HistoriaPolacy masowo donosili do gestapo. Ze zdrajcami walczyła Armia Krajowa

Polacy masowo donosili do gestapo. Ze zdrajcami walczyła Armia Krajowa

• W okupowanej przez hitlerowskie Niemcy Polsce donosiło ponad 60 tys. osób
• Polacy donosili z różnych powodów, również za złośliwości i chęci załatwienia prywatnych porachunków
• Donosili głównie ludzie prości i niewykształceni
• Proceder donosicielstwa aktywnie zwalczała Armia Krajowa

Polacy masowo donosili do gestapo. Ze zdrajcami walczyła Armia Krajowa
Źródło zdjęć: © NAC

Szacuje się, że w okupowanej przez hitlerowskie Niemcy Polsce donosiło ponad 60 tys. osób. W samym Krakowie na 300 mieszkańców przypadał jeden konfident. Szokująca jest nie tylko skala zjawiska, ale również treść donosów. Kablowano na każdego: od ukrywającego się Żyda po trzymającego mąkę w piwnicy sąsiada Polaka. I z pełną świadomością tego, że kiedy go złapią, to najprawdopodobniej zginie. Problem był tak duży, że dostrzegała go sama Armia Krajowa. Ale czy pamiętamy o nim dziś?

„Lojalni Obywatele”

Niewielki świstek papieru w kratkę, zaadresowany jak do urzędu. Na nim następująca treść: „Uprzejmie komunikuję, że w domu przy ulicy Koszykowej 19 m. 6 są przechowywane wartościowe meble i dzieła sztuki po żydach. Obawiam się, że przy obecnych przegrupowaniach, rzeczy te zostaną wywiezione i schowane. Życzliwy. 19 X 40”. Kolejny, napisany niedbale na maszynie, z domalowaną odręcznie swastyką, wygląda wręcz kuriozalnie. „Zawiadamiam niniejszym Najwyższą Władzę, że uczęszczają na zabronione komplety (nazwiska i adresy). Wyrażają się bardzo obraźliwie o wszystkich Władzach Trzeciej Rzeszy, pozatęm czytają często tajne gazetki i rozsiewają kłamliwe wiadomości, uwłaczając w tym czci Najjaśniejszego Władcy. Żądamy ukarania ich Najwyższa Władzo. Heil Furher! P.S. Prosimy o szybkie dziłania Sprawiedliwości”, podpisano „Lojalni Obywatele”. Gdzie indziej anonimowy mieszkaniec Warszawy rozpoczyna list od słów „Szanowny Panie gistapo”. (Zachowano oryginalną pisownię).

Takie i podobne donosy trafiały na aleje Szucha 25 do siedziby gestapo w Warszawie, również z miejscowości ościennych. Do dziś przetrwało aż 255 dokumentów z lat 1940-1941. Wszystkie w swojej książce opracowała prof. Barbara Engelking, która zajmuje się przechowywanym w IPN zespołem teczek „Der Kommandeur der Sicherheitspolizei und des SD für den Distrikt Warschau”. Problem ten nie dotyczył jednak samej Warszawy i okolic. Plaga donosów obejmowała wszystkie większe miasta Generalnego Gubernatorstwa. Co motywowało ludzi, którzy wydawali swoich rodaków w ręce nazistowskiej tajnej policji? Jakie były tematy ich „uprzejmych zawiadomień”?

Skala problemu

Z agentów i współpracowników, którzy świadczyli swoje usługi gestapo, można by było stworzyć miasto liczące blisko 60 tys. mieszkańców. Armia Krajowa dostrzegła skalę zjawiska już w 1940 roku, kiedy potęga III Rzeszy wydawała się być niepokonana. „Mnożą się anonimowe i nieanonimowe donosy i denuncjacje skierowane do policji niemieckiej” – czytamy w „Biuletynie Informacyjnym”. Jak podaje Andrzej Chwalba w książce „Okupacyjny Kraków w latach 1939-1945”, również stolica GG wybijała się pod względem aktywności agenturalnej. Krakowski kontrwywiad AK naliczył łącznie 803 donosicieli, wśród których znajdowała się zarówno bufetowa na Dworcu Głównym, jak i złamani torturami byli żołnierze Wojska Polskiego.

