PiS poparło tu 45 procent. Oto co mówią o drożyźnie w sklepach
Polacy zaczęli masowo oszczędzać i szukać niższych cen. Efekt? Przestają chodzić do małych sklepów, a wybierają dyskonty. - Paragony powyżej 50 zł to rzadkość - mówią sprzedawcy z osiedlowych sklepów i bazarów. W rozmowie z WP żalą się na duży odpływ klientów z powodu inflacji. Niektórzy się targują.
17.06.2023 | aktual.: 17.06.2023 14:40
Dwucyfrowa inflacja drenuje portfele Polaków i zmienia ich nawyki zakupowe. W maju ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły o 13 procent rok do roku. Żywność i napoje bezalkoholowe podrożały z kolei o 18,9 proc. w stosunku do 2022 roku.
Rosnące ceny sprawiły, że Polacy zaczęli szukać oszczędności. Ten trend potwierdzają sami sprzedawcy i kupujący. Odwiedziliśmy kilka osiedlowych sklepów, bazar oraz dyskont w Puławach, około 50-tysięcznym mieście na Lubelszczyźnie.
Co warto dodać, Prawo i Sprawiedliwość w wyborach w 2019 roku zdobyło tam 45 procent poparcia, a w gminie Puławy w sumie 59 proc. Nawet w miejscu, w którym PiS trzyma się politycznie mocno, Polacy mówią: drożyzna nas dotyka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Drożyzna sprawiła, że mamy coraz mniej klientów. Ludzie wolą pojechać do Biedronki i tam zrobić zakupy. Tutaj kupują tylko podstawowe rzeczy, jak już czegoś naprawdę zabraknie. Nie wiem, co trzeba zrobić, żeby to się odwróciło. Chyba się nie da. Paragony powyżej 50 złotych to rzadkość - mówi Barbara Grad z delikatesów "Daria" przy ulicy Niemcewicza w Puławach. Jeśli się już pojawiają to u osób starszych.
- W okolicy były jeszcze dwa inne sklepy. Jeden - dosłownie tu obok - wykosiła konkurencja. Drugi, trochę dalej, też jest już zamknięty. Właścicielce nie opłacało się go prowadzić. Zaraz do nich dołączą następne. Mnie to nie dziwi, bo koszty wszystkiego bardzo wzrosły. Nie mamy szans konkurować cenowo z dyskontami, które mają bardzo niskie hurtowe ceny. A każdy zamknięty sklep to utrata stanowiska pracy. To przekłada się na kierowców, dostawców, hurtowników i całą gałąź spożywczą. My jesteśmy polskim biznesem, a dyskonty wywożą pieniądze za granicę - dodaje.
Idą do Lidla i Biedronki, bo "jest coraz gorzej"
- Wiele osób pewnie wybrałoby mniejszy sklep, ale Polakom jest coraz gorzej. Nic nie tanieje, każdy oszczędza, jak może. Samochód już dawno oddałam i teraz przyjeżdżam rowerem do dyskontu. Wiadomo, że porównuje się ceny tych samych produktów i jedzie tam, gdzie dostanie się je najtaniej. Różnica przy większych zakupach niestety jest bardzo duża - tłumaczy z kolei Irena, klientka Lidla w Puławach.
Na spadek klientów i rosnące koszty narzekają też sprzedawcy na targach i bazarach. Rozmawialiśmy z producentami warzyw i owoców, którzy w "dni targowe" handlują m.in. na terenie woj. lubelskiego.
- Ruch jest dużo mniejszy niż kiedyś. Ludzie podchodzą pytają o ceny, próbują się targować. Jest czasami naprawdę ciężko. Niektórzy myślą, że pomidory powstają za darmo. A przecież do ich hodowli trzeba użyć prądu, wody i ziemi. Wszystko zdrożało niemal dwukrotnie. Nawet nasiona. Kiedyś za 500 sztuk płaciliśmy 280 złotych, teraz płacimy 500 zł - mówi Mariola Cieślak, producentka i handlująca warzywami na targowisku w Puławach.
- Musimy ciągle kombinować. Kiedyś pomidora sadziliśmy na początku marca, teraz robimy to pod koniec miesiąca. Wszystko, żeby zaoszczędzić węgiel, którego ceny też poszły do góry. O kosztach pracowników nie wspominam. Praca w ogrodnictwie jest naprawdę ciężka, nikt nie przyjdzie do pomocy za 15 zł na godzinę - rozkłada ręce.
Drożyzna w Polsce. "Dobre czasy minęły"
Inny sprzedawca mówi z kolei, że "dobre czasy" dla handlujących na bazarze minęły, a ludzie z powodu inflacji coraz częściej nie patrzą na jakość, tylko na cenę.
- Wiadomo, że nasze warzywa będą droższe. Ale moja mama zawsze wszystko pieli ręcznie, nie nawozi sztucznie. Naprawdę wkłada do tego serce. Moja rodzina handluje od 32 lat. Kiedyś w jeden dzień targowy sprzedawało się 400 kilogramów pomidora, teraz trudno jest dobić do 50 kilogramów w jeden dzień - żali się Kacper.
- Przykro nam to mówić, ale osiedlowe sklepy omijamy. Raz w tygodniu przychodzimy tutaj na targ po świeże warzywa i owoce. Co prawda są droższe niż w markecie, ale mamy pewność, że są smaczne. Resztę produktów kupujemy w dyskontach - podsumowują klientki targowiska Agata i jej córka Jagoda.
"Producenci nie doceniają sklepów lokalnych"
Zdaniem Macieja Ptaszyńskiego, prezesa Polskiej Izby Handlu, jedną z przyczyn, dla których klienci coraz częściej na zakupy udają się do dyskontów, na pewno jest trudna sytuacja finansowa Polaków, która wynika m.in. z utrzymującej się na wysokim poziomie inflacji.
- Dyskonty nierzadko oferują korzystniejszą ofertę cenową. Różnica w oferowanych cenach nie wynika jednak z celowego działania mniejszych handlowców. Od lat zauważamy, że producenci artykułów spożywczych oferują bowiem lepsze warunki cenowe dyskontom i dużym sieciom handlowym niż przedsiębiorcom sprzedającym je w mniejszych placówkach - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską Ptaszyński.
I powołuje się na wyniki Rankingu Równi w Biznesie, przygotowywanego razem z Grupą Eurocash, z którego wynika, że producenci nie doceniają potencjału sklepów lokalnych.
- Warto jednak zaznaczyć, że mniejsze sklepy nadal cieszą się sympatią konsumentów - choćby ze względu na bliską odległość od domu, jak i obecny w nich szeroki asortyment, w którym przeważają produkty markowe. W obecnej sytuacji klienci często zmuszeni są jednak robić zakupy tam, gdzie znajdą artykuły w korzystniejszej cenie - podsumowuje prezes PIH.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski