Po prostu Woodstock
Znów zabijają w nas młodość, znów zabierają nam wolność – z kilkuset tysięcy gardeł robi wrażenie. „Hipisówka” Kobranocki jak żadna inna piosenka nadawała się na preludium tegorocznego Przystanku Woodstock.
Na godzinę przed początkiem piątkowych koncertów ze wzgórza i pól namiotowych pod scenę ściągają młodzi ludzie z transparentami.
08.08.2006 | aktual.: 08.08.2006 12:02
Sprawnie zawieszają je pod sceną – najczęściej używają do tego butów. Na bocznej ścianie chłopak staje na barkach kolegów i sprejem maluje nazwę miasta obok reklamy Radia Maryja. Są większe i mniejsze miejscowości, np. Małomice, z których pochodzi Maria Marcinkiewicz, żona byłego premiera. Plac przed sceną jest już pełen ludzi. Zaczynają skandować: „Jurek, Jurek”. Jako pierwsi na scenę wychodzą jednak fotoreporterzy. I wtedy rozbrzmiewa piosenka Kobranocki. Woodstockowicze falują i śpiewają refren „Znów zabijają w nas młodość, znów zabierają nam wolność”. W końcu pojawia się Jurek Owsiak. – Jest was siła, jesteście piękni. Nie będzie Romka, spokojnie. Jak was widzę, widzę normalną Polskę. Dziwny ten kraj, ale tu jest normalnie. Nie wolno was obrażać, mówić, że jesteście poj... – tłumaczy przy aplauzie młodych ludzi. Chwali się wnuczką na scenie, piwem wznosi toast za woodstockowiczów. Zanim Roman Polański, ostatni zawiadowca stacji w Żarach, da sygnał do rozpoczęcia festiwalu, Jurek przekaże na chwilę
mikrofon burmistrzowi Kostrzyna. Ten na szczęście mówi krótko. Tu najważniejsza jest muzyka. – Teraz pierwsza ocenzurowana piosenka w IV RP! – tak Big Cyc zachwala swój występ. Oczywiście śpiewa „Moherowe berety”. Tłum faluje. XII Przystanek Woodstock rozpoczęty. Nie walimy w kabel Tegoroczny festiwal ma nieformalnego patrona – ministra edukacji. Mimo że jest półmetek wakacji, młodzież nie może zapomnieć o szkole. Pomysły Romana Giertycha budzą emocje. – Mundurki już kiedyś były i takie coś mi się nie podoba – mówi Dorota z Piotrkowa. – A wychowanie i kształtowanie postaw narodowych to rola rodziny, a nie szkoły. Musisz sam w sobie to znaleźć – dodaje Tomek. Ona jest po pedagogice i kończy fizjoterapię. On skończył stosunki międzynarodowe i 2,5-letnie studia pedagogiczne, będzie szukał pracy. Na Przystanku są drugi raz. Jemu nie podoba się też, że władza wtrąca się do festiwalu i chciałaby utrudnić jego organizację: – Takie imprezy nie powinny być marginalizowane. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że większość
ucieka z Polski ze względów finansowych, a nie dlatego, że ktoś nie pokazuje Woodstocku w telewizji. Dorota przyznaje, że nie wszystko tutaj jej się podoba, np. alkohol. – Ale tak jest na każdej imprezie, są ludzie fajni i niefajni. Nie spotkałem się tu z żadnym ekscesem – dodaje Tomek. Spotykam ich pod parasolką na wzgórzu. Coraz mocniej pada (niektórzy żartują, że msza PiS w intencji deszczu pomogła Woodstockowi), a oni osłonięci oglądają pole namiotowe. Mówią, że są typowymi woodstockowiczami. – Po prostu sobie siedzimy i słuchamy muzyczki ze znajomymi – tłumaczy Tomek. Nie przeszkadzają im warunki. – Jeździmy na zloty motocyklowe, więc wygód nie potrzebujemy – tłumaczy Tomek. Tuż przy drodze ze stoiskami z koszulkami swój namiot rozłożyli przybysze z Międzyrzecza. Od razu częstują piwem, zapiekanką i... wodą ryżową. 21-letni Michał zwraca uwagę nietypową fryzurą. To tak na stałe? – Nie, wtedy by go z pracy wyje...! – śmieje się rok młodszy Łukasz. Michał tłumaczy, że remontuje dachy. Żali się: – Jest
teraz era dresów, a nas jest mniej, więc nas tępią. Ludzie nas w mieście nie lubią, bo inaczej wyglądamy, inaczej się zachowujemy. Myślą, że skoro ubieramy się na czarno, to jesteśmy satanistami, mamy coś na głowie, to jesteśmy ćpunami, walimy w kabel. Inaczej wyglądamy, ale mamy w sobie większy spokój. Ja np. nie lubię się bić, bo to dla mnie jest głupota.
