PiS pierwszą po 1989 roku partią, która będzie samodzielnie rządzić
Wybory 2015 po latach mogą uchodzić za przełomowe w dziejach Polski po 1989 roku. Po raz pierwszy jedna partia może w ich wyniku samodzielnie rządzić, po raz pierwszy w parlamencie zabraknie formacji lewicowych. Wynik wyborów może też oznaczać koniec świata zbudowanego wokół sporu PiS i PO.
26.10.2015 | aktual.: 26.10.2015 05:24
Charakterystyczne dla wyborów 25 października 2015 jest także to, że decydujący wpływ na ich wynik miała formacja, która uzyskała najmniejsze poparcie spośród ogólnopolskich komitetów - Partia Razem. Swoim wynikiem wyrzuciła bowiem za burtę Zjednoczoną Lewicę, doprowadzając do największej po 1989 roku rewolucji po lewej stronie sceny politycznej. Tym samym zapewniła samodzielne zwycięstwo PiS, a dodatkowo być może uratowała przed rozpadem Platformę Obywatelską.
Zdecydowane zwycięstwo PiS, co powtarzają niemal wszyscy analitycy i komentatorzy, było nieuniknione. To partia, która odpowiadała na coraz silniejsze potrzeby aksjologiczne w społeczeństwie - po 8 latach rządów "bezideowej" PO. To także partia, która dobrze odpowiadała na wzrost nastrojów patriotycznych, a zarazem lęków, takich jak wywołane np. przez problem uchodźców.
Prapoczątkiem obecnego sukcesu PiS była tragedia, jaka spotkała w największym stopniu właśnie to ugrupowanie 10 kwietnia 2010 roku. To katastrofa smoleńska dała PiS "moralne paliwo", pozwalające przetrwać przez lata w opozycji.
Obecnie kluczowe jest pytanie o to, kto będzie premierem rządu PiS. Zdaniem politologa Antoniego Dudka, na razie nic nie wskazuje na to, żeby upadła kandydatura Beaty Szydło. - Podczas wieczoru wyborczego Jarosław Kaczyński nie dał żadnego sygnału sugerującego, że to nie ona będzie premierem - mówi.
Nie można jednak wykluczyć, że wobec perspektywy samodzielnych rządów Jarosław Kaczyński może zdecydować się jednak na objęcie teki szefa rządu. Szef rządu PiS nie będzie bowiem tymczasowy, co miałoby miejsce, gdyby partia formułowała rząd mniejszościowy albo koalicyjny.
Gdyby zatem premierem została Beata Szydło, trudno ją będzie w przyszłości wymienić bez politycznych kosztów. Kaczyński może też nie chcieć brać na siebie obciążeń, związanych z piastowaniem funkcji premiera. Jego pozycja w PiS jest na tyle silna, że może sobie na to pozwolić. Tyle, że w takiej sytuacji i tak to on brałby polityczną odpowiedzialność za wszystkie poczynania gabinetu. Po drugie pojawiłyby się zarzuty, że taki model rządów, gdzie ośrodek dyspozycji politycznej jest poza instytucjami państwowymi, jest bliższy modelom autorytarnym i nie jest zdrowy dla demokracji.
Ważna będzie praktyka polityczna rządów PiS. Na arenie międzynarodowej należy zapewne oczekiwać zmiany polityki Polski w ramach Unii Europejskiej. W kraju partia rządząca stanie wobec konieczności realizacji swoich obietnic, takich jak 500 zł na dziecko, obniżenie wieku emerytalnego czy podwyższenie kwoty wolnej od podatku. - Jeśli okaże się, że realizacja tych postulatów nie będzie od razu możliwa, PiS, by nie zrazić wyborców, będzie musiał wymyślić coś zastępczego - mówi Maciej Gdula z "Krytyki Politycznej".
Nie jest więc wykluczone, że PiS zdecyduje się na metodę rządzenia, opartą na wywoływaniu ostrych politycznych konfliktów i wskazywaniu wroga. To dobra metoda na utrzymywanie mobilizacji elektoratu. Przyjęcie takiej metody sugerował niedawno sam Kaczyński, zapowiadając organizowanie "wieców".
Dziś trudno wskazać, kto może być tym wrogiem. Antoni Dudek spodziewa się, że będzie nim cała korporacja wymiaru sprawiedliwości. I wokół próby ograniczenia obecnej pozycji wymiaru sprawiedliwości wybuchnie, jego zdaniem, pierwsza "polityczna wojna" z pozostałą częścią sceny politycznej.
- Wiele też zależy od tego, czy PiS z Kukizem będą mieli większość konstytucyjną, ale dziś wydaje się to mało prawdopodobne - mówi Dudek. Jego zdaniem nie można też wykluczyć, że PiS będzie się starał mobilizować elektorat właśnie wokół postulatu zmiany konstytucji.
Podobny pogląd prezentuje Maciej Gdula. - Kaczyński nieprzypadkowo mówił o biało-czerwonej koalicji. To może być koalicja, którą będzie chciał budować w sprawie zmiany konstytucji - uważa Gdula. Jego zdaniem PiS może nie być tu na straconej pozycji, szczególnie jeśli to Sejmu dostanie się jednak partia KORWiN.
Gdula uważa też, że spór konstytucyjny będzie jednocześnie sporem między wartościami liberalnej demokracji i broniącymi jej siłami opozycyjnymi, a forsowaną przez PiS "demokracją plebiscytarną", podobną do tej, jaka obowiązuje na Węgrzech.
Nie jest wykluczone, że tematem politycznego konfliktu będzie katastrofa smoleńska. - PiS na pewno tego tematu nie zostawi - mówi Dudek. Jego zdaniem powstanie co najmniej jakaś komisja parlamentarna, która będzie wyjaśniać katastrofę, być może będzie to komisja śledcza.
Platforma Obywatelska jest w tych wyborach partią przegraną. Maciej Gdula uważa nawet, że jej wynik może oznaczać koniec podziału sceny politycznej na dwa rywalizujące ze sobą obozy - PiS i PO.
Zdaniem Gduli Platforma może dziś nie być wiarygodna jako lider opozycji antypisowskiej. - W PO nie ma dziś ludzi, którzy mogliby stać się liderami takiej opozycji, tym bardziej, że Ewie Kopacz zapewne podziękują - ocenia socjolog. W jego opinii znacznie bardziej wiarygodny jako taki lider może być np. Ryszard Petru.
Gdula uważa zresztą, że te wybory pokazały "koniec ery polityków-produktów marketingowych". Bo poza Beatą Szydło sukcesy odnosili przede wszystkim politycy autentyczni, tacy jak właśnie Petru czy Adrian Zandberg.
Przedstawiciel "Krytyki Politycznej" zgadza się jednocześnie z poglądem, że taki a nie inny rezultat wyborów daje jednak PO szanse na przetrwanie, co nie byłoby takie pewne, gdyby do Sejmu dostała się Zjednoczona Lewica. Przez 8 lat rządów PO zamieniła się w aideową partię władzy, skupiająca ludzi z różnych politycznych środowisk. Takie formacje trwają, gdy odnoszą sukcesy i rządzą, ale po porażkach szybko się rozpadają.
PO coś takiego groziło w razie porażki, bo wtedy jej elektorat mogłyby stopniowo przejmować Nowoczesna z jednej strony, a Lewica z drugiej. Ponieważ jednak ta druga formacja nie dostała się do Sejmu, PO może próbować przetrwać, wypełniając w Sejmie lukę po lewicy.
Antoni Dudek zgadza się z tym, choć zwraca uwagę, że próba skrętu w lewo może wywołać w PO dodatkowe konflikty, np. między obozem bardziej lewicowej Ewy Kopacz, a obozem bardziej prawicowego Grzegorza Schetyny. Niemniej, w opinii politologa, PO jednak pozostanie liderem opozycji antypisowskiej, a scena polityczna zbudowana na konflikcie PO i PiS utrzyma się, a nawet spór ten ulegnie wzmocnieniu.
Wybory 2015 to także sukces formacji Pawła Kukiza i Ryszarda Petru. Kukiz musi jednak uważać, żeby nie podzielić losów Samoobrony czy Ruchu Palikota - podobnie jak w tamtych przypadkach jego zaplecze stanowi dosyć przypadkowa grupa ludzi, których niewiele łączy.
Nieco większe szanse na polityczne przetrwanie, przyznają komentatorzy, ma Nowoczesna Ryszarda Petru - ma bowiem spójny program i wyraźnie określony elektorat. Tym bardziej, że osiągniecie takiego wyniku przez ugrupowanie, która powstała z niczego zaledwie kilka miesięcy temu to duży sukces.
Największym przegranym jest oczywiście Zjednoczona Lewica. Jej wynik oznacza totalną rewolucję po lewej stronie sceny politycznej. Przede wszystkim definitywnie odchodzi do historii formacja lewicowa o korzeniach postkomunistycznych.
Nowa lewica będzie odbudowywana, wszystko na to wskazuje, w oparciu o środowiska, tworzące dziś Partię Razem, dla której te wybory oznaczają ogromny sukces, mimo że nie dostała się do parlamentu. Po pierwsze jednak osiągnęła swój cel, spychając za burtę dotychczasową lewicę, po drugie zdobyła taki wynik, który będzie uprawniał do subwencji z budżetu państwa.
- Trzeba jednak pamiętać, że w wyniku tego 10 proc. wyborców lewicowych nie będzie miało w tym parlamencie swojej reprezentacji - zwraca uwagę Gdula. Jego zdaniem nowa formacja lewicowa, żeby zaistnieć w spodziewanej wojnie demokracja liberalna kontra demokracja plebiscytarna, będzie musiała dobrze przemyśleć sposób funkcjonowania wobec tego sporu. A to może nie być łatwe - przyznaje.
Najprawdopodobniej minimalnie granice progu przekroczyło PSL. Jeśli to się potwierdzi, Janusz Piechociński zapewne utrzyma na razie fotel prezesa. Jeśli jednak ludowcy znajda się poza parlamentem, obecny prezes będzie musiał odejść. W każdym razie ludowcy po 8 latach będą musieli na pewno pożegnać się z jakimkolwiek udziałem we władzy.