, adaptuje Polskę "B" gdziekolwiek się znajdzie. Nosi ją ze sobą w plecaku, który zatrzymał z czasów harcerskich, w osiemdziesiątym piątym. Nie rozstaje się z nim w drodze do sklepu, gdzie codziennie kupuje sześciopak ulubionego napoju, który może skonsumować bezpośrednio przez wejściem, gdzie zwykle żeruje w towarzystwie innych kurnapolaków.
Jest bardzo popularny na osiedlowym komisariacie; funkcjonariusze nie potrafią wymówić jego nazwiska, figuruje więc w kartotekach jako "podejrzany".
Sporadycznie odwiedza inne dzielnice, gdzie czarnoroby nie występują; pojawia się tam by kopać rowy albo przenosić worki. Poznajemy to po zgniecionych puszkach, na których widnieją legendarne polskie napisy, walających się na przydrożnym trawniku.
Pewnego dnia, gdy kur zapieje, czarnorób odleci do Polski. Przed macierzystym gieesem już na zawsze będzie miał pseudonim "Irlandczyk", bo kupując jabola będzie mówił do pani sklepowej "senkju", wzbudzając ogólną sensację.
Podlotek biurowy
Występuje w pakiecie office, wyłącznie w wersji angielskojęzycznej, dzięki czemu mówi "save shit" i "open new shit", i nie może się nadziwić, dlaczego tubylcy śmieją się z tego pod nosem. Ślepo wierzy, że odniósł wielki sukces, objąwszy stanowisko sekretarskie w dyrekcji wytwórni gwoździ albo innego przybytku, zajmującego się super-ultra-hiper byznesem światowym. Kserując papiery i polewając kawę prezesowi usiłuje przekonać siebie samego i rodzinę w Polsce, a także gabinet premiera Tuska, że Irlandia jest drugą Polską, i że można tam sięgnąć po laury, poprzez ciężką pracę from Tusk till dawn.
Nosi się po miejscowemu i kiedy przez przypadek znajdzie się w otoczeniu rodaków, milknie i udaje, że nie zna ani słowa po polsku. Wcina black pudding na śniadanie oraz kidney pie i utrzymuje, że irlandzkie jedzenie jest najlepsze na świecie, nie wiedząc że kidney pie to sztandarowe danie brytyjskie, a black pudding to kaszanka. Stara się mówić z irlandzkim akcentem, lecz w efekcie mówi z akcentem polskim, tylko na przyspieszonych obrotach.
Zadaje się wyłącznie z miejscowymi, którym objaśnia, jak straszną oazą bezsensu jest Trzecia Rzeczpospolita. Ma dyplom z "markietyngu" i zarządzania, oczywiście. W Polsce jest on niezbędny do zarządzania wolnym czasem na bezrobociu, a w Irlandii do udawania, że stracił ważność.
Podlotek nie przejmuje się, że prezes nie zauważa dyplomu, bo przecież tak czy owak, w Bulandzie było do kitu, a tutaj można odnieść wielki sukces. Prędzej czy później odlatuje jednak do ojczyzny, gdzie znajduje podobne uznanie u innego zagranicznego prezesa, dzięki bezcennej praktyce na Zachodzie, która świeci jak aureola już po wyjściu z samolotu.
Najczęściej jest rodzaju żeńskiego. Jego męską odmianą jest Fircyk w modnych galotach, bojfrend Podlotka. Różni się tym, że podobno ma jaja.
Australiusz urojeniec
W Irlandii gnieździ się celem przezimowania i zupełnie nie przejmuje się tym, że zima trwa już dwa lata. Mniej więcej tyle czasu zajmuje bowiem przyznanie wizy do Australii, gdzie, według Australiusza, czekają na niego z otwartymi rękami i błagają, by przybył, ponieważ plakat z napisem "robota dla Polaka" wisi tam na każdym domu. Australiusz ciuła więc jurki i żyje marzeniami, widząc się jedną nogą na werandzie swojej postkolonialnej outbackowej* hacjendy we Freakabout Creek, w której nigdy nie postanie jego druga noga, ponieważ Australiusz nie wie, że w ramach procesu przyznawania biletu w jedną stronę rząd Australii przeprowadza egzaminy z języka angielskiego, którego znajomości Australiusz nie zdążył jeszcze posiąść. Jego motto życiowe to "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma", zaś jego nastrój zależy od ilości wchłoniętego fostera*. W oczekiwaniu na wiosnę płodzi dzieci, którym nadaje możliwie jak najbardziej skomplikowane anglojęzyczne imiona, by miały łatwy start w życiu, zaś on sam nie mógł tych imion
wymówić.
Występuje również w odmianie kanadyjskiej, która znacznie lepiej stoi na ziemi obiema nogami, ponieważ do Kanady można odlecieć o wiele prościej, a wiza turystyczna do tego kraju została zniesiona całkowicie. Na miejscu oczywiście czekają na nas na kolanach i błagają, byśmy zostali, i tak dalej. W tym Kanada rzecz jasna nie różni się od innych miejsc na świecie, do których odlatują Polacy.
Australiusz z czasem postanowi jednak, że się mylił i odleci z powrotem nad Wisłę. Będzie do końca życia lokalnie znienawidzony za to, że wybudował się, bo był za granicą.
Dzięcioł obieżyświat
Jest ornitologicznym odpowiednikiem Koziołka Matołka, z tą różnicą, że Pacanowa nie ma w jego dżi-pi-esie, jest więc możliwość, że nigdy tam nie dotrze. Dzięciołowatych reprezentuje szczerze wam oddany autor tych słów oraz duże ilości jemu podobnych, którzy nie pamiętają po co znaleźli się w Irlandii i dlaczego akurat tutaj, a także w ogóle nie zauważyli, że stało się to znacznie dawniej niż trzy dni temu. To właśnie oni najprawdopodobniej nigdy nie wrócą z tych wakacji, co roku przekonując się, że jest to sytuacja nadzwyczaj tymczasowa, dzięki czemu będą mogli chwalić się, że dramat "Emigranci" Mrożka opowiada właśnie o nich i że jest dramatem, oczywiście.
Dzięcioł egzystuje w separacji z rzeczywistością. Utrzymuje, że do Irlandii przygnała go wichura. Licząc się z tym, że wiatr znów zawieje, dzięcioł jest zawsze gotowy do drogi, choć nigdy nie wie w jakim kierunku. Inwestuje wyłącznie w sprzęty przenośne, które łatwo jest przewieźć w dowolne miejsce na świecie przy pomocy walizki. Mimo to jego walizka nie przemieszcza się w jakimś zawrotnym sensie. Dzięcioła w ogóle nie zbija to z tropu.
Przedstawiciele tego gatunku nie potrafią powiedzieć czy podoba im się w tym kraju i równie niejasne zdanie mają na temat tego, czy im się tutaj nie podoba. Tak samo mętnie wypowiadają się o tym, że w ogóle wyjechali.
Z reguły wykonują zajęcia ani trochę nie związane z wyuczonym zawodem. W normie jest zatem przypadek dzięcioła cukiernika, który pracuje jako monter termoplastów, albo montera termoplastów zatrudnionego w cukierni. Popularny jest również historyk sztuki, który wykonuje oba wyżej wymienione zajęcia. Odwrotna prawidłowość raczej nie występuje.
O dobrym dzięciole można też powiedzieć, że mimo towarzyszącej mu abstrakcyjno-absurdalnej otoczki, gatunek ten zupełnie znośnie wykuwa swój los w krainie Bajobongo, często zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Dzięcioły charakteryzuje też rozdwojenie jaźni w temacie podejścia do Polski: jednocześnie ją uwielbiają i jej nienawidzą. Wierzą, że Polska się kiedyś zmieni, i że będzie normalna, ale niestety, w Polsce nikt o tym niczego nie słyszał. Wszyscy tam są zajęci słuchaniem kolejnych działaczy, obiecujących kolejne gruszki na wierzbie. I będą słuchać bezapelacyjnie, do samego końca, naszego lub Jej.
Dobranoc Państwu
Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński
- Słownik wyrazów obcobrzmiących Cider - gazowany napój alkoholowy z jabłek, zachodni kuzyn jabola Outback - popularne określenie prowincjonalnych "dzikich" terenów w głębi Australii Foster's - australijskie piwo
Piotr Czerwiński (ur. 1972) - to polski publicysta i pisarz. Felietonista Wirtualnej Polski. Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Zadebiutował powieścią "Pokalanie" wydaną w 2005 roku. Po jej wydaniu wyjechał do Dublina, gdzie obecnie mieszka i pracuje jako administrator baz danych. W 2009 ukazała się jego druga książka "Przebiegum Życiae", która specyficznym językiem, pełnym zapożyczeń i anglicyzmów, opisuje m.in. życie polskiej emigracji w Irlandii.