Piotr Zgorzelski: Żołnierze gorszej krwi i gorszego sortu. O co chodzi Cenckiewiczowi i innym historykom-politykom?
Gdy na jednej barykadzie ginął powstaniec z opaską AK i berlingowiec, to - według IPN-owskiej logiki historycznej - krew AK jest dobra, ale już danina życia żołnierza 1. Armii WP to walka dla innego mocarstwa i służba obcym interesom. Odnoszę wrażenie, że gdyby byli oni pochowani w jednym grobie, znaleźliby się tacy, którzy chętnie weszliby do niego i zaczęli oddzielać kości akowca od niesłusznych kości berlingowca.
12.10.2017 | aktual.: 13.10.2017 11:28
Dzielenie polskiej krwi na lepszą i gorszą ma w naszych dziejach długą, sięgającą jeszcze lat trzydziestych, tradycję. Już wtedy piłsudczycy traktowali oficerów i kombatantów Błękitnej Armii gen. Hallera jako żołnierzy "gorszego (niż legioniści) sportu". Gdy spojrzymy na powojenne losy dowódcy Armii Polskiej, powołanej dekretem prezydenta Francji, Raymonda Poincarégo, 4 czerwca 1917, analogia do czasów dzisiejszych nasuwa się sama.
Historia, jak mówią, toczy się kołem i po kilkudziesięciu latach mamy ponowny rozkwit polityki funeralnej. Oto Sławomir Cenckiewicz, historyk IPN, mówi, że trudno mu uznać powołane przez Stalina Ludowe Wojsko Polskie za część historii naszego oręża. Ten swoisty przemysł pogardy został rozbudowany w czasach stalinowskich, a teraz, jak widać, wraca. Takie słowa nie służą prawdzie historycznej czy pojednaniu, ale są orężem we współczesnej walce politycznej. Zohydzenie innych (nie naszych) ma być elementem konsolidacji stojących u władzy oraz potępieniu tych co nie z nami.
Na zdj. Sławomir Cenckiewicz
Przyjrzyjmy się jednak, co tak naprawdę potępił ulubiony historyk Ministra Obrony Narodowej. Aby zrozumieć genezę powstania polskich oddziałów na wschodzie, należy cofnąć się do 1940 roku. Kilka miesięcy po napaści ZSRR na Polskę, rozpoczęły się masowe wysiedlania naszych rodaków na Syberię i na tereny obecnego Kazachstanu. Stalin już wtedy powoli myślał o wojnie z Hitlerem. W obozie polskich jeńców Sowieci na początku 1940 roku przeprowadzili sondaż, w którym pytano o zachowanie oficera w razie odzyskania wolności. Jedynie 64 oficerów (na blisko sześć tysięcy biorących udział w ankiecie) zgodziło się na ewentualną walkę z Niemcami po stronie radzieckiej.
Wyniki ankiety stały się dla tysięcy oficerów wyrokami śmierci. Ocalało kilkuset z nich, m.in. gen. Zygmunt Berling. Inny więzień Starobielska, Józef Czapski, ze zdziwieniem obserwował prosowiecką postawę Berlinga, gorliwie słuchającego wykładów politruka Armii Czerwonej – podczas gdy większość oficerów je bojkotowała. Gdy Czapski zapytał Berlinga o przyczynę tej pilności, otrzymał odpowiedź: "Proszę Pana, to się nam może podobać albo nie podobać – tak czy inaczej będziemy związani z Rosją po klęsce Hitlera i musimy z Rosją iść".
Jak pisał dr Teodor Gęsior z Instytutu Pamięci Narodowej: "Po podpisaniu pokoju z bolszewikami generał Haller, mimo że odegrał jedną z kluczowych ról w polskiej armii, stał się – zdaniem piłsudczyków – kimś niepotrzebnym. (…) Tak, niepotrzebnym. Odesłano go na emeryturę. Józef Haller ze swoją charyzmą, twardym charakterem, a także oddanymi żołnierzami i nieodpowiednimi poglądami politycznymi, stanowił ogromne zagrożenie dla piłsudczyków. Dlatego musiał odejść. Uznano bowiem, że państwo polskie i wszystkie jego instytucje trzeba budować na micie marszałka Piłsudskiego i jego Legionów. Haller nie dość, że nie miał z nimi nic wspólnego, to w dodatku współpracował z obozem Romana Dmowskiego. To, że posiadał wiele umiejętnościami i cech charakteryzujących dobrego dowódcę oraz to, że potrafił pociągnąć za sobą tysiące Polaków, uznano za zagrożenie".
Na zdj. polscy i radzieccy żołnierze w okopie, 1945 rok
Po zakończeniu II wojny światowej, już w czasach PRL-u, krew Polaka, który zginął pod Monte Cassino była gorsza niż tego, który zginął wyzwalając Kołobrzeg czy zdobywając Berlin. Żołnierze II Korpusu po wojnie stali się zbędnym balastem. Niestety, zbędnym zarówno dla rządu PRL, jak i dla rządów państw alianckich, które zaakceptowały przekazanie Polski pod sowiecką strefę wpływów. Polscy bohaterzy z dnia na dzień stanęli przed trudnym dylematem - wrócić do zniewolonej ojczyzny czy pozostać na obczyźnie nigdy nie oglądając już rodzinnej ziemi? Każda z alternatyw była równie tragiczna. Zostając w Anglii, zachowywali swobody obywatelskie, jednak musieli znosić upokorzenie i przymierając głodem, patrzeć jak ich dawni koledzy z brytyjskiej armii przyjmują kolejne zaszczyty i odznaczenia. Wracając do kraju, cały czas byli prześladowani i inwigilowani przez komunistyczne służby.
W najgorszym położeniu znaleźli się żołnierze wracający do swoich bliskich na tereny dawnych Kresów. Szczególnie znana jest akcja z nocy z 31 marca na 1 kwietnia 1951 r. Wówczas miały miejsce masowe aresztowania byłych członków PSZ. Nie oszczędzano także członków rodzin polskich żołnierzy. Aresztowanych w liczbie ponad 4 tysiące, wywieziono do obwodu irkuckiego na Syberii. Oczywiście, funkcjonariusze bezpieczeństwa Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej skonfiskowali ich mienie oraz zabrali wszystkie odznaczenia. Dla niektórych było to już drugie zesłanie na tę nieludzką ziemię. "I tak z noszonych na rękach «dzielnych sprzymierzeńców», «bohaterskich lotników», «aniołów zemsty», polscy piloci i żołnierze stali się «ciężarem», «utrapieniem» czy wręcz «nielegalnymi najemnikami»" – trafnie określił los polskich oficerów w Wielkiej Brytanii po wojnie autor znanego bloga historycznego, Mateusz Biskup.
Zobacz także: Sławomir Cenckiewicz o aktach znalezionych w domu gen. Jaruzelskiego
Armia Polska na wschodzie powstała na mocy układu Majski-Sikorski zawartego 30 lipca 1941. Konsekwencją porozumienia było uformowanie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR pod dowództwem gen. Władysława Andersa. W ich skład wchodziła także 5 Dywizja Piechoty, której szefem sztabu był gen. Berling. Gdy gen. Andersa wydał rozkaz ewakuacji wojska do Iranu, gen. Berling pozostał w ZSRR. Bardzo szybko uznano go za dezertera, zdegradowano, wydalono z armii, a nawet w trybie zaocznym, w lipcu 1943 roku, skazano przez Sąd Polowy, na karę śmierci.
Co było powodem pozostania gen Zygmunta Berlinga w Rosji, dziś już pewnie się nie dowiemy. Dla jednych powodem będzie zdrada, dla innych, chęć wyciągnięcia z łagrów kolejnych Polaków i umożliwienie im powrotu pod egidą Armii Czerwonej do ojczyzny. I Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki sformowano latem 1943 roku. Na jej czele stanął Berling. Żołnierzami byli w większości obywatele polscy, deportowani wcześniej w głąb ZSRR: “Do armii gen. Berlinga zgłaszali się ludzie obdarci i wynędzniali. Ich droga wiodła przez niezliczone łagry, więzienia, posiołki. Przychodzili z piętnem cierpienia na twarzy, pełni niepokoju i lęku o to, co powie komisja wojskowa. Czy nie odeśle z ich powrotem? Znowu do łagrów?".
