Pogrążony w kryzysie PiS Trumpa się będzie chwytać
Przyjazd Donalda Trumpa do Europy, w tym do Polski, to może być pierwsza od dawna pozytywna wiadomość dla obozu władzy.
Sondaż dla TVN pokazujący, że PiS traci 5 proc. w wyniku ujawnienia afery wokół Łukasza Piebiaka, to wyraźny sygnał, że dla obozu rządzącego ten kryzys nie skończył się wraz z dymisją wiceministra sprawiedliwości. Ewidentne nadużycie władzy, którego się dopuścił, budzące poczucie zażenowania metody, jakimi próbował skompromitować sędziów niechętnych reformom wprowadzanym przez jego resort, będą kosztować rządzących sporo.
Wprawdzie zwolennicy PiS w mediach społecznościowych już przypominają, że sondażowniom wierzyć nie można, że tuż przed eurowyborami pokazywały one, że Koalicja Europejska idzie z PiS niemal łeb w łeb, ale - nawet pamiętając, że z sondażami, ich trafnością oceny sytuacji mamy w Polsce rzeczywiście duży problem - intuicyjnie każdy obserwator polityki czuje, że przez tę aferę PiS suchą nogą nie przejdzie.
To nie jest kwestia lotów marszałka Kuchcińskiego. Tamta sprawa była, owszem, bulwersująca, ale jednowymiarowa. Udowodniono winę, wymierzono karę, sprawę to zamknęło. W przypadku afery wokół Piebiaka sytuacja jest dużo bardziej złożona. Choćby przez to, że rozgrywa się na wielu poziomach, płaszczyznach. Nawet dymisja Zbigniewa Ziobry jej nie zamknie, przynajmniej teraz. Węgla pod grill, na którym teraz znajduje się obóz władzy, jest póki co zbyt dużo, żeby uniknąć spalenia choćby jednego boku.
Patrząc na sytuację w kategoriach czysto politycznych, PiS zdaje się mieć teraz tylko jedno rozwiązanie: rozpalić własnego grilla i przekonać obserwatorów polityki do tego, że u nich jest impreza jest dużo ciekawsza niż u konkurencji. Tylko czy taki manewr jest w ogóle możliwy?
Sprawdzona strategia
Od 2015 r. wszelkie kontrowersje wokół obozu władzy, PiS rozwiązuje poprzez zabieg będący kombinacją dwóch składników. Pierwszy to wprowadzenie do dyskusji możliwie jak największej liczby różnego rodzaju wątków - tak, żeby temat główny, najbardziej szkodzący jak najbardziej rozwodnić, osłabić jego wydźwięk. Drugi składnik to dążenie do sprowadzenia trudnego tematu to poziomu politycznego - żeby wyborcy nie musieli się zastanawiać, czy ktoś zrobił dobrze, czy źle, tylko żeby swoją analizę przeprowadzał zgodnie z logiką partyjnych podziałów.
Ta strategia świetnie sprawdziła się w przypadku kryzysów związanych choćby z protestami niepełnosprawnych, czy strajku nauczycieli. Ale teraz jej zastosowanie jest dużo trudniejsze - bo też przy obecnej aferze nie da się w prosty sposób uruchomić mechanizmów oceny jej wzdłuż partyjnych szwów. To znaczy da się - ale taka sytuacja dla PiS-u wypadłaby fatalnie.
Natomiast cały czas możliwe jest wykorzystanie składnika pierwszego tej techniki: rozcieńczania problemu. To zresztą już się zaczęło, niejako samoczynnie. Afera Piebiaka zbiegła się z całą serią tragedii: utknięciem grotołazów w jaskini, śmiercią Piotra Woźniaka-Staraka, wreszcie dramatem turystów w Tatrach. Liczba tych zdarzeń potężna, w dodatku zbiegły się niemal w jednym czasie - siłą rzeczy kwestię wyjaśnień kwestii hejtu wobec sędziów spychając na plan dalszy.
Jeśli PiS liczy, że te tragedie pozwolą mu uniknąć rozliczeń w kwestii afery Piebiaka, to - po pierwsze - dowiódłby ogromnego cynizmu, a - po drugie - popełniłby grzech politycznej naiwności. Bo te dramaty tylko zawiesiły wyjaśnianie sprawy, odroczyły go, a nie zamknęły sprawę. Ona jest bardzo daleko od zamknięcia.
Natomiast cały czas ma szansę uniknąć ciężkiego i długiego grillowania poprzez umiejętne rozwadnianie tej sprawy. I wiele na to wskazuje, że mu się to uda - bo do Europy przylatuje Donald Trump.
Co Trump powie w Polsce?
Już piątkowy komentarz "The Washington Post" pod znamiennym tytułem "Należy odwołać wizytę w Polsce" dał przedsmak tego, co nas czeka w najbliższych dniach. Bo amerykański prezydent polaryzuje w sposób nieporównywalny z innymi politykami na świecie. Niemal każde jego słowo, decyzja, tłit wywołują burzę z gradobiciem. Nie trzeba daleko szukać - choćby jego propozycja kupna Grenlandii i zamieszanie, jakie tym wywołał, najlepiej potwierdza jego skuteczność w generowaniu medialnych sztormów.
W ten weekend będzie u nas o Trumpie wyjątkowo głośno - bo będzie gościł we Francji na szczycie G7. Jako że ze zdecydowaną większością członków tej grupy jest mocniej lub słabiej skonfliktowany w ciemno można zakładać, że znów będzie iskrzyć.
A w przyszłym tygodniu Trump przyjeżdża do Polski. Już sam fakt, że pojawi się u nas 1 września sugeruje, że przyjedzie do nas przyjaźnie nastawiony. Oznacza to, że Polska otrzyma serię komplementów i pochwał - a już to sprawi, że w krajowych mediach będzie właściwie tylko on.
Gdyby jeszcze się okazało, że Trump przywozi ze sobą ciekawy, ważny dla Polski projekt (zniesienie wiz, program inwestycyjny, kontrakt zbrojeniowy lub energetyczny - coś z tej listy), to nawet w "Gazecie Wyborczej" afera Piebiaka spadnie na kolumny sąsiadujące z dodatkiem lokalnym. A po wyjeździe amerykańskiego prezydenta nikt o niej nie będzie pamiętał.
W tym sensie nawet apel "Washington Post" jest PiS-owi na rękę - bo odwraca uwagę od kompromitacji byłego wiceministra sprawiedliwości, pozwala ją rozwodnić. Chyba, że Trump potraktuje go poważnie - wtedy byłaby to zapowiedź jeszcze poważniejszych problemów obozu władzy. Gdyby amerykański prezydent zdecydował się na ostrzejszą krytykę rządu - choćby ze względu na wymiar sprawiedliwości - to byłby także dla niego spory problem.
Dziś jedno jest pewne: Donald Trump i jego wizyta będzie mieć bezpośredni wpływ na wynik wyborów w październiku.