PiS na wojnie z Unią
• Polski rząd nie zamierza podejmować działań, które wyglądałyby na ugięcie się po krytycznej rezolucji - pisze publicysta "Rzeczpospolitej" Andrzej Stankiewicz
To kolejny kłopot PiS na arenie międzynarodowej. Parlament Europejski przytłaczającą większością 513 głosów przyjął w środę rezolucję w sprawie sytuacji w Polsce (142 głosy przeciw). „PE jest poważnie zaniepokojony faktem, że faktyczne sparaliżowanie Trybunału Konstytucyjnego stanowi zagrożenie dla demokracji, praw człowieka i praworządności" - napisano w dokumencie.
Głosowanie ma dużą wagę polityczną: pokazuje, że główne siły polityczne w Europie (chadecy, socjaliści, liberałowie) są zaniepokojone sytuacją w Polsce i nie wierzą w zaproszenie do dialogu ostentacyjnie wysyłane przez PiS.
Ponieważ przyjęcie rezolucji było przesądzone, PiS miał czas, by się przygotować. Partia zdecydowała o przyjęciu linii konfrontacyjnej - według informacji „Rzeczpospolitej" nie zamierza podejmować żadnych działań, które mogłyby zostać uznane za ustępstwa pod naciskiem rezolucji europarlamentu. Nie będzie drukować orzeczeń TK ani nie zamierza wprowadzać w życie wszystkich zaleceń Komisji Weneckiej.
Jednocześnie PiS podejmie próby zdyskredytowania działań PE. W MSZ zapadła decyzja, by rezolucję przedstawiać jako mieszanie się w wewnętrzne sprawy Polski, które utrudnia znalezienie kompromisu między władzą a opozycją. Dlatego politycy PiS mówią, że w polskim konflikcie politycznym europarlament opowiedział się po stronie opozycji z PO i Nowoczesnej. - Większość w PE staje się elementem sporu politycznego w Polsce, zamiast być czynnikiem skłaniającym do kompromisu - mówił wedle tej linii poseł PiS Jacek Sasin.
Podobnie jak w przypadku opinii Komisji Weneckiej przedstawiciele władz podkreślają, że rezolucja jest niewiążąca. Do podważania wiarygodności działań PE politycy PiS chcą także wykorzystać to, że rezolucja różni się od opinii Komisji Weneckiej, jako że nie zawiera krytyki działań Platformy wobec TK w poprzedniej kadencji.
Przedstawiciele PiS zwracają przy tym uwagę, że rezolucja została przygotowana przez największą grupę polityczną w Parlamencie Europejskim - chadeków z EPP, do której należą też europosłowie PO. Głosowali oni za przyjęciem krytycznego dokumentu, z czego PiS czyni im zarzut na krajowym podwórku.
To rzadki przypadek, gdy eurodeputowani wypowiadają się zdecydowanie krytycznie o jednym z państw członkowskich Unii. W przeszłości zdarzało się to tylko Włochom pod rządami Silvio Berlusconiego oraz Węgrom pod rządami Viktora Orbána. Zresztą Orbán, wierny sojusznik Jarosława Kaczyńskiego, poinstruował swoich eurodeputowanych, by wyłamali się z chadeckiego frontu, krytycznego wobec Polski. Dziesięciu europarlamentarzystów węgierskiego Fideszu głosowało przeciw rezolucji.
Orbán zresztą obiecał Kaczyńskiemu, że nie pozwoli na karanie Polski w UE, choć w rezolucji zapisano wezwanie Komisji Europejskiej do wprowadzenia kolejnego etapu procedury kontroli sytuacji w Polsce, w razie gdyby rząd w Warszawie nadal odmawiał ustępstw. Jednak mając gwarancje Węgrów, Kaczyński może spać spokojnie - do wprowadzenia sankcji trzeba jednomyślności wszystkich krajów UE.
Andrzej Stankiewicz