Irena Born, żołnierz 1. Armii Wojska Polskiego, wspominała na antenie Radia Wolna Europa: "To było decydujące. Pragnienie wydostania się z tego przeklętego kraju. Wszystko jedno czy żywym czy umarłym. […] Wystarczyło jednak zobaczyć tych żołnierzy, żeby zrozumieć, jakie żywili naprawdę uczucia wobec sowietów".
Żołnierze szli z bronią aż do Berlina. Szli, bo walczyli o Polskę. Robili to najlepiej jak potrafili. Spróbujmy postawić sobie dziś pytanie - czy ci żołnierze, a właściwie syberyjscy zesłańcy, mieli szansę wstąpić do Armii Krajowej? Dla niech wybór był prosty. Jest szansa walczyć z Niemcami, uciec z nieludzkiej ziemi. Pewnie dla nadwornego historyka-polityka z IPN większymi bohaterami byliby wówczas, gdyby pozwolili dać się zabić Stalinowi lub gdyby zginęli w sowieckich łagrach. Wtedy byliby wzorcowymi patriotami. Wówczas ich postawa byłaby gloryfikowana. Czy to podejście pełne empatii i zrozumienia realiów ówczesnego świata? Nie będziemy z milczeniem przyjmować epitetów płynących pod adresem Polaków, którzy przelewali krew dla Polski. Takiemu pojmowaniu patriotyzmu należy się stanowczo przeciwstawić.
W bitwie pod Lenino, której kolejną rocznicę obchodzimy, zginęło 502 żołnierzy, a 1776 zostało rannych. W najkrwawszej bitwie stoczonej przez wojsko polskie na zachodzie - o Monte Cassino - zginęło 924 żołnierzy, a rannych zostało 2930. Kto podejmie się dziś podzielić krew polskich żołnierzy przelaną w tych dwóch bitwach na lepszą i gorszą?
Dziś żołnierze znad Oki stali się kombatantami drugiej kategorii, tak jak spod Monte Cassino w PRL. Jak dużo jeszcze czasu musi upłynąć, żeby i jednych i drugich uznać za bohaterów godnych naszego szacunku? Kiedy w końcu stosunek do historii stanie się polską racją stanu w ramach wspólnoty narodowej jako dobro najwyższe, a przestanie być narzędziem bieżącej tzw. polityki historycznej?
W trakcie walk na przyczółku warszawskim, gdy gen. Berling podjął nieudaną próbę pomocy powstańcom warszawskim (bez wsparcia Rosjan), zginęło ponad 3700 żołnierzy, a ich groby stanowią największą kwaterę na Powązkach.
Desant czerniakowski, gdyż tak określono próbę sforsowania rzeki i zdobycia przyczółku na lewym brzegu Wisły, po latach tak wspominał na antenie RWE, jeden z jego uczestników Władysław Tykociński (ppor. Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Berlinga): “Z niesłychanym napięciem i rozpaczą obserwowałem z drugiego brzegu Wisły płonącą stolicę […] Na całą operację patrzyliśmy z niepokojem i zdumieniem. Myśleliśmy, że otrzyma ona pełne wsparcie ze strony Rosjan, nie mieściło nam się wtedy w głowach, że można było postąpić tak cynicznie".
Mimo to obecna władza nadal chce ich podzielić. Gdy na jednej barykadzie ginął powstaniec z opaską AK i berlingowiec, to - według IPN-owskiej logiki historycznej - krew AK jest dobra, ale już danina życia żołnierza 1. Armii WP to walka dla innego mocarstwa i służba obcym interesom. Odnoszę wrażenie, że gdyby byli oni pochowani w jednym grobie, znaleźliby się tacy, którzy chętnie weszliby do niego i zaczęli oddzielać kości akowca od niesłusznych kości berlingowca.
Jeszcze raz należy wskazać, że takie funeralne zabawy są szkodliwe dla Polski, dzielą Polaków oraz powodują niepotrzebne rozgoryczenie. Nie można dzielić krwi przelanej za Polskę. Co gorsza, takie działanie jest sprzeczne także z polskim interesem narodowym. Przypomnieć należy, że jednym z argumentów za przyznaniem Polsce Ziem Odzyskanych był fakt zdobycia ich przez polskich żołnierzy (operacja pomorska: 11541 rannych i zabitych; bitwa o Kołobrzeg: 4404 rannych i zabitych; walki na Pomorzu Gdańskim: 500 rannych i zabitych).
