Poczucie misji - historia najstarszego polskiego weterana wojny w Iraku
Doktor Jerzy Peszko jest najstarszym weteranem misji irackiej. W wieku 75 lat, będący już na emeryturze chirurg, postanowił pojechać na wojnę i zgłosił się do służby. W Iraku dwa razy dzięki szczęściu uniknął śmierci: gdy odwołano jego dyżur w śmigłowcu, który potem się rozbił i gdy przez jego kwaterę przeleciał pocisk. "Polska Zbrojna" opisuje losy ppkł. Peszko.
28.07.2014 | aktual.: 08.06.2018 14:34
Był znany nie tylko w swojej najbliższej okolicy. Do doktora Jerzego Peszki pacjenci przyjeżdżali z całego kraju, a także z zagranicy. Nic dziwn-ego - był jednym z najbardziej znanych chirurgów w regionie legnickim. Przez wiele lat kierował oddziałem chirurgii w szpitalu w Złotoryi. Gdy po ponad 50 latach zakończył pracę, nie mógł się odnaleźć w spokojnym życiu emeryta. - Praca była całym jego życiem - opowiada żona Danuta, która jest lekarzem pediatrą w złotoryjskim szpitalu. Chciał nadal czuć się potrzebny. Dlatego w wieku 75 lat postanowił pojechać na wojnę.
Podążył za Polską
Miejsce pochodzenia doktora Peszki zdradza śpiewny akcent. Żona mówi, że jest dinozaurem z profesorskiej kadry lwowskiej - urodził się w Poluchowie Małym na terenie dzisiejszej Ukrainy. Maturę zdał jako szesnastolatek i za namową ojca postanowił studiować medycynę. Mimo że egzamin poszedł mu świetnie, nie został przyjęty na uczelnię, bo - jak orzekła komisja - "dzieci nie idą na studia". Został studentem tylko dlatego, że był sportowcem, a tacy byli na uczelni mile widziani. Studia ukończył jako 21-latek, cztery lata później obronił pracę dysertacyjną na stopień doktora nauk medycznych.
Jego pierwsze kontakty z wojskiem miały miejsce w czasach powojennych. Jako student należał do "istriebitielnego batalionu", czyli paramilitarnej organizacji, która pomagała zwalczać UPA. Wojskowa edukacja miała charakter teoretyczny - Jerzy uczył się taktyki walki, poznawał rodzaje broni, zgłębiał chirurgię wojskową, oraz praktyczny - studentów zabierano na akcje.
Gdy w 1956 roku doszło do konfliktu o Kanał Sueski, por. Peszko dostał kartę powołania jako "dobrowolec”. Razem z innymi "ochotnikami" ubranymi w radzieckie mundury czekał kilka dni w bazie na rozkaz wyjazdu. Z Egiptu nadeszła jednak wiadomość, że płk Naser dziękuje za bratnią pomoc. Por. Peszko zdjął wówczas mundur i wrócił do domu.
Rodzice nie mogli zrozumieć, dlaczego w 1957 roku Jerzy porzucił dobrze zapowiadającą się karierę naukową i podjął decyzję o repatriacji. - Po wojnie Polska przesunęła się na zachód. Minęło kilkanaście lat, zanim za nią podążyłem - wspomina. Gdy pytam, dlaczego zdecydował się na ten krok, opowiada o czasie głodu i mordów, jaki po wojnie zapanował na Ukrainie.
- Czasy były niespokojne, władza radziecka kończyła urzędowanie o szesnastej, potem z lasu wychodzili banderowcy. Mordowali lokalnych urzędników, na kołowrotkach od studni wieszali wójtów - mówi. Zginęła wówczas część rodziny doktora Peszki.
Do Polski zabrał żonę, dziecko i… książki. Jechał w nieznane. Na zachód. Nie dostał obiecanej przez Ministerstwo Zdrowia posady w Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Urzędnik bezradnie rozłożył ręce i tłumaczył, że "po Październiku zaszły zmiany". Radził jechać na prowincję. I tak doktor Peszko trafił na Dolny Śląsk. Miał 27 lat, gdy 1 października 1957 roku podjął pracę w miejscowym szpitalu. I tu, po 51 latach, 35 tys. przeprowadzonych operacji, opublikowaniu 49 prac naukowych, przeszedł na emeryturę.
Pomysł na emeryturę
Tego dnia oglądał wraz z żoną w wieczornych wiadomościach, jak tłum w Bagdadzie burzy pomnik Saddama Husajna. Wkrótce potem po raz pierwszy pomyślał o wyjeździe do Iraku, gdy usłyszał wiadomość o wysyłaniu tam sił stabilizacyjnych. Stwierdził, że się tam przyda, bo na wojnie potrzeba lekarzy, a szczególnie chirurgów. Danuta uznała pomysł na niegroźną fanaberię. Była przekonana, że nikogo w tym wieku nie wezmą do wojska. - Przecież na wojnie nie potrzebują emerytów - myślała. Wkrótce miała się przekonać, jak bardzo się myliła.
W czerwcu 2003 roku Jerzy Peszko wysłał do Ministerstwa Obrony Narodowej podanie z prośbą o wyjazd na misję. Danuta była pewna, że list wyląduje w koszu, gdy komisja zobaczy, ile lat ma kandydat. Tymczasem nadeszła odpowiedź, że zgłoszenie zostało przyjęte, ale w pierwszej kolejności są rekrutowani lekarze w służbie czynnej. -Trudno - pomyślał i list z MON-u schował na pamiątkę.
