Piotr Zychowicz o zbrodni w Suchedniowem. Partyzanci z AK zamordowali grupę Żydów
• W lasach pod Suchedniowem żołnierze AK zamordowali w 1944 r. grupę Żydów
• Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobili
• Po wojnie dwóch z żołnierzy skazano na wyroki śmierci
07.10.2016 17:46
• W lasach pod Suchedniowem żołnierze AK zamordowali w 1944 r. grupę Żydów
• Do dziś nie wiadomo, dlaczego to zrobili
• Po wojnie dwóch żołnierzy skazano na wyroki śmierci, większość karę więzienia a dwie osoby uniknęły sprawiedliwości
Jest 17 sierpnia roku 1944. Do domu stojącego na skraju Lasu Siekierzyńskiego wkracza dwóch partyzantów. Rogatywki, automaty, granaty za cholewami. Zwracają się do gospodarza, Władysława Młynarczyka, aby wziął łopatę i poszedł z nimi do lasu. Po drodze Młynarczyk widzi, że partyzanci prowadzą do pracy kilku innych mężczyzn ze wsi Kaczka. Grupa idzie ok. 4 km w głąb lasu. Partyzanci każą się zatrzymać na polanie otoczonej mokradłami. ''Ogólny widok terenu był wstrząsający - zeznał później w komunistycznym śledztwie Młynarczyk. - Jakieś sto metrów kwadratowych na łące zalane było zsiadłą krwią, na której żerowało mnóstwo much, a obok łąki w krzakach - stos trupów ludzkich''.
Świadkowie różnili się w ocenie, ile ich było. Jedni mówili o 30 zamordowanych, inni o 50. Byli to głównie mężczyźni, trochę kobiet, dwie dziewczyny. Zwłoki były pokryte krwią, na głowach i piersiach widniały rany postrzałowe. Na niektórych widać było ślady uderzeń kolb. ''Trupy te były porozbierane z ubrań i leżały nago - zeznał Stanisław Szumielewicz, świadek, który na miejscu zbrodni był nazajutrz po egzekucji. - Stos ten na wierzchu nakryty był gałęziami. W czasie, kiedy myśmy tam byli, palił się jeszcze ogień z ubrań tych trupów, co zrozumieliśmy po rozrzuconych wokoło szmatach''.
Żołnierze kazali chłopom wykopać jamę i wrzucić do niej zamordowanych. ''Z polecenia partyzantów trupy zostały przez nas zaciągnięte do dołu i zasypane równo bez żadnego wzniesienia - mówił Młynarczyk. - Przed zwolnieniem nas partyzanci zapowiedzieli nam, aby nikomu o tym nie mówić, bo w przeciwnym razie kula w łeb''.
Kim byli zabici? Żydami zbiegłymi z obozu pracy przy fabryce broni w pobliskim Skarżysku-Kamiennej. Kim byli mordercy? Żołnierzami oddziału ''Barwy Białe'' wchodzącego w skład 2. Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej. Gdy doszło do zbrodni, oddział ten szedł na odsiecz powstańcom warszawskim.
Dokumenty UB
Zbrodnia przeciwko Żydom w Lesie Siekierzyńskim to temat niezwykle drażliwy i trudny. Dlaczego drażliwy, to rzecz oczywista. Dlaczego trudny? Z braku źródeł. A raczej z braku obiektywnych źródeł. Dysponujemy bowiem tylko dokumentami sporządzonymi przez komunistów. Władze nowej, ludowej Polski po wojnie przeprowadziły w sprawie egzekucji śledztwo. W archiwum IPN zachowały się protokoły przesłuchań świadków i części sprawców, których udało się schwytać bezpiece. A także dokumenty procesowe. Czy dokumentację tę można uznać za wiarygodną?
Gdy usłyszałem o mordzie w Lesie Siekierzyńskim, miałem nadzieję, że był to wytwór wyobraźni ubeków. Albo próba zrzucenia przez komunistów odpowiedzialności za zbrodnię niemiecką na polskie podziemie. Nadzieja ta rozwiała się po rozmowach z historykami. - Egzekucja niestety miała miejsce - mówi historyk numer jeden z IPN. - Natomiast oczywiście do materiałów komunistycznych należy podchodzić z niezwykłą ostrożnością. Na ich podstawie nie można ustalić całej prawdy, nie można ich po prostu przepisywać, bo otrzymuje się wykrzywiony obraz. Komuniści manipulowali materiałem dowodowym, wymuszali na świadkach i oskarżonych zeznania, które miały oczernić AK jako organizację antysemicką i współpracującą z III Rzeszą - dodaje.