Przy takiej skali zjawiska kłopotów nastręcza oszacowanie, jak wiele donosów skończyło się faktycznym aresztowaniem, a ile zostało uznanych za nieistotne. Według ustaleń historyków, najprawdopodobniej aż 20-30 proc. aresztowań, których dokonały nazistowskie służby w Polsce, wzięło się z denuncjacji anonimowych konfidentów. Dla porównania, w III Rzeszy podobny współczynnik wynosił 60 proc. Natomiast w samej Łodzi na biurku lokalnego szefa gestapo, SS-Sturmbannfuehrera Otto Bradfisha, lądowało ponad 40 donosów dziennie.

Zawiść, zawiedziona miłość i nie tylko

Treść wysyłanych denuncjacji była bardzo zróżnicowana. Tym, co je łączyło były... błędy ortograficzne. Występują one aż w 90 proc. warszawskich donosów. Dlatego wydaje się, że kablowali głównie ludzie prości. Jedna ze stałych korespondentek żali się do warszawskiego gestapo słowami: „Naj uprzejmie proszę pana Gubernatora się interesować z tym kombynatorem, mogę dodać, że ja już kilka razy posyłałam do Władz Niemieckich”. Zaskakujące jest to, jak wiele zachowało się w archiwach podobnych ponagleń i przejawów nadgorliwości. „Byłem trzy razy w gestapo przy Al. Szucha 25, aby zameldować pewne informacje, ale mnie trzech sierżantów wypędzili, powiedzieli, że tu nie wolno chodzić” – czytamy w liście mężczyzny, który nie raczył się podpisać. „Przepraszamy Pana Starostę że może za często zawracamy głowę różnymi sprawami nas krzywdzącymi, ale obecnie nie możem już patrzeć na różne świństwa, nadużycia i złodziejstwo jakie się dzieją w zarządzie gminy Firlej” – żalił się inny Polak w piśmie do starosty powiatowego w
Radzyniu.

Sama treść denuncjacji stanowi mieszankę zawiści, złośliwości oraz pobudek rasowych. Donoszono na tych, którym się lepiej powodzi, załatwiano osobiste porachunki, mszczono się na kochankach i Żydach, którzy nie zameldowali się w Gettcie. Nie można się było czuć swobodnie nawet w restauracjach, o czym świadczy list jednego z klientów, który o wyczynach pijanego kolegi doniósł gestapo. Imprezowicz w jednym momencie zaczął „(…) kląć, śpiewać i wołać na kelnerów »ty Adolf, daj piwa, daj wódki i całuj mnie w…«”. Niektórzy, choć nie czerpali ze swojego procederu żadnych korzyści majątkowych, wykazywali się nad wyraz niepokojącą dociekliwością. „Przechodziłem ulicą Freta była godzina 5-6 po poł. i widziałem jak zajechała furmanka naładowana pełno mięsem i dorożka z mąką w workach po 100 kg i zaczęli to znosić pod Nr 37 na tej ulicy, że aż ludzie przystawali i kiwali głowami z podziwu. Zaciekawiło mnie to i wszedłem do bramy – handlarze szli w podwórze do oficyny na I piętro do mieszkania Nr 12 którego okno wychodzi
na ulicę żydowską i tym oknem podają żydom wszystek towar. Wracając zauważyłem jak drudzy handlarze znoszą towar dosłownie całemi worami aż stękają pod ciężarem do dozorcy domu i do mieszkania Nr 6 a ci się bogacą zarabiając po kilka tysięcy zł na dzień”.

Niekiedy sami Niemcy mieli problem z ilością zgłoszeń. Nie ukrywająca swojej tożsamości Zofia Kędzierska, która regularnie wysyłała donosy i informowała o przynależności różnych osób do „tajnej organizacji polskiej”, została w 1942 roku wysłana do obozu koncentracyjnego w Ravensbruck po przeprowadzonym przez nazistów śledztwie. Tekst wyroku głosił, że kobieta „napisała wiele anonimowych listów do niemieckich urzędów, w których z czystej złośliwości oskarża polskich obywateli o działalność antyniemiecką”.

Donos jak wyrok śmierci

Głód i zazdrość, choć powszechne w donosach, nie były jednak najgroźniejszymi motywami. Trudno powiedzieć czy osoby, które denuncjowały ukrywającego się Żyda wiedziały, że trafi on do obozu na pewną zagładę. Jednak jest faktem, że ponad 30 proc. z przeanalizowanych przez prof. Engelking dokumentów dotyczyło właśnie Żydów. „Wszystko powyższe podaję z ideowych pobudek, gdyż nienawidzę żydów, w szczególności zaś mechesów, którzy kupczą swoją narodowością i religią” - czytamy w jednym z donosów. Czasami z kwestią narodowości mieszał się wątek miłosny, jak np. tutaj: „Panowie, zawiadamiam, że na ulicy Waliców 11 w mieszkaniu Domańskich ukrywa się żyduwa, jest to kochanka Jana Domańskiego. (…) Tak rozchukaną żyduwę trzeba koniecznie wsadzić, bardzo proszę panowie zajmą się tą sprawą, mnie odebrała męża, zostawił mnie z dwojgiem dzieci i ciężko muszę pracować na kawałek chleba, a żyduwa opływa w dostatkach”. Inna kobieta zawarła w zawiadomieniu szczegółowy opis posiadanego przez denuncjowaną rodzinę dobra, które
można zarekwirować: „Czy to możliwe, żeby nie nosiła opaski żydowskiej Perlowa, której mąż jest żydem – ona jest żydówką wychrzczoną i jej córka żona Aryjczyka Wanda Łapkiewicz. Od rozporządzenia wydanego przez Władze Niemieckie nie noszą opasek”.

Niejednokrotnie trafiały się również informacje, których autorzy musieli rozumieć, że są one równoznaczne z wyrokiem śmierci. „Niniejszym zawiadamiam – pisze anonim spod Warszawy – że Marjan Ryciak syn Franciszka jest polskim oficerem i się ukrywa u swojej matki Kazimiery ktura go świadomie ukrywa przed władzo niemiecko w Kosowie powiat Sokołów”. Podobny donos zaczyna się od wezwania „Do gestapo”, a po nim następuje typowa treść: „Donoszę, że Henryk Konieczyński konduktor tramwai miejskich w Warszawie należy do tajnej organizacji i rozpowszechnia gazetkę”. Nie bez powodu polskie podziemie za punkt honoru postawiło sobie krwawe rozprawienie się z osobami, które w rzeczony sposób załatwiały prywatne porachunki.

Anonimowi bohaterowie

Poza Armią Krajową, często anonimowymi bohaterami okazywali się również pracownicy poczty, którzy z narażeniem życia pozbywali się korespondencji zakwalifikowanej jako donosy. Listy wysyłane do gestapo bez adresu zwrotnego często wędrowały do kosza. Niemcy, gdy zorientowali się w procederze, rozpoczęli akcję wysyłania sfingowanych donosów w celu prześledzenia ich drogi. Kiedy nie dochodziły, rozpoczynano dochodzenie w lokalnym oddziale pocztowym. Wiemy przynajmniej o trzech pracownikach, którzy z tego powodu zostali skatowani, a następnie rozstrzelani w roku 1944. Wśród nich znalazł się listonosz Kazimierz Barański. W odruchu serca postanowił on ostrzec osobę, której nazwisko wymienione było w donosie. Niestety, był to mężczyzna podstawiony przez gestapo, który aresztował listonosza.

W samym Krakowie Armia Krajowa posiadała również sprawnie działający wywiad gromadzący informacje na temat konfidentów. Zajmowali się tym ludzie kierowani przez Stanisława Kostkę Czapkiewicza ps. „Sprężyna”. Żołnierze z jego siatki pracowali między innymi na poczcie, gdzie przechwytywali donosy. W ten sposób uratowali życie wielu osobom, które o całej sytuacji nie miały nawet pojęcia.

Bez względu na to, jak oceniamy motywację poszczególnych konfidentów oraz zasięg tego zjawiska na okupowanych ziemiach polskich, musimy pamiętać o szerokim kontekście epoki. W całej znajdującej się pod rządami Hitlera Europie mieszkańcy donosili na siebie i to w większym stopniu niż w Polsce. Wystarczy wspomnieć jednostki takie jak norweskie Sonderabteilung "Lola", aby uzmysłowić sobie, jak daleko mogła zajść chęć dobrowolnej współpracy z okupantem, na którą Polacy nigdy sobie nie pozwolili.

###Marcin Makowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)