Płonie Biebrzański Park Narodowy. Żona strażaka: Miałam nieprzespaną noc, mąż wrócił rano

Ogień trawi kolejne hektary Biebrzańskiego Parku Narodowego. Z pożarem walczą dziesiątki strażaków. - Noc miałam nieprzespaną, wczoraj mąż wyszedł rano, wrócił dzisiaj - opowiada nam żona jednego z nich. Strażacy liczą na dodatkowe siły, które mają przyjechać z całej Polski. Tymczasem pomagają im mieszkańcy okolicznych wsi.

Płonie Biebrzański Park Narodowy. Żona strażaka: Miałam nieprzespaną noc, mąż wrócił rano
Źródło zdjęć: © Facebook | Biebrzański Park Narodowy
Piotr Barejka

Strażacy i mieszkańcy nie pamiętają większego pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym. Ogień rozprzestrzenia się od poniedziałku. Dotychczas spłonęło ponad 6 tysięcy hektarów bezcennych lasów, bagien i łąk.

Na miejscu jest reporter Wirtualnej Polski Klaudiusz Michalec. To zdjęcie z akcji gaśniczej, której był świadkiem.

Obraz
© WP | Klaudiusz Michalec

- W moich oczach wygląda to strasznie. Noc miałam nieprzespaną, wczoraj mąż wyszedł rano, wrócił dzisiaj - opowiada nam Anna*, żona jednego ze strażaków. - Szykujemy się na jutrzejszy poranek, gdy znów musi jechać. Z okna naszego domu widać dym i łunę. To jest kilkanaście kilometrów dalej, ale wszystko widać.

Strażacy walczą z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym

Marek, strażak i mąż Anny, pojechał gasić park we wtorek rano. - Spałem trzy, góra cztery godziny - mówi. - Tyle, żeby odetchnąć trochę, nogi odpoczęły. To jest taki teren, że trzeba iść nawet dziesięć kilometrów. Żadne samochody nie dojadą. Tylko samoloty z góry, na ziemi strażacy z ręcznym sprzętem.

- Mamy pływające pompy, takie, że wystarczy na rzekę rzucić. Ale co zrobić, jak wody nie ma - mówi strażak. - Poza tym kto dziesięć kilometrów pompę będzie niósł, człowiek tego nie wytrzyma.

Opowiada, że strażacy chodzą po kępach wysokości kolana. Obok są dziury i tak co dwadzieścia centymetrów. - Wczoraj przechodziliśmy z kolegą przez bagno, przeszło nas z dziesięciu, a pod nim się zarwało. To dobrze, że na rękach się oparł. Ale mówił, że dna nie poczuł. To tak jak na gąbce idziesz - mówi.

- Niczym nie są nas w stanie dowieźć. To niebezpieczne, szczególnie jak w nocy się gasi - opowiada dalej. - Ochotnicy są już wykończeni, ja pracuję całą dobę i potem doba przerwy.

Strażacy walczyli z ogniem, który w niektórych wsiach był kilkadziesiąt metrów od zabudowań. - Obok Kobyłkowa straż polewała budynki wodą, żeby się nie zapaliło. A reszta poszła gasić ręcznie - opowiada strażak. - Facet w Kopytkowie wóz gnojowicy wylał, żeby powstrzymać ogień. Pożar dalej nie poszedł. Ludzie się ratują sami, bo to cały ich dobytek.

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym. Strażacy liczą na posiłki

Z całego kraju sprowadzane są do gaszenia pożaru dodatkowe siły. W Mońkach przygotowano miejsca noclegowe dla 180 osób. Poza tym w pomoc strażakom angażuje się też lokalna społeczność. - Ludzie miejscowi dają nam wodę, jedzenie przywożą. Mają samochody terenowe, gdzie mogą dojechać, to nas podwożą - mówi strażak.

Strażacy bardzo liczą na wzmocnienie, bo dotychczas brakowało ludzi do walki z ogniem. - Wczoraj godzinie 3 w nocy było nas 35, z językami na brodzie gasiliśmy. To będzie duża różnica, jak dojadą siły i środki z całej Polski - mówi Marek. - Może uda się opanować pożar. Miejmy nadzieję, że do niedzieli.

- To jest potężny obszar. Takiego pożaru pewnie do końca życia nie zobaczę. Żywioł idzie i wszystko pali. Zwierzyna ucieka, całe szczęście. Nawet żaby spalonej nie widziałem - opowiada. - Ostatnio czytałem, że sześć tysięcy hektarów się pali, ale na moje oko może być i dziesięć.

*imiona zostały zmienione na prośbę bohaterów

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (646)