ŚwiatPogadajmy o cyckach

Pogadajmy o cyckach


Potną nożyczkami twój ulubiony sweter, wyśmieją makijaż, wyrzucą stanik. Telewizyjne specjalistki od mody Trinny Woodall i Susannah Constantine nie są twoimi przyjaciółkami. I właśnie dlatego robią taką furorę.

Pogadajmy o cyckach
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

10.03.2008 | aktual.: 10.03.2008 12:07

Ciekawe, czy taka akcja udałaby się w Polsce? Niemal tysiąc kobiet w każdym wieku przychodzi na rynek – powiedzmy w Zamościu – i pozwala specjalistom dobrać sobie stanik. A później wszystkie w jednej chwili ściągają bluzki, demonstrują światu nową bieliznę i rzucają pod niebo stare biustonosze! To udało się oczywiście dwóm słynnym Brytyjkom, gdy w ramach programu „Trinny i Susannah rozbierają Wielką Brytanię” (w Polsce emituje go TVN Style) postanowiły zająć się kwestią biustu. – Jako naród ignorujemy nasze cycki – uznała Susannah i miała rację, skoro aż 70 procent biorących udział w programie Brytyjek miało źle dobrany stanik. Myślicie, że to błahostka? Jesteście w błędzie, bo fatalny biustonosz to nie tylko kawałek materiału, który ciśnie i uwiera – to dyskomfort, wrażenie, że wygląda się kiepsko, kompleksy, osłabione poczucie własnej wartości... Rozbierając Wielką Brytanię z ciuchów, Trinny i Susannah tak naprawdę obnażają emocje. Nieprzypadkowo swój program nazywają „misją”.

Rewolucja w szafie

– Chcemy, żeby kobiety kochały swoje ciała – deklarują Trinny i Susannah, a panie, które wpadną w ich ręce, słyszą: „Ubrałaś się jak kierowca ciężarówki”, „Czujesz się niepewnie, bo jes­teś zaniedbana”, „Spalmy ten łach!”. Dostaje się też mężczyznom: „A cóż to? Kryzys wieku średniego?” – skrzywiły się na widok siwiejącego faceta w szortach i różowym T-shircie.

Niektórych potrafią doprowadzić do łez (za co bywają krytykowane), ale widzowie, którzy oglądają programy w zaciszu domowym, oczywiście w rozciągniętych dresach, uwielbiają te bezlitosne komentarze. – Przyjaciele nigdy ci nie powiedzą, że źle wyglądasz. A my nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi – tłumaczą Trinny i Susannah i dodają, że nigdy nie krytykują osób, ich wieku ani ciała, a jedynie ich stroje.

Zaczęły kilkanaście lat temu od felietonów na temat mody w „The Daily Telegraph”, ale prawdziwą popularność przyniosły im dopiero programy dla BBC „Jak się nie ubierać”, w których robiły rewolucję w szafie osób zgłoszonych do programu przez znajomych. Darły swetry, cięły nożyczkami dżinsy, niszczyły spódnice, nie szczędząc właścicielom garderoby gorzkich słów. Od 2007 roku realizują dla ITV cieszące się ogromnym powodzeniem programy o rozbieraniu Wielkiej Brytanii. Są autorkami książkowych bestsellerów, konsultantkami w programie Oprah Winfrey, a dla „Good Morning America” komentowały w tym roku stroje gwiazd na rozdaniu Oscarów. Ich sukces nie polega jednak na grzaniu się w blasku sław, ale na kontakcie ze zwykłymi ludźmi, którym radzą, jak się ubierać, żeby wyeksponować atuty i ukryć wady. Nie namawiają do morderczych diet ani operacji plastycznych, nie doradzają, żeby wydawać setki funtów u projektantów. Do swojej różowej przymierzalni zapraszają kobiety, często z małych miejscowości, zahukane,
zaniedbane. Ściągają z nich dresy, spódnice na gumce, za luźne koszule, za duże biustonosze i dokonują cudownych metamorfoz, robiąc zakupy w najbliższych sklepach. Inspiracji nie szukają bynajmniej w luksusowych pismach. – Nie patrzymy okiem redaktorek mody – mówi Susannah. – Owszem, „Vogue” pokazuje piękne rzeczy, to właściwie sztuka. Ale w ogóle ich nie obchodzi, jak to wygląda na kobietach! Nie dopuszczę do tego!

– Uważacie, że dobrze jest mieć cycki w pasie? – zwróciły się w odcinku poświęconym stylowi starszych osób do grupki statecznych 70-latek. Otwartość prowadzących szybko udziela się uczestniczkom programu, które przestają wstydzić się siebie, innych, kamery i pokazują swoje zniszczone przez wiek ciała. Trinny i Susannah w programie oglądanym przez setki tysięcy ludzi potrafią stworzyć atmosferę intymności, to jak wizyta u przyjaciółek na ploteczkach, gdzie kobiety wyznają sobie różne rzeczy, a nawet... macają się po cyckach. Macanie biustów to absolutnie ulubiona czynność prowadzących.

