PiS - partia taka jak inne

Jest! Nareszcie jest! PiS-owi spadło i to sporo. Wieszczący zagładę partii Jarosława Kaczyńskiego mogą choć trochę odetchnąć z ulgą. Ich przepowiednie w końcu zaczynają się sprawdzać, choć ze sporym opóźnieniem. A i tąpnięcie notowań PiS – choć solidne – nie musi wcale zwiastować kresu potęgi formacji braci Kaczyńskich.

PiS - partia taka jak inne
Źródło zdjęć: © wp.pl

09.03.2007 16:01

Warto zadać sobie pytanie, dlaczego to tąpnięcie przyszło dopiero teraz, choć stada publicystów ogłaszało je od miesięcy. Odpowiedź, wbrew pozorom, jest dość prosta: to co było skandaliczne i nie do zniesienia dla przeciwników PiS (w tym licznych komentatorów), było akceptowane przez elektorat tej formacji. Wpuszczenie do rządu Andrzeja Leppera media uznały za przekroczenie haniebnego Rubikonu, zwolennicy rządu – za niewygodny kompromis zawarty w słusznej sprawie. „Taśmy Beger” okrzyknięto aferą na miarę „spawy Rywina”. Wyborcy prawicy uznali, że to robienie wideł z igły. Seria sporów z Unią Europejską dla przeciwników rządu była kompromitacją Polski, dla zwolenników – obroną interesu narodowego. Obrońcy III Rzeczpospolitej w likwidacji WSI widzieli zamach na państwo, zwolennicy IV – odzyskanie nad tym państwem kontroli przez demokratycznie wybrany rząd. I tak dalej, i tak dalej.

A co się stało teraz? PiS traci wyborców najpewniej z dwóch powodów. Po pierwsze, na formacji braci Kaczyńskich pojawiły się nieobecne tam dotąd pęknięcia. Monolit stracił swą twardość, a wraz z nią atrakcyjność dla wyborców gustujących w tym co zdyscyplinowane, karne i sprawne. Odwołanie dwóch kluczowych ministrów rządu Kaczyńskiego (Dorna i Sikorskiego), polemiki między odchodzącymi i przychodzącymi ministrami, wzajemne podszczypywania i złośliwości. Tego dotychczas w PiS nie było i to mogło zniechęcić niektórych zwolenników tej partii.

Ale jest chyba i powód poważniejszy, dla PiS zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Niepewność co do samej istoty PiS. Lęk, że ta formacja wcale nie różni się od innych. Tutaj najistotniejsze było bez wątpienia odwołanie prezesa telewizji publicznej Bronisława Wildsteina, a przede wszystkim zastąpienie go Andrzejem Urbańskim, do niedawna czynnym politykiem i szefem kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dla najbardziej świadomych i ideowych wyborców PiS musiał być to szczególnie ponury sygnał, świadczący o tym, że natura ich ulubieńców wcale nie jest inna od tych, którzy rządzili wcześniej. PiS kreował się wszak na partię wrogą establishmentowi, która wydziera mu kolejne fragmenty państwa nie po to, by samemu je zawłaszczyć, ale po coś bardziej wzniosłego – by zbudować dla obywateli państwo bez klik i zakulisowych koterii. Silne, ale sprawiedliwe i nowocześnie zorganizowane.

Teraz te miraże się rozwiewają. Fakt, że premier Kaczyński powoływał się przy okazji nominacji Urbańskiego na wcześniejsze przykłady Ryszarda Miazka i Roberta Kwiatkowskiego wyjątkowo dobitnie pokazuje, że te idealistyczne wyobrażenia to jedynie banialuki. W oczach wielu wyborców PiS zdradziło nie tylko ich, ale i samo siebie. A zdradę trudno wybaczyć.

Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)