PiS chce znowelizować Prawo prasowe
Prawo i Sprawiedliwość zapowiedziało złożenie projektu nowelizacji ustawy Prawo prasowe. Chodzi między innymi o likwidację instytucji sprostowania i zmianę, bądź wyeliminowanie artykułu 212, który m.in. umożliwia
skazanie dziennikarzy na dwa lata pozbawienia wolności w sprawach
o pomówienie.. Również medioznawcy oceniają, że w Polsce potrzebna jest nowa ustawa medialna.
17.12.2007 | aktual.: 17.12.2007 17:43
PiS chce, by osoby pomówione w mediach miały prawo do szybkiej odpowiedzi na materiał naruszający dobra osobiste. Zamiast sprostowania, które Prawo i Sprawiedliwość chce zlikwidować, osoba poszkodowana będzie mogła wystąpić do redakcji o możliwość odpowiedzi na materiał. Redakcja będzie miała 3 dni na jego publikację lub odmowę. Odmowa publikacji odpowiedzi będzie możliwa w trzech przypadkach - gdy odpowiedź będzie sprzeczna z prawem, niezgodna z obyczajami lub jeśli nie będzie odnosić się do materiału.
Prawo i Sprawiedliwość mówi także o zmianie bądź likwidacji artykułu 212 Prawa prasowego. Jak wyjaśniał Wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Arkadiusz Mularczyk Arkadiusz Mularczyk, chodzi o to, by uniemożliwić ściganie dziennikarzy w trybie prawnokarnym. Poseł Mularczyk wyjaśnił, że panują niejasności co do tego jak osoba pomówiona ma się bronić, a równocześnie zatrzymywani są niewinni dziennikarze. Jako przykład podał Tomasza Sakiewicza z "Gazety Polskiej".
Poseł zaznaczył, że obecnie Prawo prasowe przewiduje sprostowanie i odpowiedź na artykuł. Jak ocenił, nie jest to do końca jasne dla dziennikarzy, a także dla osób, których dobra zostały naruszone. Chcemy zaproponować likwidację procedury sprostowania; osoby, których dobra osobiste zostały naruszone przez materiał prasowy miałyby możliwość wystąpienia z odpowiedzią na ten materiał" - oświadczył Mularczyk.
Jak dodał, ta odpowiedź dotyczyłaby nie tylko nieprawdziwych faktów, ale również, byłaby odpowiedzią na zgromadzone w materiale prasowym opinie. Mularczyk mówił, że w przypadku otrzymania takiej odpowiedzi przez redakcję, miałaby ona trzy dni na jej opublikowanie lub odmowę uczynienia tego.
Kolejną zmianą dotyczącą Prawa prasowego byłyby dwie ścieżki dochodzenia przez pomówionych swojego dobrego imienia. Jak tłumaczył Mularczyk, w grę wchodziłby tryb zwykły i tryb przyśpieszony.
W trybie zwykłym - jak chciałby PiS - w przypadku wniesienia pozwu sąd w terminie sześciu tygodni musiałby wyznaczyć sprawę; w przypadku jeśli uzna powództwo co do roszczenia niemajątkowego za uzasadnione, wyda wyrok częściowy, a w dalszej części rozstrzyga o kwestiach majątkowych.
W trybie przyśpieszonym - według pomysłów PiS - w przypadku roszczeń niemajątkowych w terminie tygodnia od dnia wniesienia pozwu sąd musi sprawą zająć i ją rozpoznać. Jak dodał Mularczyk, przewidziane jest także to, że aby usprawnić procesy, wszelkie materiały musiałyby na pierwszej rozprawie zostać przedstawione.
Według Mularczyka, jeżeli strony będą zgłaszały dowody w postaci zeznań świadków, będą musiały zapewnić, by świadkowie stawili się na rozprawę. Aby także przyśpieszyć procedurę pracownicy sądów mieliby doręczać wezwania na rozprawę.
Tymczasem uczestnicy debaty "Czy potrzeba zmian w ustawodawstwie środków społecznego przekazu? Pozycja regulatora, rola mediów publicznych" uznali, że Polsce potrzebna jest nowa, kompleksowa ustawa medialna, uwzględniająca nowe warunki na rynku mediów elektronicznych.
Debatę, która odbyła się na Uniwersytecie Warszawskim, zorganizowały Instytut Dziennikarstwa WDiNP UW oraz Fundacja "Media Pro Bono".
Nowa ustawa, obejmująca również Prawo prasowe, zintegrowany regulator, który odpowiadałby za swoje decyzje, zmiana sposobu finansowana mediów publicznych - to, zdaniem uczestników debaty, najważniejsze zmiany, których wymaga rynek medialny w Polsce.
Według dyrektora Instytutu Dziennikarstwa UW dr. Janusza Adamowskiego, nie są potrzebne dwie instytucje, które kontrolowałyby rynek mediów - Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz Urząd Komunikacji Elektronicznej; wystarczy jedna, najlepiej umocowana konstytucyjnie, jak obecnie KRRiT, jednak odpartyjniona i składająca się z fachowców, nie z polityków. Uczestnicy debaty zgodzili się co do tego, że media publiczne są potrzebne i powinny pełnić misję. Media publiczne są gwarancją lepszej jakości telewizji. Działania misyjne nigdy nie będą głównym celem mediów komercyjnych, będą je realizować, dopóki będzie się to opłacać - podkreślił dr Adamowski. Zdaniem dr Tadeusza Kowalskiego z UW, media publiczne są dziś potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Tam, gdzie jest zasięg telewizji cyfrowej, pozycja telewizji publicznej jest znacznie słabsza, ok. 30% rynku. Dlatego wymaga swoistej ochrony" - przekonywał.
Dr Adamowski zwrócił uwagę, że, choć ściągalność abonamentu jest obecnie bardzo niska, nie należy z niego całkowicie rezygnować. Przypomniał, że z abonamentu utrzymywane jest przede wszystkim radio. Telewizja bez abonamentu sobie poradzi, radio na pewno nie - powiedział. Lech Jaworski z fundacji "Media Pro Bono" przypomniał, że 70% środków, którymi dysponuje radio publiczne pochodzi właśnie z abonamentu, a w przypadku rozgłośni regionalnych nawet 90%, przy czym radio dostaje 40% wpływów z abonamentu, resztę - telewizja.
Według dr Kowalskiego dobrym rozwiązaniem mogłoby być zagwarantowanie mediom publicznym udziału w budżecie państwa. Mniej niż pół procenta pozwoliłoby im istnienie w obecnym kształcie, choć kształt ten nie jest właściwy - uznał. Kowalski podkreślił, że za pieniędzmi powinien pójść konkretny wymóg programowy. Taka gwarancją właściwego realizowania misji byłaby, jego zdaniem, licencja programowa.
Za wprowadzeniem takiego rozwiązania opowiedział się również Jaworski. Dając pieniądze, państwo brałoby odpowiedzialność za realizację misji. Musiałaby jednak powstać jasna, dająca niewiele możliwości swobodnego interpretowania definicja misji i precyzyjne uregulowania prawne - podkreślił. Jak zaznaczył dr Kowalski, obecnie wiceprzewodniczący Rady Programowej TVP, w tej chwili definicja misji jest zbyt pojemna, można ją swobodnie interpretować, a zawartości programowej telewizji publicznej de facto nikt nie kontroluje. Proporcje programów misyjnych i komercyjnych są obecnie zachwiane, na niekorzyść tych pierwszych - zaznaczył.