Przyjechali tu podładować akumulatory. – To miejsce, w którym można się wyszaleć. Jest fajna muzyka i ludzie z tego samego klimatu. Jak tu się człowiek wyszaleje, ma dosyć na pół roku – śmieje się Michał. A kiedy ktoś za bardzo szaleje? – Wszędzie są czarne owce. Wystarczy 5%, żeby zrobić zadymę. Wtedy nikt już nie patrzy na tych, którzy dobrze się zachowują – tłumaczy Michał.
Myślą o wyjeździe za granicę?
– Trzeba zostać na miejscu, to nasz kraj, dzięki nam ma się rozwijać. Nie mamy bzdur w głowie, prowadzimy normalne życie. Mogłoby być lepiej, ale nie jest.
Urok brudnych stóp
Nastolatkowie zdają tu często swoje egzaminy z dojrzałości. Sami muszą ocenić, na ile mogą korzystać z wolności. Jedni większość czasu spędzają przed namiotem, inni tańczą pod sceną. Są też tacy, co najchętniej nie wychodziliby z namiotu. Ściągnęły ich „Miłość, Przyjaźń, Muzyka”. – Niektórzy stają się woodstockowiczami na czas festiwalu. To taki azyl, ucieczka od normalności. Sądzę, że tak może być w większości przypadków. Każdy szuka tam czegoś innego. To samo determinuje postawę osób angażujących się cały rok w pracę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mają poczucie uczestniczenia w czymś ważnym, są elementem większej całości. To wartość zapomniana, ale wciąż ceniona. Określenie tych młodych ludzi pokoleniem Woodstock jest zagrywką medialną, bo ułatwia szufladkowanie – mówi socjolog, dr Bogusław Bukowski z Wyższej Szkoły Biznesu w Gorzowie. – Rozumiem, gdy mówi się dziś o pokoleniu Kolumbów, ale już pokolenie JP2 jest dla mnie absurdem – to tylko kategoria wiekowa. Za sformułowaniem „pokolenie” idą
pewne konotacje, a w przypadku uczestników Przystanku możemy znaleźć jedynie elementy charakteryzujące tę młodzież. To na pewno nie jest grupa jednorodna, np. lewicowa czy prawicowa. Niektórzy twierdzą, że na Woodstock bawią się osoby będące na lewo od obecnie rządzących. Ja nie podzielam tej opinii.
Różnorodność woodstockowiczów podkreśla też ks. Artur z Przystanku Jezus: – To przekrój społeczeństwa: są ludzie z ulicy, są studenci, jest też młodzież inteligencka.
Tymczasem niektóre media i politycy prawicy widzą w tych młodych ludziach samo zło. – To stereotypy oparte na uprzedzeniach. Sama formuła Woodstocku opiera się na afirmacji wolności, a nie wierności sztywnym regułom, konwenansom. Jestem przekonany, że pewne reguły powstają spontanicznie. Festiwal tworzy swój własny kodeks – twierdzi dr Bukowski.
Zbigniew Hołdys dodaje: – 90% ludzi, którzy tu przyjeżdżają, to licealiści, studenci. To nie jest jakaś ciemna masa, która niczego w życiu nie szuka. Oni rwą się do przodu, chcą coś zrobić.
