PiS "zawłaszcza Polskę"? W praktyce robi to samo, co poprzednicy
W ostatnich tygodniach narasta krytyka wobec Prawa i Sprawiedliwości, które zdaniem wielu "zawłaszcza Polskę". W świetle niektórych decyzji, na pewno można mówić o przerzucaniu swoich ludzi do różnych spółek i instytucji, ale tak naprawdę problemem nie są działania PiS, a raczej schemat, który powtarza się zaraz po zmianie władzy. Bo w ciągu ostatnich 15 lat zawsze po wyborach rozpoczyna się karuzela, podczas której wymieniane jest kierownictwo wszędzie tam, gdzie to możliwe.
Te "czystki" dzieją się bez względu na ocenę dotychczasowej pracy konkretnego prezesa, szefa - widać to było na przykładzie Andrzeja Klesyka, który niepodzielnie rządził w PZU przez 8 lat i był często chwalony przez ekspertów. Do przejęcia są setki instytucji - od różnego rodzaju agencji działających przy poszczególnych ministerstwach, przez telewizję publiczną po molochy jak Orlen czy Tauron.
Prawo i Sprawiedliwość także wpisuje się w ten schemat - do stycznia 2016 roku ma w planach zakończyć "swoje porządki". Karuzela rozpoczęła się w ostatnim tygodniu. Jeszcze przed nią, unikając odwołania, prezesi m.in. PKP czy Giełdy Papierów Wartościowych sami złożyli rezygnacje. Odwołano już szefostwo Energi, Enei, Tauronu czy PZU, a w kolejce są rady nadzorcze i prezesi kolejnych spółek, w których udziały ma ministerstwo Skarbu Państwa.
Losu wcześniej wymienionych nie podzielą raczej - wbrew schematowi - Ci, którzy mają stanowiska w tak ryzykownych branżach jak górnictwo. Na razie nic nie wskazuje na to, że posadę straci np. Krzysztof Sędzikowski, szefujący Kompanii Węglowej.
Co z mediami?
Podobne przemieszania będą mieć miejsce w Telewizji Polskiej, Polskim Radiu czy Polskiej Agencji Prasowej. Jak poinformował Krzysztof Czabański, pełnomocnik rządu ds. zmian w mediach publicznych, nowe przepisy nie tylko zmienią zasady ich funkcjonowania, ale sprawią, że przestaną one podlegać Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. W zamian będą odpowiadać przed Radą Mediów Narodowych, której członków będzie mianował Sejm, Senat i prezydent. W efekcie, tam też należy spodziewać się trzęsienia ziemi.
Po mediach i szeroko pojętym biznesie, zapewne przyjdzie czas na wszystkie agencje, działające przy ministerstwach. I tak naprawdę, nikogo takie działania nie powinny dziwić. Bo jak Polska długa i szeroka, gdy tylko dochodzi do zmiany władzy, politycy w pierwszej kolejności biorą się właśnie za takie "porządki". Trochę według myśli Niccolo Machiavelliego, że "krzywdy powinno się wyrządzać wszystkie naraz, aby krócej doznawane, mniej tym samym krzywdziły". I wszystko wskazuje na to, że nawet po likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa - co zapowiada PiS - niewiele się zmieni.
Czystki SLD i PiS z 2005 roku
Cofając się do roku 2001, po przejęciu władzy przez SLD, przemeblowaniu przewodził głównie Wiesław Kaczmarek, ówczesny minister skarbu. Od razu, bo w ciągu trzech miesięcy, zaczął wymieniać zarządy i rady nadzorcze spółek, a wszystko to tłumaczył "porządkami po AWS". Najczęstszym zarzutem nowego obozu były wysokie wynagrodzenia dla prezesów, zdaniem SLD niewspółmierne z osiąganymi wynikami prowadzonych przez nich spółek.
Nominaci SLD byli mocno polityczni - spore zamieszanie wywołało odwołanie Andrzeja Lipki, prezesa PGNiG, o którym Kaczmarek zdecydował dopiero po tym, jak Aleksander Gudzowaty napisał protest wobec jednej z decyzji Lipki. A na miejsce szefa PGNiG wskoczył związane ze spółkami Gudzowatego Michał Kwiatkowski.
Karuzeli zmian za rządów SLD uniknęły media publiczne - powołany na prezesa TVP Robert Kwiatkowski przetrwał co prawda zmianę władzy, ale w 2004 roku, po tzw. aferze Rywina podał się do dymisji. Z kolei następca Kwiatkowskiego, Jan Dworak, przetrwał tylko do 2006 roku - w 2005 w wyborach zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość i w maju zastąpił go Bronisław Wildstein.
PiS w 2005 roku, tak samo jak SLD, obstawiał stołki swoimi ludźmi - wtedy zapowiadali, że odbierają "układowi" spółki i stanowiska, by na ich miejsce powołać fachowców. Schemat jednak powielili, bo oprócz fachowców, stanowiska zdobyli partyjni nominaci. Wtedy też po raz kolejny (tak jak SLD wobec AWS), opozycja wykorzystała to politycznej walki. A Platforma jeszcze przed wyborami w 2007 roku zapowiadała, że "wyczyści" związanych z PiS urzędników, członków zarządów i prezesów.
Platforma w natarciu
- Trzeba jak najszybciej przywrócić we wszystkich spółkach Skarbu Państwa elementarny porządek. Stanowiska będą obsadzane nie z klucza politycznego, a liczyć się będą przede wszystkim kompetencje menedżerów - mówił w 2007 roku Sławomir Nowak z PO, wówczas jeszcze tylko poseł. W swoim pierwszym expose Donald Tusk deklarował "zakończenie politycznego procederu zawłaszczania spółek".
Mimo zapowiedzi, Platforma zrobiła to samo. Według "Pulsu Biznesu" tylko w latach 2007-2012 łącznie 428 działaczy PO, członków ich rodzin i znajomych, zasiadało w państwowych spółkach i instytucjach. Wśród nazwisk, które się tam pojawiają można znaleźć byłych ministrów (Zbigniew Derdziuk i Aleksander Grad) i 11 wiceministrów.
PO łaskawiej potraktowała jednak media publiczne - Andrzej Urbański, prezes TVP z nadania PiS, dotrwał do grudnia 2008 roku. Później zaczęła się spora karuzela w Telewizji Polskiej, obowiązki prezesa pełnili Bogusław Szwedo i Tomasz Szatkowski, później stanowisko piastował Romuald Orzeł.
To, jak daleko sięgają polityczne czystki, widać bardzo dobrze po działaniach PO tuż po wyborach w 2007 roku. Wydawać by się mogło, że w całej tej powyborczej akcji chodzi o naprawdę wysokie stanowiska. Tak jednak nie jest. 15 grudnia 2007 roku, ledwo dwa miesiące po wyborach, Platforma Obywatelska spojrzała na Dolny Śląsk i... odwołała wiceprezesa Karkonoskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. To - jak pisały wówczas lokalne media - była pierwsza decyzja tego typu w regionie Jeleniej Góry. Miejsce Andrzeja Skowrona zajął związany z PO Franciszek Dawidzionek.