Po klęsce powodzi wyborcy zwrócą się w stronę PiS‑u?
Czy rząd ogłosi stan klęski żywiołowej? Wiązałaby się to z przesunięciem terminu wyborów prezydenckich – podkreślają konstytucjonaliści. Czy do tego dojdzie? - Klimat żałoby posmoleńskiej wzmocniony klęską powodzi zdecydowanie rządzącym nie sprzyja. Jednak podejmując decyzję o stanie wyjątkowym, rząd naraziłby się na zarzuty, że próbuje uniknąć odpowiedzialności, licząc na to, że przez wakacje obywatele zapomną o tym, co się działo. Elektorat Platformy niechętnie patrzyłby na takie radykalne działania – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską politolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Rafał Chwedoruk.
Stan wyjątkowy może wprowadzić prezydent na wniosek Rady Ministrów na czas oznaczony, nie dłuższy niż 90 dni, na części albo na całym terytorium kraju. Prezydent może przedłużyć ten stan tylko raz (na okres nie dłuższy niż 60 dni) za zgodą sejmu. W czasie stanu wyjątkowego oraz przez trzy miesiące po jego zakończeniu nie mogą być przeprowadzone wybory.
Wprowadzenie stanu klęski żywiołowej wiąże się z ograniczeniem praw i swobód obywatelskich. - Umożliwia żądanie od ludzi zachowań, których teraz wymagać od nich nie można, jak np. wyprowadzenia się z domu, nie przebywania na danym terenie, na przedsiębiorców może nakładać np. obowiązek przewożenia towarów, etc. Daje rządowi pewne instrumenty, ale drogo się za nie płaci, bo jeżeli się nakłada takie obowiązki lub ograniczenia, nie wywołuje to zachwytu u tych, których to może dotyczyć – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Piotr Winczorek.
Premier Donald Tusk na razie nie przewiduje wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. - Jeśli sytuacja na terenach objętych powodzią będzie wymagała takiego rozwiązania, nie będę się wahał - zapewnia. Zwolennikiem opóźnienia wyborów nie jest p.o. prezydent Bronisław Komorowski. We wtorek w Częstochowie podkreślał: - Nie ma ryzyka przełożenia wyborów.
- Tu nie ma prostych recept i łatwych rozwiązań. Rząd musi pamiętać, że ma taki instrument w ręku i może go użyć. Trudno mi się w tej materii wypowiadać, bo to rząd ma pełne rozeznanie i powinien czynić to, co uważa za właściwe. Być może sądzi, że sprawy jeszcze nie zaszły tak daleko. Trzeba jednak pamiętać, że rząd odpowiada zarówno za podjęcie działań, jak i za zaniechanie i będzie z tego rozliczany już po tym, jak fala powodziowa przeleje się przez Polskę – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były premier Leszek Miller, podczas powodzi w 1997 r. minister spraw wewnętrznych i administracji.
W lipcu 1997 r. - kiedy Polskę zalała powódź tysiąclecia, w której zginęło 55 osób, a straty sięgnęły 3,5 mld dolarów - prezydent Aleksander Kwaśniewski i rząd Włodzimierza Cimoszewicza nie zdecydowali się na wprowadzenie stanu wyjątkowego. Zaplanowane wtedy na wrzesień wybory parlamentarne odbyły się zgodnie z harmonogramem, a SLD stracił władzę. Trzeba zauważyć, że obecnie obowiązująca ustawa o stanie wyjątkowym weszła w życie w 2002 r.
Zdaniem Millera, konieczność odłożenia kampanii może być tym aspektem, który hamuje rząd. - Z drugiej jednak strony, gdyby doszło do przełożenia wyborów, Platforma miałaby więcej czasu, żeby zdyskontować skutki powodzi – uważa Miller.
Premia dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS?
W opinii politologa z UW, to jak powódź wpłynie na kampanię wyborczą, będzie zależało od ekonomicznych skutków klęski wielkiej wody i poziomu traumy psychologicznej wśród obywateli. - Jeśli Polacy zaczną ostatnie wydarzenia odbierać nie jako sumę jednostkowych wypadków, ale jako doświadczenie zbiorowe, tak jak w przypadku wydarzeń w Smoleńsku, to pojawi się pytanie o sprawność instytucji publicznych. Patrząc z tej perspektywy widać, że państwo sobie nie radzi – mówi dr Chwedoruk.
Postawienie takiego pytania znalazłoby oddźwięk u tych wyborców, którzy na co dzień niekoniecznie mocno interesują się polityką, nie chodzą na wybory, ale mobilizują się sytuacyjnie. Skierowałoby ich uwagę ku tym ugrupowaniom, które bardziej kojarzą się ze sprawnym państwem, niż z indywidualną zaradnością. - Stanowiłoby to na pewno premię dla Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u, a w niektórych częściach Polski także dla SLD. Odcinałoby Platformę od części potencjalnego elektoratu spoza największych aglomeracji – komentuje dr Rafał Chwedoruk. Taki odbiór powodzi, zdaniem politologa, mógłby przybliżać nas do powtórki z 2005 r., kiedy w wyborach prezydenckich zwyciężył kandydat PiS.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska