WAŻNE
TERAZ

Strzelanina w Jerozolimie. Są zabici i ranni

Piotr Wilczek: "Prezydent Donald Trump nie chce niszczyć relacji transatlantyckich"

Czy Trump wygra w 2020? Z pewnością ma duże szanse, a to znaczy, że obecne lata mogą nie być tylko "okresem przejściowym", który należy "przecierpieć", aby w końcu wszystko wróciło do "normy" - mówi ambasador Polski w USA prof. Piotr Wilczek w rozmowie z Marcinem Makowskim.

Prezydent Donald Trump i ambasador Polski w USA, prof. Piotr Wilczek.
Źródło zdjęć: © materiały prsowe | .
Marcin Makowski

Marcin Makowski: Czy hucznie celebrowana w Warszawie 20. rocznica wstąpienia Polski do NATO jest czymś, co dostrzeżono z perspektywy Waszyngtonu?

Prof. Piotr Wilczek: Na początku warto zauważyć, że nasza rocznica wiąże się z 70. rocznicą utworzenia NATO i te dwie sprawy w optyce Amerykanów wzajemnie się uzupełniają. Na początku kwietnia w Kongresie na zaproszenie przewodniczącej Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi przemówienie wygłosi sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg, obecni będą również ministrowie i ambasadorowie krajów członkowskich. Takie zaproszenia do wystąpienia przed połączonymi izbami Kongresu są bardzo rzadkie, z powodu wyjątkowych okazji i dla wyjątkowych gości.

Czy ambasada organizuje z tej okazji jakieś wydarzenia?

Tak, planujemy dyskusję panelową trzech ministrów spraw zagranicznych, tj. Polski, Czech i Węgier, w dyskusji wezmą też udział oczywiście Słowacy, którzy do NATO wstąpili pięć lat później oraz przedstawiciele innych państw NATO.

Poza tym prestiżowy think-tank CEPA (Center for European Policy Analysis) - jedyny w Waszyngtonie skupiający się głównie na sprawach Europy Środkowo-Wschodniej - organizuje konferencję, na której również pojawią się polscy politycy i eksperci oraz liczni przedstawiciele tutejszych elit politycznych.

Bardzo znaczące jest to, że właśnie polski minister, Jacek Czaputowicz został zaproszony, by wygłosić tam otwierające przemówienie. Pamięta się tu zatem o tym, że Polska weszła do NATO i aktywnie działa w Sojuszu do dzisiaj.

Tak aktywnie, że Donald Trump w swojej polityce wobec innych państw Sojuszu - w skrócie: "płaćcie za swoje bezpieczeństwo" - stawia Polskę za przykład prymusa, który spełnia wymóg wydatków rzędu 2 proc. PKB na obronność. Wiadomo, że prymusów w klasie się nie lubi. Czy to nas jakoś konfliktuje z państwami, które wydają mniej?

Nie sądzę, bo położenie akcentu na większą odpowiedzialność za budżet NATO nie jest wymysłem Donalda Trumpa. Amerykanie, w tym prezydent Barack Obama, przypominali o tym już wcześniej. Oczywiście nie w tak ostry i bezpośredni sposób, ale sugerowali sojusznikom, że muszą wydawać więcej. Nie dziwi to, jeśli uświadomimy sobie, że udział USA w wydatkach obronnych Sojuszu Północnoatlantyckiego wynosi ponad 70 proc.

Stąd ich poczucie dźwigania odpowiedzialności za globalne bezpieczeństwo, z którego korzystają państwa niezwiększające własnych wydatków na obronność. Jeżeli całe NATO zobowiązało się na szczycie w Walii dotrzeć do wspomnianego progu 2 proc. w 2024 r., a Polska już to zobowiązanie spełniła, byłoby dziwne, gdyby prezydent Trump nie stawiał nas jako przykładu do naśladowania.