Sprawę zbadała dr Alina Skibińska z warszawskiego Centrum Badań nad Zagładą Żydów. - Przeczytałam olbrzymią liczbę takich dokumentów. Jeżeli ma się doświadczenie, to manipulacje komunistycznych służb można łatwo wychwycić. W tym przypadku nie ma wątpliwości, że sprawcami egzekucji byli żołnierze AK. W 2011 r. pojechałam na miejsce zbrodni i rozmawiałam z mieszkańcami okolicznych wsi. Potwierdzili, że Żydów zabili ''chłopcy z lasu''.
''Mruk''
Jak zaczęła się ta historia? Od fatalnej decyzji personalnej. Oddział ''Barwy Białe'' powstał w listopadzie 1943 r. w obwodzie AK Opatów. Jego twórcą i pierwszym dowódcą był ppor. Konrad Suwalski ''Mruk''. Znakomity oficer wywodzący się z Narodowej Organizacji Wojskowej, człowiek o prawicowych przekonaniach. Nazwa oddziału - ''Barwy Białe'' - nie była przypadkowa.
''Mruk'' ze swoimi ludźmi walczył na dwa fronty. Z Niemcami, ale również z coraz liczniejszymi na Kielecczyźnie oddziałami komunistycznymi. - To było jak podjazdy Kmicicowe - opowiada historyk numer dwa z IPN. - Wieś na wieś. W jednej wsi siedzieli AK-owcy, w drugiej AL-owcy. Wsiadali na sanie i jechali do wrogiej osady. Dochodziło do potyczek, strzelanin. Brano zakładników.
Poczynania ''Mruka'' nie spodobały się dowództwu AK, które zamierzało podjąć współpracę z wkraczającymi Sowietami w ramach akcji ''Burza''. Lokalne konflikty z partyzantką komunistyczną należało więc wygasić. ''Mruk'' został zdjęty z dowództwa oddziału. I w tym momencie znika z naszej opowieści. Dodajmy jeszcze, że po wojnie został aresztowany przez UB. Bestialsko katowany w śledztwie, został zamordowany na terenie kieleckiego cmentarza żydowskiego. W latach 90. został pośmiertnie zrehabilitowany i odznaczony Krzyżem Walecznych. Zdaniem piszącego te słowa powinien był dostać Virtuti Militari.
Wróćmy do osieroconych ''Barw Białych''. Najpierw dowództwo oddziału objął ppor. Władysław Pietrzykowski ''Topór''. Nie udało mu się jednak znaleźć wspólnego języka z żołnierzami i ustąpił z funkcji. 20 maja nowym dowódcą został por. Kazimierz Olchowik ''Zawisza''. Był pracownikiem przedwojennej służby penitencjarnej. Pracował we lwowskim więzieniu na Brygidkach, a potem objął stanowisko naczelnika zakładu karnego w Dobromilu. Walczył w kampanii 1939 r., do AK wstąpił w 1942 r. To ''Zawisza'' wydał rozkaz zgładzenia cywilów. Masakra
16 sierpnia 1944 r. oddział znalazł się we wsi Siekierno. Jeden z patroli natknął się w lesie na czterech młodych Żydów poszukujących żywności. Jak się okazało, byli to przedstawiciele większej grupy uciekinierów, która koczowała w prowizorycznym obozowisku w Lasach Siekierzyńskich. Kiedy ''Zawisza'' dowiedział się o reszcie grupy, podjął decyzję o jej ''likwidacji''. Drastyczne zadanie powierzył por. Edwardowi Sternikowi ''Grzegorzowi''. Oficer ten stanął na czele ok. 60 ludzi, którzy 17 sierpnia wyruszyli w stronę leśnego obozowiska. Przewodnikami byli czterej wspomniani młodzi Żydzi.
Na miejscu zastali szałasy, w których koczowali uciekinierzy. Partyzanci powiedzieli im, że zostaną wcieleni do oddziału. Atmosfera musiała być napięta, Żydzi zapewne byli przestraszeni, niepewni… Kilku próbowało uciec, zostali postrzeleni. Reszcie partyzanci kazali udać się dwójkami na pobliską polanę.''Miał się tam odbyć rzekomy spis, który miał być wykonany przez sierżanta ''Boleroka'' - zeznał jeden z partyzantów, Władysław Kolasa. - ''Bolerok'' w porozumieniu z por. ''Grzegorzem'' i por. ''Zygmuntem'' dobrał ludzi z obydwóch plutonów z automatami i ustawił ich w odległości od czterech do pięciu metrów za Żydami. Na umówiony znak przy podniesieniu ręki przez ''Boleroka'' padła seria z automatów''.
Sam ''Grzegorz'' tak opisywał całe wydarzenie: ''Na miejscu zobaczyliśmy w szałasach leśnych około 30-tu osób narodowości żydowskiej, w tym i kilka kobiet. Ja wtedy wydałem rozkaz, aby ich wszystkich zebrać i wyprowadzić na polanę leśną. Następnie po wyprowadzeniu ich na polanę leśną wydałem rozkaz sierżantowi 'Bolerokowi' aby wykonał wyrok śmierci na tych osobach narodowości żydowskiej, a sam odszedłem kilkanaście metrów w las, nie chcąc patrzeć na wykonanie tego wyroku. Po oddaniu strzałów do tych osób przez pozostałych członków AK wróciłem z powrotem z lasu na tę polanę i widziałem leżących zabitych już Żydów, a do niektórych jeszcze żyjących żołnierze oddali kilka strzałów''. W innym zeznaniu ''Grzegorz'' stwierdził, że ''widok był bardzo wstrząsający''.
Po wykonaniu egzekucji ''Grzegorz'' rozkazał przeszukać i rozebrać zwłoki do naga. Znalezione pieniądze, w tym dolary, zostały skonfiskowane. Lepsze buty i ubrania partyzanci zapakowali na zabraną z pobliskiej wsi furmankę i wysłali do oddziału. Jak bowiem stwierdził ''Grzegorz'', część żołnierzy nie miała obuwia. Odzież, którą uznano za nieprzydatną, spalono. Żołnierze się spieszyli, pozostawili więc ofiary na miejscu zbrodni. Stos ciał przysypali gałęziami. Dopiero na trzeci dzień po egzekucji na miejsce wrócił patrol, który kazał okolicznym chłopom zakopać Żydów.
Tragedia ''Misia''
To tyle, jeżeli chodzi o fakty. Teraz zaczynają się pytania. Kto ponosi odpowiedzialność za zbrodnię? Jakie były motywacje żołnierzy AK, którzy brali udział w egzekucji? Dlaczego zdecydowano się zgładzić Żydów? Komuniści mieli na te wszystkie pytania łatwą odpowiedź: odpowiedzialność za zbrodnię ponoszą rząd londyński i dowództwo AK, a więc siły ''reakcyjne i faszystowskie'', które współpracowały z Niemcami w dziele Holokaustu. Żołnierze AK chętnie wykonali brudną robotę, bo byli ''zdemoralizowanymi mordercami''. A motyw był oczywisty - zoologiczny antysemityzm.
Sprawa była jednak znacznie bardziej skomplikowana. Po pierwsze, decyzja o zamordowaniu Żydów została podjęta samowolnie przez ''Zawiszę''. Nie miał on takich rozkazów od swoich bezpośrednich przełożonych, nie mówiąc już o instrukcjach z Warszawy lub Londynu. Co więcej, ''Zawisza'' za wydanie tego rozkazu został ukarany - odebrano mu dowództwo ''Barw Białych''. To chyba najlepszy dowód na to, że działał na własną rękę i wbrew woli dowództwa.
Czym kierował się ''Zawisza''? Zapytany o to przez ''Grzegorza'' stwierdził, że grupa Żydów ''donosi Niemcom o działalności AK i działa na naszą szkodę''. - Aby zrozumieć te słowa, należy wziąć pod uwagę atmosferę, która panowała wówczas wśród partyzantów. Określiłbym ją krótko: szpiegomania - mówi historyk numer jeden z IPN. - Komendant obwodu iłżeckiego, kpt. Piotr Kulawik ''Okszyc'', alarmował swoich podwładnych, aby uważali na podejrzanych ludzi kręcących się po lasach. Partyzanci mieli poczucie stałego zagrożenia, obawiali się zdrady. Wszystkie te wątpliwości może jednak rozwiać dopiero dalsza kwerenda archiwalna - dodaje.
Doktor Alina Skibińska podkreśla zaś, że relacje partyzantów z grupami żydowskimi od początku były fatalne. - Istniał pogląd, że grupy uciekinierów z gett zajmują się głównie bandytyzmem, napadają na polskich chłopów - mówi badaczka. - Często rzeczywiście ich członkowie nie mieli innego wyjścia i musieli w ten sposób zaopatrywać się w żywność. Aktywność takich grup sprowadzała do lasu niemieckie ekspedycje karne, co z kolei ściągało zagrożenie na partyzantów. I jeszcze jedna kwestia: partyzanci obawiali się, że schwytani przez Niemców Żydzi mogą być torturowani i zmuszeni do podania informacji o leśnych oddziałach.
To wszystko mogło wpłynąć na decyzję ''Zawiszy''. Nie zmienia to jednak faktu, że oficer ten za Żydami - mówiąc delikatnie - nie przepadał. Świadczyć może o tym historia lekarza o pseudonimie ''Miś'', który wiosną 1944 r. dołączył do ''Barw Białych''. Zataił on przed ''Zawiszą'', że jest żydowskiego pochodzenia. Najprawdopodobniej zresztą wcale nie był lekarzem. Skłamał, bo chciał zostać przyjęty do oddziału.
Żołnierze szybko się zorientowali, że terapie i medykamenty przepisywane przez ''Misia'' nie działają albo pogarszają stan pacjentów. Zaczęto podejrzewać, że jest szpiegiem podstawionym przez Niemców. ''Zawisza'' kazał ''Misia'' zlikwidować. Podobno decyzję o straceniu ''Misia'' poprzedziło… ''badanie''. ''Zawisza'' miał sprowadzić innego lekarza, któremu kazał sprawdzić, czy ''Miś'' jest Żydem.
Ta ostatnia sprawa budzi wielkie wątpliwości. Po pierwsze, do takiego ''badania'' nie trzeba było przecież sprowadzać lekarza. Po drugie, nowym lekarzem oddziału po śmierci ''Misia'' został doktor ''Lepszy'', Żyd o wyraźnie semickich rysach. Nie miał z tego powodu żadnych przykrości, podobnie jak inny żydowski żołnierz, podchorąży ''Olsza''. Czy więc na pewno motywem zabójstwa ''Misia'' był antysemityzm? To jedna z wielu zagadek związanych z działalnością ''Barw Białych''.
Ochotnicy
Przyjrzyjmy się teraz wykonawcom wyroku. Okazuje się, że mieli oni olbrzymie wątpliwości. ''Grzegorz'', który dowodził oddziałem wysłanym do żydowskiego obozowiska, mówił o tym najobszerniej: ''Gdy usłyszałem rozkaz, że mam iść na egzekucję i likwidację, gdyż tak wyraźnie powiedział mi ''Zawisza'', zwróciłem się do niego, żeby mnie zwolnił z tego obowiązku, gdyż tego zrobić nie podejmuję się, wyjaśniając mu jednocześnie, że przyszedłem do lasu, aby walczyć w otwartej walce z Niemcami, a nie z bezbronnymi ludźmi. ''Zawisza'' nie chciał mnie jednak zwolnić i kazał bezwzględnie wykonać jego rozkaz''.
Na rozprawie sądowej ''Grzegorz'' zeznawał zaś, co następuje: ''Wiem, że ten rozkaz był niesłuszny. Zastanawiałem się nad tym rozkazem. Byłem na rozdrożu, czy ci ludzie są rzeczywiście winni, czy nie. Zawisza mówił mi, że są to ludzie, którzy mają rozpracowywać działalność AK. Już wtedy wydawała mi się ta podstawa dziwna, najlepszy dowód tego, że prosiłem dowódcy o zwolnienie mnie z tego obowiązku. Z drugiej zaś strony, gdy nie zostałem przez ''Zawiszę'' zwolniony, wiedziałem, że rozkaz dowództwa musi być wykonany, nie mogłem więc go nie wykonać. Spełniłem tylko to, co musiałem, niewykonywanie bowiem rozkazu groziło sądem polowym. Dziś doszedłem do wniosku, że jestem w tej sprawie nie winien, gdyż sprzeciwiałem się ''Zawiszy'' w pójściu na tę akcję i prosiłem go, aby mnie zwolnił. Pozostawało mi wtedy, gdy mnie nie zwolnił, albo wyciągnąć pistolet i odebrać sobie życie, albo pójść. Nie chciałem osobiście jednak brać udziału w tym zabójstwie''.