Na konferencji poczdamskiej, gdy wyznaczano ostatecznie kształt powojennych granic Polski, ten argument był nie do odparcia. Skoro dzięki prezentowanej dziś pokrętnej logice przestaje on być aktualny, to może danina tej krwi nie przemawia za polskością Pomorza i Śląska? W ten sposób łatwo można dać do ręki argument tym, którzy podważają trwałość polskich granic, zwłaszcza kiedy odgrzewany jest znów problem reparacji wojennych.
Mówi się, że historię piszą zwycięzcy. Dzisiaj historię próbują pisać na nowo ideolodzy, którzy dla zdobycia punktów procentowych w wyborach nie cofną się przed najgorszym łajdactwem. Zawłaszczanie historii do celów politycznych jest bowiem obrzydliwe i powinno być najmocniej piętnowane. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że Ludowe Wojsko Polskie ma swoje ciemne strony i wydarzenia tragiczne, o których trzeba pamiętać. Ale też musimy zrozumieć, że to tylko fragment wielobarwnej trudnej historii, w której sprawy trudne przeplatają się z wydarzeniami pięknymi i heroicznymi.
Rolą historyka jest badanie, a nie ocena. Opisywanie, a nie kategoryzowanie czy kreowanie nowych faktów. Znany historyk Robert Graves mówił: "Prawdziwy historyk zawsze stoi ponad zamieszkami politycznymi swojej epoki". Dziś mamy niestety do czynienia ze swego rodzaju polityką wymazywania fragmentów przeszłości i zastępowania ich własną narracją władzy, podporządkowanej jednemu celowi. Manipulacji, zastraszaniu i osłabianiu. Mają prawo do rozczarowania oficerowie, którym kazano salutować przed aptekarzem. Mają prawo odchodzić z wojska generałowie, którym kwestionuje się wiedzę i umiejętności tylko dlatego, że urodzili się kilka lat za wcześnie.
Dzisiaj, w trudnej sytuacji międzynarodowej, bardziej niż kiedykolwiek potrzebne nam jest zjednoczenie wokół wspólnej idei. Dzielenie narodu, pogłębianie rys, atakowanie kolejnych grup społecznych, to droga do samozagłady Polski. Co gorsza realizowana przez nieodpowiedzialnych ludzi, ogarniętych żądzą władzy i realizujących niewiadome interesy. Wszyscy jesteśmy Polakami. Bądźmy też ludźmi. Jeśli ktoś wierzy, że świat jest czarno-biały i dzieli się na naszych i ich, to nie dojrzał jeszcze do bycia człowiekiem.
Dlatego chciałbym w tym miejscu przypomnieć nie tak dawno wypowiedziane słowa Andrzeja Dudy, Prezydenta RP, który w dniu 29 kwietnia br. na jednym z najważniejszych miejsc polskiej martyrologii, na Cmentarzu w Siekierkach nad Odrą, gdzie pochowano prawie 2000 żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego, powiedział: "Krew przelana za ojczyznę jest jedna, krwi przelanej za ojczyznę nie wolno w żaden sposób dzielić i nie wolno w żaden sposób dzielić tych, którzy za ojczyznę polegli. Tak jak powiedziałem w dniu inauguracji mojej prezydentury, gdy obejmowałem zwierzchnictwo nad wojskiem polskim, stojąc przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie: czy szli ze Wschodu, czy z Zachodu, ci żołnierze szli po to, by Polska była wolna – o nią walczyli i za nią ginęli”.
Niech te słowa zapamiętają i wezmą sobie do serca ci, dla których judzenie jednych Polaków przeciwko drugim stało się zajęciem niemal codziennym.
Na fladze niewielkiej Andory tuż pod herbem znajduje się piękna łacińska sentencja: "Virtus unita fortior". W tłumaczeniu na język polski: "Połączona cnota jest silniejsza”. W wolnym przekładzie: "jedność wzmacnia". Może już czas, by tę dewizę maleńkiej Andory uczynić, tuż za „Bóg, Honor, Ojczyzna”, drugą dewizą naszego Narodu?
Piotr Zgorzelski dla WP Opinie