Szczególnie, że nasze wydatki idą w większości na amerykańskie uzbrojenie - Patrioty, HIMARS-y, F-35.

A co mielibyśmy kupować? Samoloty od Rosji? Jeśli nasza obronność jest oparta na sojuszu, w którym kluczową rolę odgrywają Amerykanie i mają znakomity sprzęt, czymś naturalnym jest, że w niego inwestujemy.

Alternatywy europejskie dla wielu typów uzbrojenia by się znalazły, ale może problem polega na tym, że jak w przypadku rakiet HIMARS, kupujemy je od Amerykanów ”z półki”, a mieliśmy sami umieć produkować do nich amunicję.

Rozmawia pan z kimś, kto nie podejmuje decyzji w tej sprawie. Te decyzje były podejmowane przez MON na podstawie pogłębionych analiz odnośnie do tego, jakie są możliwości naszego przemysłu obronnego.

Przejdę w takim razie do polityki. Czy relacje transatlantyckie są dzisiaj poważnie zagrożone, choćby przez pryzmat ostrych słów Trumpa wobec Niemiec - i generalnie - Unii Europejskiej?

Obraz
© Materiały prasowe | .

W tej kwestii mój opór budzi takie stawianie sprawy, jakie często widzi się w tych waszyngtońskich ośrodkach analitycznych, które nie lubią obecnej administracji. Ich analitycy mówią w takim duchu: "my jesteśmy transatlantystami; wszystko w relacjach Ameryka-Europa układało się wspaniale, a teraz przyszedł Trump i to psuje".

Uważam takie wypowiedzi za nieporozumienie i uproszczenie, bo według mojej wiedzy obecna administracja przywiązuje dużą wagę do roli NATO. Dochodzi nawet to takich paradoksów, że kwestionuje się wartość wygłoszonego w lutym w Polsce przez wiceprezydenta Pence’a przemówienia, w którym bardzo mocno wyrażał on poparcie dla NATO i współpracy transatlantyckiej.

Zdaniem jednego z analityków, z którym rozmawiałem, wiceprezydent, przemawiając oficjalnie w Warszawie w imieniu prezydenta, mówił za siebie, a Donald Trump i tak uważa inaczej. Tworzono też tygodniami atmosferę paniki, że prezydent Trump powie w tegorocznym orędziu o stanie państwa coś ostrego przeciw NATO. Nic takiego się nie stało.

Niechęć dużej części elit do obecnej administracji jest niepokojąca, ponieważ tworzy jej karykaturalny obraz na świecie, traktuje lata 2016-20 jako okres, który należy przeczekać, a przecież trzeba się liczyć z tym, że być może w 2020 roku prezydent Trump wygra drugą kadencję.

A wygra?

Z pewnością ma duże szanse, a to znaczy, że obecne lata mogą nie być tylko "okresem przejściowym", który należy "przecierpieć", aby w końcu wszystko wróciło do "normy". Również wielu polityków i analityków w Europie ogłasza, że prezydent Trump przyszedł siać zniszczenie. Można jednak spojrzeć na to też w ten sposób, że prezydent USA dokonuje przeglądu decyzji, traktatów czy umów, które mogły być jego zdaniem niekorzystne dla Ameryki, a do tej pory uważano je za nienaruszalne, choć nikt głośno nie pytał, dlatego tak być powinno.

Weźmy pod uwagę NAFTA, czyli umowę handlową z Kanadą i Meksykiem. Prezydent Trump uważał, że jest dla USA niekorzystna i po okresie dyskusji osiągnięto nowe, kompromisowe rozwiązanie, które zresztą nie wszystkim się spodobało, również w Kongresie. Trwają rozmowy z Unią Europejską, również związane z niezadowoleniem administracji USA z obecnego stanu współpracy handlowej. To są procesy trudne, czasami bolesne.

