Początek procesu ws. akcji policji w Magdalence
W środę ma ruszyć proces trojga policjantów
oskarżonych o nieprawidłowości podczas akcji w Magdalence w marcu
2003 r. Podczas próby zatrzymania bandytów zginęło wtedy dwóch
funkcjonariuszy, a 16 zostało rannych. Oskarżonym grozi do 8 lat
więzienia.
02.10.2005 | aktual.: 02.10.2005 11:01
Byłemu wiceszefowi stołecznej policji Janowi P., byłej naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym komendy stołecznej Grażynie B. oraz byłemu dowódcy pododdziału antyterrorystów Jakubowi J. zarzucono nieumyślne spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia policjantów, nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu oraz niedopełnienie obowiązków w trakcie przygotowania i przeprowadzenia akcji. Zarzuty różnią się nieznacznie, w zależności od zakresu kompetencji oskarżonych.
Proces przed warszawskim sądem okręgowym ma być jawny, choć można się spodziewać utajnienia niektórych rozpraw w związku z tajemnicą chroniącą działania operacyjne policji.
Prokuratura Okręgowa w Ostrołęce skierowała do sądu akt oskarżenia w tej sprawie w lutym tego roku.
Jan P. mówił wtedy, że nie ma sobie nic do zarzucenia i liczy na uniewinnienie. Został on odwołany z funkcji wiceszefa stołecznej policji jesienią 2004 r.; wcześniej był zawieszony w pełnieniu obowiązków w związku ze sprawą. Obecnie jest w dyspozycji komendanta głównego policji.
Wykonywałam swoje obowiązki, w żaden sposób nie czuję się ani winna, ani odpowiedzialna za tragedię, która dotknęła nas wszystkich - oświadczyła wówczas Grażyna B. Mam nadzieję, że ktoś w końcu oczy otworzy, inaczej w polskiej policji wytworzy się "syndrom Magdalenki" - ludzie będą bali się wydawać rozkazy - dodała. Grażyna B. obecnie pracuje w Centralnym Biurze Śledczym. Jakub J., który też nie przyznawał się do zarzutów, jest już na emeryturze. Wszyscy odpowiadają z wolnej stopy.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w podwarszawskiej Magdalence Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W rezultacie wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy zaczadzieli. Jeden z funkcjonariuszy zginął w wyniku wybuchu miny, inny zmarł od ran w szpitalu. Akcja policji wywołała krytykę; opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika.
Specjalna komisja powołana przez MSWiA uznała, że podczas akcji doszło do uchybień, nie było wariantów akcji oraz właściwego zabezpieczenia medycznego. W raporcie napisano m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie posiadano żadnych informacji operacyjnych nt. rozmieszczenia na terenie posesji zamaskowanych urządzeń wybuchowych. Samą realizację akcji oceniono pozytywnie, a nieprawidłowości, które wystąpiły, uznano za skutki błędów popełnionych na etapie przygotowania (np. nie rozpoznano dokładnie terenu).
Śledztwo wszczęto od razu po akcji, a w kwietniu 2003 r. przekazano je do Ostrołęki. Tamtejsza prokuratura latem 2004 r. postawiła zarzuty. Jako świadków przesłuchano ponad 100 osób - policjantów biorących udział w szturmie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji sporządzającej raport w sprawie, ponadto grupę ekspertów oraz załogi karetek pogotowia. Śledztwo przedłużano siedem razy.