Taka jest np. Kornelia, 17-latka z Gorzowa. Otwarta, wyrozumiała, tolerancyjna, nietuzinkowa – tak o niej mówią. Już w pierwszej klasie ogólniaka potrafiła przekonać do siebie większość licealistów i została szefową samorządu. Ona wiedziałaby, o czym pogadać z ministrem Giertychem. – O amnestii maturalnej, bo to trochę niesprawiedliwe. Ci ułaskawieni i tak nie dostaną się na studia – tłumaczy. Nie uważa, że lekcje patriotyzmu w szkole są potrzebne, bo „patriotyzm wynosi się z domu, a wzorce dają rodzice”. Gdyby miała dziś wybierać, wyjechałaby z kraju. – Trzeba uciekać, u nas sytuacja szybko się nie poprawi – mówi.
Dla muzyki, znajomych i tego niepowtarzalnego klimatu przyjechała tu z grupą ze szkoły. Jak znoszą warunki polowe? – Brudne stopy też mają swój urok – śmieje się Karolina. Nocują pod namiotem, a za dnia siedzą w fotelach pod parawanem. Nie widać po nich zmęczenia całonocnym woodstockowaniem, nie ma też rozrzuconych puszek po piwie. Może czytali książki albo rozprawiali o filozofii?
Marpi zdecydowanie odcina się od polityki. Pochodzi z Wrocławia, właśnie skończył elitarne I LO w Zielonej Górze i dostał się na kierunek intermedia w poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Spory sukces, bo na roku jest siedem osób. Na co dzień tworzy strony, zajmuje się grafiką komputerową. Został nagrodzony w programie TVP „Dolina kreatywna” – wyróżniono jego projekt internetowy. Na Woodstocku jest już piąty raz. W tym roku kupił w Tesco namiot za 50 zł i do Kostrzyna przyjechał z kuzynem i kolegą. – Nie jestem tu dla koncertów, ale dla miejsca i dla ludzi – tłumaczy. – Świetnym pomysłem jest Akademia Sztuk Przepięknych. Najpierw uczono ludzi paru chwytów, a potem wpuszczono na scenę, żeby zagrali. Świetne są też rozmowy ze znanymi ludźmi – opowiada Marpi.
Akademia gwiazd
Akademia Sztuk Przepięknych to nowość na Przystanku Woodstock. Jej pomysłodawcą jest Zbigniew Hołdys. – Jurek od dawna chciał coś zrobić z Przystankiem. Zadzwonił do mnie: „Hołdys, powiedz mi, co mam zrobić, bo ci ludzie wariują tu od rana. Muszę im dać zajęcie przed koncertami”. Były różne koncepcje. Zaproponowałem Akademię Sztuk Przepięknych w wielkich wigwamach, warsztaty muzyczne, filmowe, teatralne, kulturalne, spotkanie z poetami, reżyserami – wspomina Zbigniew Hołdys. Tak też zrobiono. W namiotach ASP tłumy. Młodzi ludzie słuchają i chcą rozmawiać. W ramach ASP codziennie spotykają się z inną religią. Pierwszym gościem jest ksiądz katolicki z warszawskich Bielan, Wojciech Drozdowicz. Dzień później o judaizmie mówi Żydówka Miriam Gonczarska, a na koniec młodzi rozmawiają z muzułmańskim imamem Ali Abi Issą. – Duchowni są oczarowani. Imam dostał owacje. Opowiadał o Koranie, jak go się czyta. Żydówka Miriam opowiadała o wierze. Mówiła, że jest 600 instrukcji na temat oddawania pożyczonych pieniędzy.
Ks. Wojtek Drozdowicz, cudowny, nie żaden klecha. Ten ksiądz mówił pięknie, prosto i dał największe świadectwo wiary – podkreśla Zbigniew Hołdys.