Zeznania te można oczywiście potraktować jako strategię obrony, próbę pomniejszenia swojej winy w celu złagodzenia kary. Słowa ''Grzegorza'' potwierdzili jednak inni oskarżeni żołnierze. Jan Stec ''Zygmunt'': ''Wiem, że 'Grzegorz' nie 'delektował' się tym czynem. Przyjął to jako konieczność spowodowaną twardym i bezwzględnym rozkazem 'Zawiszy'''.Władysław Kolasa ''Leń'': ''Porucznik 'Grzegorz' mówił, że kto nie może patrzeć na egzekucję, niech się odwróci, a po zakończeniu powiedział, że było to niepotrzebne i że to było wielkie świństwo...''.
''Grzegorz'' nikogo nie zmuszał do rozstrzelania Żydów. Na krótkiej leśnej odprawie dał swoim ludziom wybór. W efekcie do wykonania wyroku zgłosili się ochotnicy na czele ze wspominanym sierżantem ''Bolerokiem''. W zależności od zeznań było ich od kilku do 20 spośród 60-osobowego oddziału. ''Ta sprawa ujemnie wpłynęła na ludzi, widać było wielkie niezadowolenie i dlatego może się mało o tym mówiło - zeznawał Jan Śledź. - 'Grzegorzowi' na odprawie wyraźnie odmówiłem brania czynnego udziału w tej akcji, z którą nie mogłem się zgodzić, nie miałem z tego tytułu żadnych represji. Nie wydał on bowiem rozkazu wojskowego, którym byłbym bezwzględnie związany, tylko zapytał, czy nie zgłosiłbym się sam. Gdy odmówiłem, nie miałem z tego tytułu żadnych od niego ani od innych osób przykrości'''. Treść tych zeznań oczywiście nie usprawiedliwia mordu i jego wykonawców. Rzuca jednak światło na ich motywacje i rozterki.
Bez wątpienia sprawa gehenny kilkudziesięciu żydowskich uciekinierów ma jeszcze wiele znaków zapytania i wymaga przeprowadzenia żmudnych historycznych badań. Nie wiadomo choćby, kim byli zamordowani Żydzi. Nie znamy ich nazwisk. Nie wiemy, skąd mieli buty, pieniądze i przyzwoite ubrania.
Z relacji świadków wiadomo, że obóz w Skarżysku-Kamiennej był prawdziwym piekłem. Niemcy stworzyli w nim nieludzkie warunki. Więźniowie Skarżyska w 1944 r. przypominali żywe, obwieszone łachmanami szkielety. Może więc zamordowani Żydzi uciekli z innego obozu, np. ze Starachowic?
Nie wiemy też, czy między Żydami a okoliczną ludnością cywilną był jakiś konflikt. Nie wiemy wreszcie nawet, ile było ofiar. Niemal na pewno nie uda się już przeprowadzić ekshumacji. Ofiary zostały zakopane w nieoznakowanym miejscu, które dzisiaj pokryły bagna. Okoliczni mieszkańcy nie potrafią już wskazać, gdzie znajduje się mogiła.
Proces
Władze komunistyczne śledztwo w sprawie mordu w Lesie Siekierzyńskim wszczęły w roku 1949. Proces odbył się rok później. Skazano w nim sześciu żołnierzy AK. W czterech przypadkach zapadły niskie wyroki, skazani wyszli na wolność w latach 50. Tylko Jan Górski ''Rzędzian'' i Edward Sternik ''Grzegorz'' dostali karę śmierci. Wyroki te złagodzono odpowiednio do ośmiu i 10 lat. W momencie aresztowania ''Grzegorz'' był członkiem PZPR.
Przed sądem nie stanęli natomiast dwaj ludzie najbardziej odpowiedzialni za tragedię. Sierżant ''Bolerok'', którego nazwiska i losów do dziś nie udało się ustalić. A także człowiek, który wydał fatalny rozkaz - por. Kazimierz Olchowik ''Zawisza''. Ten ostatni w 1945 r. wydostał się z okupowanej przez komunistów Polski. Przedarł się do Niemiec, skąd wyjechał do Anglii. Ostatecznie zamieszkał w Australii, gdzie zmarł w 1979 r.
Piotr Zychowicz, Historia Do Rzeczy
Dwaj cytowani w tekście historycy IPN nie zgodzili się na opublikowanie swoich nazwisk.