Minęło kilka miesięcy. Pewnego dnia zadzwonił telefon i ku zdumieniu Danuty zaproszono Jerzego na rozmowę do Warszawy. Miał się stawić przed wojskową komisją kwalifikacyjną. Pojechał. Odpowiedział na dziesiątki pytań: jak znosi gorący klimat, czy zna angielski, czy wie, w jakich warunkach przyjdzie mu pracować? Kolejnym etapem kwalifikacji były badania zdrowotne. Żona liczyła jeszcze na to, że na nich doktor polegnie. Tymczasem lekarze różnych specjalności prześwietlili go od stóp do głów i nie zgłosili zastrzeżeń co do stanu zdrowia. Badania okulistyczne, kardiologiczne, radiologiczne, dentystyczne wypadły dobrze. - Niemożliwe - pomyślała Danuta. - Przecież Jerzy zawsze mówił, że gdyby człowieka dokładnie przebadać, można znaleźć nawet kwadratowe jajka. Załamałam się - przyznaje. Nie zaszkodziły mu nawet szczepienia, które (aby było szybciej) przyjął wszystkie jednego dnia. Jerzy Peszko został zakwalifikowany do służby na misji w Iraku.
Miał tam pojechać w styczniu 2005 roku, ale wysłano go kilka miesięcy wcześniej, bo w Iraku zostało postrzelonych dwóch lekarzy i było potrzebne nagłe zastępstwo. Ppłk Jerzy Peszko włożył mundur, dostał nieśmiertelnik, kamizelkę kuloodporną oraz hełm i wyleciał z wrocławskiego lotniska do Iraku.
Świst kuli
Służbę rozpoczął latem 2004 roku. Gdy wylądowali w Bagdadzie, tak niefortunnie się potknął, wsiadając do ciężarówki, że upadł i stłukł biodro. Bolało jak diabli, ale nic nie powiedział, bo się bał, że zostanie odesłany do kraju (po kilku latach od tego upadku przeszedł operację wymiany stawu biodrowego). III zmiana PKW należała do najbardziej niebezpiecznych. W Iraku odbywały się wybory, panował polityczny chaos i często dochodziło do zamachów na wojska koalicyjne.
Z opracowanej na koniec zmiany statystki wynika, że odbyło się 19 tys. patroli i 4 tys. konwojów, wystawiono 8 tys. punktów kontrolnych i obserwacyjnych, przeszukano 86 tys. samochodów i 440 tys. osób.
- Mąż często dzwonił, ale rozmowy trwały zaledwie kilka minut. Oczywiście nigdy nie opowiadał o codziennych strzelaninach - wspomina Danuta, która wówczas z uwagą śledziła doniesienia mediów na temat irackiej misji.
Początkowo doktor Peszko trafił do polskiego szpitala polowego w Limie pod Karbalą. Stamtąd został przeniesiony do bazy Juliet w centrum Karbali, gdzie stacjonowało dowództwo polskich sił stabilizacyjnych. Aż wreszcie trafił do bazy Echo w Diwanii.
Dobrze znał wojskową medycynę. Wiedział, jak postępować z rannymi na polu walki. - W pierwszej kolejności pomocy wymagają nie ci, którzy najgłośniej krzyczą, ale ci, co mają przestrzelony brzuch czy płuco - wyjaśnia Peszko. Pomagał i szeregowym, i generałom. Leczył także Irakijczyków. Ze śmiechem wspomina dziś, jak jeden z miejscowych, ciężko poparzony podczas wybuchu miny, tłumaczył mu, że strzelił w niego piorun.
- Skąd piorun? - zdziwiłem się, skoro przez trzy miesiące nie spadła kropla deszczu. Nieważne, że łże, pomyślałem. Sam pewnie próbował przygotować tę minę. Dla mnie jednak było ważne, że był ranny i potrzebował pomocy - opowiada doktor.
Pewnego dnia Jerzy Peszko został przydzielony do śmigłowcowego dyżuru. Gdy wyjawił to żonie w rozmowie telefonicznej, ta zażądała, aby nie leciał. - Rozkaz to rozkaz - odpowiedział wówczas doktor. W ostatniej chwili dowódca skierował go jednak do komisji wojskowej, aby wraz z amerykańskimi lekarzami badał Irakijczyków chętnych do służby. Po powrocie do bazy dowiedział się, że śmigłowiec, którym miał lecieć, został zestrzelony. Niebezpiecznie bywało także na terenie bazy.
Doktor przechowuje pocisk, od którego omal nie zginął. Tego dnia, po południu, wrócił do kampu. Położył się, zmęczony pracą i upałem. Nagle usłyszał huk i poczuł, że coś przelatuje mu obok głowy. Gdyby spoczął minutę później, pocisk, zamiast w ścianę, trafiłby w niego. Skąd się wziął? Zagadka pozostała niewyjaśniona. Żandarmi, do których się zgłosił, ocenili jednak, że nie pochodził z terenu bazy.
Po powrocie z Iraku Jerzy Peszko wystąpił do MON-u o status weterana i go otrzymał. Jest bodaj najstarszym weteranem, który uczestniczył w misji irackiej. Dziś oddaje się nowej pasji: na podstawie gotyckich starodruków i dawnych dokumentów spisuje dzieje Złotoryi.
Małgorzata Barwicka, "Polska Zbrojna"