Ciasno w wielkim namiocie jest też podczas spotkań z dramaturgiem, prozaikiem, autorem scenariusza do „Rejsu”, Januszem Głowackim, krytykiem muzycznym Markiem Garzteckim czy z Kazimierą Szczuką. – Na spotkania przychodziły tysiące osób. Zadawały pytania świadczące o tym, że są bardzo inteligentni, bardzo twórczy i bardzo niepokorni. To dobrze rokuje dla kraju i bardzo źle dla pana Giertycha – mówi Hołdys. A wykładowcy? – Szczuka mało się nie pocięła. Powiedziała, że za rok przyjeżdża tu z namiotem. Nie widziałem nigdy Głowackiego tak rozemocjonowanego. On, 60-letni facet, powiedział mi: „To jest chyba najważniejsza rzecz w moim życiu i jeszcze na tej scenie stałem”. – Odczuwam pewien niedosyt, bo byłam bardzo krótko, tylko na spotkaniu. Czy się bałam? Byłam zaciekawiona, a pewnie trochę speszona, bo nigdy w życiu nie miałam na żywo tak dużego audytorium. Ledwo to wszystko mignęło mi przed oczami, nie byłam nawet na wieczornych koncertach. Prawdziwi woodstockowicze są wyznawcami tej niepowtarzalnej atmosfery,
nasycają się nią na cały rok – tłumaczy Kazimiera Szczuka. – To bardzo fajne miejsce, potrzebne młodym ludziom, którzy mogą się totalnie wyluzować, chłonąć muzykę, chodzić półnago, chlapać wodą, tarzać w piasku i poczuć wielką siłę bycia razem. Robią to samo co bogaci na Ibizie, a starsi w kurortach nad Bałtykiem. Dorastający ludzie bardziej niż inni potrzebują takiego wspólnotowego rytuału, bo świat, w którym żyją na co dzień, bardzo dużo od nich wymaga, a przyszłość często rysuje się ponuro jako jeden wielki mozół. Czy za rok przyjedzie na dłużej i będzie spać pod namiotem? – Pewnie przyjadę, ale zamieszkam raczej w hotelu. Namiot na polu to hardcorowa sytuacja, chyba jestem już na to za stara – śmieje się. Dzień później w strugach deszczu przylatuje do Kostrzyna Monika Olejnik. – Przyjechałam tutaj, bo zadzwonił do mnie Roman Giertych i powiedział, że on nie może. Chciał, żebym go zastąpiła. To żart, oczywiście – śmieje się. – Zaprosili mnie Hołdys i Owsiak, a im się nie odmawia.
Przyznaje, że kiedy wylądowała, była przerażona. – Pomyślałam, że to ludzie z innego świata. Podczas spotkania zmieniłam zdanie. Byłam zaskoczona tłumem słuchaczy. Nikt nie wyszedł w trakcie – powie po spotkaniu w ASP. Do namiotu wchodzi trochę niepewnie, potem już wraca do formy. Zdradza kulisy swojej pracy. Młodzi ludzie chcą wiedzieć, czy wszyscy politycy kłamią i jak poznać, że to robią. Kiedy Monika Olejnik nie może sobie przypomnieć tematu swojej pracy magisterskiej na zootechnice, z widowni pada uwaga, że coś kręci. Wtedy Zbigniew Hołdys rzuca: – A Kwaśniewskiego męczyłaś o to wykształcenie...
Masakra z tym ministrem
Oczywiście nie wszystkich kręcą spotkania w namiocie. Ani razu na wykładach ASP nie była np. ekipa z Grodziska Dolnego i Leżajska (Podkarpackie). Są tu tylko dla muzyki i swoich kapel. Kiedy one grają, wstają i idą pokołysać się pod sceną. Potem wracają na swoje miejsce. Są stałymi bywalcami festiwalu, byli nawet w Żarach. – Tak chcemy odstresować się od pracy – podkreśla Mirek.
Rodziny nie boją się o ich zdrowie na Woodstocku? Mateusz przyznaje, że ojciec nawet go zachęcał do przyjazdu do Kostrzyna. Siwy śmieje się: – Mój starszy sam by chętnie tu przyjechał.
Mirek mówi, że bardziej boi się iść na dyskotekę we własnej wsi. Widzi też, że Woodstock staje się coraz spokojniejszy: – Dawniej było więcej zwariowanych ludzi.
Siwy w weekendy się uczy, w tygodniu pracuje. Mateusz jest tegorocznym maturzystą. Zdał normalnie, tzn. bez łaski ministra. – Masakra, co oni w ogóle robią z tą maturą! Myślą, że to banda debili? Ludzie, którym się nie powiodło, nie są jakimiś kretynami, ale po prostu nie zdali. Spróbują za rok i będzie OK. Po co komplikować? – pyta Mateusz.
Beata zdała maturę kilka lat temu. Gest ministra jest dla niej niezrozumiały: – Jako stary maturzysta musiałam męczyć się, uczyć. Teraz ten, który się nie uczył, też zdaje. Taki człowiek może nie dać sobie rady na studiach i zaraz z nich wyleci.
W Polsce nie widzą dla siebie perspektyw. – To taka trochę masakra, żeby ludzie musieli wyjeżdżać za granicę, żeby im się żyło lepiej – twierdzi Mateusz. – Mam kolegę, magistra inżyniera, który jeździ do pracy do Niemiec, bo tu niczego nie może znaleźć. Mirek też wolałby pracować za granicą, bo tam są większe zarobki. – Tu pójdę do pracy i zarobię 650 zł. Może coś się zmieni, ale to już po naszej śmierci – mówi.
Patriotyzm w szkole? – Poczułam się patriotką, gdy wraz z Lao Che śpiewałam piosenki o powstaniu warszawskim. Powiewały polskie flagi i aż dreszcz przechodził. Do tego nie są potrzebne zajęcia w szkole – mówi Ania, licealistka z Poznania. Woodstock to jednak nie tylko młodzież. Częstym widokiem są spacerujące, wielopokoleniowe rodziny. Lucyna Ostaszkiewicz na festiwal Woodstock do Kostrzyna już trzeci raz przyjechała z córką Katarzyną i 17-letnią wnuczką Kamilą. Wnuczka zamieszkała w namiocie z przyjaciółmi, a panie w gospodarstwie agroturystycznym. Przyznają, że w domu słuchają podobnej muzyki. I są oburzone, gdy ktoś obraża uczestników festiwalu.
Kornelii nie podoba się obiegowa opinia o woodstockowiczach, że to wykolejeńcy, co tylko piją i ćpają. – To stereotyp z Radia Maryja – zauważa. Kazimiera Szczuka, gdy przytaczam jej słowa Jacka Guzikowskiego, radnego PiS w gorzowskiej radzie miasta (powiedział w lokalnej telewizji: „Teraz pojawiają się osoby z tego świata warszawskiego, takie bardzo kontrowersyjne, można powiedzieć, z mojego punktu widzenia niespełna rozumu. Pewna taka pani Kazimiera i jakieś jeszcze inne osoby, które będą tam jeździć i tę młodzież indoktrynować”), rzuca jedynie: – Tak powiedział? Brzmi to dość zabawnie. Ale cóż. Prawica jest jak zwykle zawistna i tyle. Jurek Owsiak tymczasem mówi ze sceny: – Jeden lokalny poseł PiS dziś pytał mnie, ile to kosztuje. Panie pośle, nic pan za to nie zapłaci, bo to z pieniędzy fundacji, niech się pan nie martwi. Festiwal kosztuje 1.300.000 zł i na pewno nie z pana kieszeni. – Niektóre media podtrzymują stereotyp „złego woodstockowicza”. Osoby negatywnie nastawione do imprezy na tej podstawie
wyrabiają sobie opinię. A wystarczyłoby przyjechać i sprawdzić, jak tu jest – tłumaczy Marpi.
I sporo w tym racji. Już w poniedziałek na łamach „Naszego Dziennika” woodstockowicze mogli przeczytać słowa Przemysława Piasty (LPR),wicemarszałka województwa wielkopolskiego, który odwiedził festiwal: „Nie widzę żadnych pozytywnych wartości, jakie promowałby Przystanek Woodstock, żadnego wartościowego przesłania wiążącego się z tą imprezą”.
Tymczasem pozytywnych emocji po występie na Woodstock nie kryje Justyna Steczkowska: – Chciałabym, żeby tak szczere uczucie ludzi kochających muzykę można było zobaczyć też na innych festiwalach.
Jezus strzela gole
Koncerty kończą się późną nocą. Rano jednak pole żyje. Grupy woodstockowiczów idą do centrum Kostrzyna po zakupy. Część jest na porannej gimnastyce. Jogę dla nich prowadzi Janusz Szopa, były rektor Politechniki Częstochowskiej, obecnie wykładowca katowickiej AWF. Jedni ćwiczą, drudzy tłoczą się przy zlewach. Mają do dyspozycji 450 kranów. Nikt się nie przepycha, mało kto też się krępuje. Tu dziewczyna goli włosy pod pachami, tam chłopak myje intymne miejsca. Bez sensacji.