Sympatię i zaufanie do prowadzących na pewno zjednuje im to, że same też się odsłaniają: cały świat wie, że Trinny była alkoholiczką i miała problemy z zajściem w ciążę, wszyscy mogą współczuć Susannah chorobliwej nieśmiałości i lęków. Trinny wciąż opowiada o swoich mikroskopijnych piersiach, Susannah o za dużym biuście i rozciągniętym porodami brzuchu. Gorzej, kiedy się rozbiorą i staną wśród uczestniczek (gorzej dla uczestniczek oczywiście), bo obie – choć grubo po czterdziestce – wyglądają rewelacyjnie. Jak łabędzie wśród brzydkich kaczątek. Liczy się jednak to, że też ściągają spódnice i pozwalają się oceniać. Śmiało sprawdzają na sobie różne modowe patenty – ale nie tylko. W odcinku, o którym mowa, Susannah pozwoliła charakteryzatorom przeobrazić siebie w 70-latkę. Kiedy zszokowana patrzy w lustro na pomarszczoną kobietę z obwisłym biustem i brzuchem, trudno uwierzyć, że ta scena mogła być wyreżyserowana. A już na pewno nie, kiedy przerażona powtarza kilka razy: „Nie dopuszczę do tego, nie dopuszczę do
tego”.

Brytyjki kapitalnie potrafią rozgrywać emocje, angażują się w kupowanie bluzek, jakby chodziło o czyjeś życie – zresztą pewnie czasem chodzi. – Kobiety zawsze troszczą się o innych, o siebie na końcu – tłumaczy Trinny. I tu terapeutycznej mocy programu nie da się zakwestionować: pozwala on uczestniczkom zwrócić uwagę na ich własne potrzeby, opanować kilka prostych patentów na poprawienie wyglądu, a tym samym samopoczucia. Jest w tym afirmacja ciała, akceptowanie przemijania, uczenie się własnej kobiecości. Chodzi przecież o to, żeby polubić siebie, a programy o rozbieraniu Wielkiej Brytanii udowadniają, że nie tyle z modą, ile z tym właśnie jest tu kiepsko (aż strach pomyśleć, jak by to wyglądało w Polsce!).

Czasem trudno dociec, co było pierwsze: fatalny strój czy fatalny nastrój. Gdy – dość często – zarzuca się Trinny i Susannah nadmierne koncentrowanie się na tym, co zewnętrzne, obstawanie przy tym, że nowa bluzka może uczynić cuda, ta druga zdecydowanie przekonuje: – Jeszcze nie spotkałam pewnej siebie kobiety ubranej byle jak.

„Jesteśmy takie jak wy” – sugerują Trinny i Susannah, co nie do końca jest prawdą. Obie wywodzą się bowiem z brytyjskiej klasy wyższej, są świetnie wykształcone, zawsze były zamożne, mieszkają w najlepszych dzielnicach Londynu i zarabiają mnóstwo kasy. Choć obcałowują swoje podopieczne, a Susannah ma w zwyczaju pożyczać im swoje staniki, ich prawdziwymi przyjaciółmi są Elton John czy Mick Jagger. Protekcjonalne pochylanie się pań z wyższych sfer nad „plebsem” to najczęstszy zarzut stawiany przyjaciółkom. I oczywiście natychmiast odrzucany przez fanów programów, a to oni decydują, komu pozwolą się pouczać.

To zresztą pewien paradoks, że żyjemy w czasach, w których telewizja zarabia krocie dzięki przekonywaniu nas, że nie jesteśmy w stanie sami­ posprzątać mieszkania ani go urządzić, powiesić prania, wychować dziec­ka, ugotować jajka ani kupić spodni. Wszystkiego od początku do końca muszą nauczyć nas specjaliści. Telewizyjne lekcje będą nas słono kosztować, bo nagle okazuje się, że normalny człowiek nie może funkcjonować bez setek niezbędnych­ przedmiotów w rodzaju garnka do tagine’u i trzech rodzajów wkładek do biustonosza. Programom Trinny i Susannah spokojnie można zarzucić nakręcanie konsumpcyjnej spirali, szczególnie że same projektują i sprzedają ubrania. I tu dochodzimy do zasadniczego pytania: czy naprawdę chodzi w tym wszystkim o demokratyzację mody, czy raczej jej terror? Nie jestem pewna. W każdym razie chyba nie wyjdę dziś z domu. Boję się otworzyć szafę.

Małgorzata Sadowska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)