Płacz, emo, płacz
Wystylizowane beksy z pokolenia trupiej czaszki i eye-linera zdobywają świat. I to od wielu miesięcy.
24.12.2007 | aktual.: 24.12.2007 12:46
Co się stanie, kiedy zamkniemy pięcioro emo w pokoju? Jedno się zabije, bo zabraknie dla niego kąta do płakania. Żadne zjawisko funkcjonujące na styku muzyki i mody nie wzbudziło w ostatnich latach takich kontrowersji. Młodzieżowe zespoły z pogranicza rocka i popu już od kilku sezonów sprzedają mroczny, melodramatyczny wizerunek. Przez fora internetowe przetoczyła się dyskusja o emo. Bardzo emocjonująca.
W Stanach konfekcjonowany werteryzm może być obronną reakcją na agresję gangsta rapu. Emo to skrót od emocjonalny – warto jednak pamiętać, że nieszczęśnicy garnący się do tej etykietki najzwyklej uzurpują sobie prawo do wyłączności na reprezentację wrażliwych i notorycznie nierozumianych. Nową kulturę mięczaków ukształtowały amerykańskie zespoły pokroju My Chemical Romance, Fall Out Boy czy Panic At The Disco. Różnią się minimalnie, łączą je wampiryczny image i cierpiętniczy przekaz muzyki.
Nowe emo to fabryka przebojów. Świadczy o tym chociażby ostatnia płyta My Chemical Romance, która szybko pokryła się platyną, docierając do drugiego miejsca listy „Billboardu”. „Chłopcy i dziewczęta z kliki – dzieciaku, nigdy nie będziesz do nich pasował” – śpiewa w utworze „Teenagers” wokalista MCR, jednocześnie precyzując target zespołu, czyli demonstracyjnie wyobcowaną młodzież. Nie tylko amerykańską, bo zespoły z tego nurtu są popularne również w Europie. Zresztą mają tu swój lokalny, wysokobudżetowy odpowiednik w postaci Tokio Hotel, który w rodzinnych Niemczech sprzedał trzy miliony płyt. Najbardziej zdeklarowani fani potrafią przejechać za nimi pół Europy i koczować pod hotelem. Łatwo ich rozpoznać – większość wygląda jak klony androginicznego (bo aseksualność jest bardzo emo) lidera zespołu.
Emo nie jest wymysłem ostatnich kilku lat. Mutacje gatunku pojawiały się w amerykańskiej alternatywie falami, począwszy od lat 80. i hermetycznego kręgu zespołów pokazujących miękkie, ludzkie oblicze klasycznego waszyngtońskiego hard core’u. Niektórzy ponoć do łez wzruszali się własnymi występami. Tamto emo miało ograniczony zasięg – winyle wydawane w niewielkich nakładach dystrybuowano samodzielnie. W 1994 roku pod szyldem szalenie wówczas opiniotwórczej wytwórni Sub Pop ukazał się debiutancki album Sunny Day Real Estate, sztandarowej formacji drugiego rzutu emo rocka. Emo godnie opuściło piwnice. Jednak przełom nastąpił kilka lat później wraz z masowymi sukcesami Jimmy Eat World. I to tutaj należy szukać bezpośrednich wzorców dla obecnych gwiazd.
„Sposób, w jaki się ubieram, sprawia, że czuję się, jakby codziennie było Halloween. Muszę być emo” – powiada w internetowym przeboju duet Adam and Andrew. Emo to bardziej odzież niż muzyka. Niezdrowo wąskie spodnie, trampki, pasek wybijany ćwiekami, krawat. Ulubione motywy: szachownica i trupia czaszka. Kolory: wszystkie odcienie czerni, emo dziewczęta mają dodatkowo słabość do cukierkowego różu. Taka tekstylna mieszanka punku, gotyku i mangi. Do tego farbowana grzywka na minimum trzy czwarte twarzy, przesadny makijaż i smutne spojrzenie wycelowane w nicość. Autodestrukcja mile widziana, ekstremalne egzemplarze lubią się samookaleczać, mniej ekstremalne tną się metaforycznie. Nowe, wynaturzone emo to festiwal bliźniaczo podobnych, taśmowo produkowanych gestów i min. Jak podaje fikcyjny serwis informacyjny (do odnalezienia na YouTube), do 2015 roku 87 procent populacji będzie emo. Nie czas na łzy, jeszcze można temu zapobiec.
Angelika Kucińska
Emo premiery 2007:
Fall Out Boy „Infinity On High”, Universal
Hariasen „Nesairah”, Polskie Radio
Tokio Hotel „Zimmer 483”