Piotr Witwicki: "Odejścia za zasługi, dymisje za sukcesy" (Opinia)
Nie zrobił nic złego, dlatego musi odejść. Był tak dobry, że musiał się pożegnać. Nie on pierwszy. Z marszałkiem Kuchcińskim pożegnano się w sprawdzony sposób. On sam mówił o swojej aktywności, a jego partyjni koledzy o pozytywnych dokonaniach. Nowością były tylko rozpaczliwe apele samorządowców.
"Państwo mają inne zdanie, przynajmniej bardzo poważna część opinii publicznej”- stwierdził Jarosław Kaczyński. Im dłużej słuchało się wczoraj polityków PiS-u, tym bardziej można było dojść do wniosku, że w zasadzie to powinniśmy podziękować marszałkowi za jego decyzję. To on wziął na siebie odpowiedzialność za mylne sądy opinii publicznej.
To zresztą stała praktyka narracyjna: Beata Szydło była tak dobrym premierem, że musiała odejść. Szyszko, Macierewicz i Waszczykowski oficjalnie pożegnali się z resortami nie dlatego, że byli kiepskimi ministrami, ale że następni mieli być jeszcze lepsi. Najbardziej radykalną formą pożegnania była "zmiana systemowa” , która dotknęła Dawida Jackiewicza. Oczywiście wraz z przypomnieniem o jego sukcesach.
Ten, mocno ironiczny, sposób odwołania to nic nowego. Od wielu lat w Polsce z urzędów odchodzi się za zasługi, a dymisjonuje za sukcesy. Tak się to przynajmniej komunikuje opinii publicznej. Niechęć do przyznania się do błędu jest silniejsza niż presja rzeczywistości. W dodatku za wszystkim stoi zimna kalkulacja polityczna, która wskazuje, że każde słowo użyte przeciwko swoim wykorzystają przeciwnicy. Zapętlą i zbombardują przekazami dnia. Przy każdej kolejnej wizycie w studiu nie pozwolą zapomnieć o wypowiedzianym w trudnych momencie słowie. O odwołaniu można powiedzieć więc wszystko, byle nie były to jego prawdziwe przyczyny.
Zobacz także: Marek Kuchciński rezygnuje. Na konferencji miał nietęgą minę
Bo o tym, że swoich nie można dymisjonować za błędy tylko za sukcesy, wie Kaczyński, ale wiedział i Tusk. To ten drugi zresztą spopularyzował taki model. Dziś to w zasadzie alfabet współczesnej polskiej polityki. Rzadko kto dziś pamięta, że Tusk najcieplej mówił o tych ministrach, których się pozbywał. Informację o odejściu Sławomira Nowaka "przyjmował z żalem", a Cezary Grabarczyk był w chwili dymisji "poza wszelką konkurencją". Podobnie było z Bogdanem Klichem, którego wywalenie z rządu Tusk poprzedził długą mową o tym, że "dobrze przysłużył się ojczyźnie".
Te rozumowania same sprowadzają się do absurdu. Bo okazuje się, że pracę można stracić za sukcesy, nadprogramową aktywność i uznanie współpracowników. Oczywiście może się pojawić pytanie: czemu ci wszyscy zasłużeni ludzie muszą odchodzić z rządu? Czemu nie mogą służyć ojczyźnie? Wszystko wskazuje, że dlatego, bo bezduszna opinia publiczna się na nich nie poznała. Niech więc to i poprzednie odejście będzie dla niej lekcją: doceńmy w końcu polityków, którzy są tak dobrzy, że muszą porzucać swoje stanowiska.
Piotr Witwicki dla WP Opinie