Z głośników słychać: „Łukasz, odbierz dowód, bo sobie lodówkę kupimy na raty”, „Uczciwego znalazcę gitary prosimy o zwrot. W nagrodę browar”. Przy stoiskach z jedzeniem wszyscy spokojnie czekają na swoją kolej. Do wyboru: ziemniaki w sosie koperkowym, wielka buła z mięsem i warzywami, hamburger, smażona kiełbasa. Jeden z woodstockowiczów pyta sprzedawcę: – Mogę jednego ziemniaczka? Ile płacę? – Bierz, tylko nie mów, że ci dałem.
Z zimnymi napojami jest już nieco trudniej: lodówka jest systematycznie uzupełniana, więc nie ma szans na schłodzenie. Obok para woodstockowiczów podaje miski i prosi o zalanie wrzątkiem. Na śniadanie jedzą zupki chińskie. – Uważaj, miska jest gorąca! – ostrzega sprzedawczyni. Szuka papieru, żeby młodzi mogli chwycić gorące naczynie. Nagle pojawia się kilka osób zdecydowanie za dobrze ubranych jak na Woodstock. – Jesteśmy z sanepidu, przyszliśmy skontrolować bar – mówią. Zaglądają wszędzie. Chyba niczego nie znajdują, bo bar funkcjonuje do końca festiwalu.
W tym roku po raz pierwszy na scenie Przystanku Woodstock oficjalnie pojawia się Przystanek Jezus. – Panu Jurkowi bardzo zależało, żeby do nas wyciągnąć rękę – tłumaczy ks. Artur. Jego 500-osobową drużynę widać w wielu miejscach. Nie są jednak nachalni. Dość częstym widokiem jest ksiądz siedzący na trawie i rozmawiający z woodstockowiczem. – Przystanek Jezus jest znacznie bliżej Przystanku Woodstock, niż nam się wydaje. Jedni i drudzy szukają podobnych rzeczy, ale na innym gruncie. Szukają zrozumienia, przyjaźni. Na tym festiwalu mogą znaleźć wielu podobnych do siebie – tłumaczy dr Bukowski.
Te dwa światy spotkały się na boisku. Stowarzyszenie Nigdy Więcej, autor akcji „Wykopmy rasizm ze stadionów”, zorganizowało bowiem mecz między Przystankami – Woodstock przegrał z Jezusem aż 6:0.
Spokojny Przystanek
W ocenie organizatorów, w tegorocznym Przystanku Woodstock wzięło udział ponad 150 tys. osób. Podczas imprezy policjantom zgłoszono 30 kradzieży (ginęły głównie telefony komórkowe, dokumenty i portfele). – W większości te przedmioty odnaleziono. Odnotowaliśmy jedynie trzy przypadki agresywnych zachowań wśród uczestników – wylicza Agata Sałatka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. – To był spokojny festiwal. W tym roku za cel postawiliśmy sobie walkę z narkotykami. Za ich posiadanie i rozprowadzanie zatrzymaliśmy 29 osób.
Policja prowadziła akcję informacyjną o sektach, a były aktor, obecnie policjant z Wydziału Prewencji KWP, Piotr Wiśniewski, zaprezentował własny monodram „Supermarket po Zejściu”, który opowiadał o negatywnych skutkach zażywania narkotyków.
– Mieliśmy 3,5 tys. interwencji medycznych, podczas gdy rok temu – 8 tys. W większości były to drobne urazy, skręcenia, zwichnięcia czy konsekwencje upału – mówi Krzysztof Dobies, rzecznik festiwalu. Nie wszyscy dojechali na Przystanek. 25-latek zginął w drodze na festiwal. Zbyt mocno wychylił się przez otwarte drzwi i wypadł z pociągu tuż pod nadjeżdżający skład. W noc poprzedzającą festiwal zmarł 19-latek. Powodem był udar słoneczny i zakrztuszenie wydzieliną z żołądka. W niedzielę, już po zakończeniu festiwalu, na polu namiotowym znaleziono martwego 30-latka. Lekarz stwierdził zgon z przyczyn naturalnych.
Wojciech Wyszogrodzki