Oczywiście obecna administracja ma inny styl, traktuje dyplomację bardzo ”biznesowo”, ale byłbym ostrożny z wygłaszaniem wszem i wobec, że ta administracja dzień w dzień niszczy stosunki transatlantyckie. Liczą się nie tylko słowa, ale też czyny. Podam jeden przykład.

Administracja proponuje, aby Stany Zjednoczone nadal, w kolejnym budżecie, przeznaczały kilka miliardów dolarów rocznie na Europejską Inicjatywę Odstraszania. Jest to inwestycja pieniędzy amerykańskich podatników w bezpieczeństwo Europy. W tym zakresie się nic nie zmienia. To są fakty.

A propos czynów: czy - jak twierdzą niektórzy - o Fort Trump powinniśmy zapomnieć?

Jeśli chodzi o obecność Amerykanów na flance wschodniej - nic bardziej mylnego. Zapominamy czasami, że właśnie dobiega końca budowa stałej bazy amerykańskiej w Redzikowie i będzie tam stacjonowało kilkuset żołnierzy amerykańskich, wykonując zadania związane z obroną przeciwrakietową.

A przecież takich miejsc, w których stacjonują wojska amerykańskie, jest w Polsce kilka i władze USA uważają, że ta tendencja powinna być kontynuowana i wzmacniana. Dostaliśmy z Pentagonu konkretną propozycję wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce.

Na jej temat trwają teraz rozmowy z udziałem urzędników, wojskowych i ekspertów z obu krajów. To sprawa złożona, negocjacje jeszcze potrwają – chodzi o ustalenie, w jaki sposób realnie wzmocnić bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO.

Będzie tak również po wyborach do Kongresu? W Izbie Reprezentantów większość zdobyli Demokraci, Republikanie utrzymali natomiast Senat. Wiemy natomiast, że to Kongres zatwierdza budżet Pentagonu. Czy wydatki na flankę wschodnią cieszą się tutaj konsensusem wewnątrzpolitycznym?

Jeśli chodzi o Demokratów, pamiętajmy, że ich negatywny stosunek do agresywnej polityki rosyjskiej jest oczywisty i w tej kwestii - wzmocnienia obecności wojskowej USA w Europie - panuje konsensus. Nikt na Kapitolu nie kwestionuje podtrzymania zobowiązań wynikających z artykułu piątego, w USA nie ma tendencji do zrywania porozumień w obszarze obronności. Nawet gdy zmieniają się prezydenci. Patrząc na te sprawy na chłodno z Waszyngtonu nie widzę emocji, o których często czytam w polskiej publicystyce.

Czy za prezydentury Donalda Trumpa, który stosunkowo często mówi o Polsce w swoich przemówieniach, panuje w Waszyngtonie coś w rodzaju "mody" na tematykę środkowoeuropejską?

Nie wiem czy w tej kwestii nastąpiła jakaś jakościowa zmiana. Polska była przedmiotem zainteresowania Ameryki od dziesięcioleci, ostatnio np. książka Setha Jonesa przypomniała o tym, jak w latach 80. CIA wspierała opozycję solidarnościową w walce z komunistami.

Przy okazji 30. rocznicy pierwszych częściowo wolnych wyborów w Polsce Amerykanie podkreślają swoją rolę w transformacji, w podtekście sugerując, że odbyła się ona dzięki nim. I w dużej mierze tak było. Nie ulega wątpliwości, że Polska jako lider regionu Europy Środkowo-Wschodniej jest przez prezydenta Trumpa doceniana. Jego programowe przemówienie na temat polityki międzynarodowej zostało przecież wygłoszone nieprzypadkowo w Warszawie, w ramach szczytu państw Trójmorza.

To było symboliczne wskazanie, że dla Amerykanów ten region jest ważny politycznie, w zakresie gospodarki, obronności, bezpieczeństwa energetycznego. Ten ostatni punkt jest dla nas szczególne ważny w kontekście gazociągu Nord Stream 2. Potępiamy ten szkodliwy politycznie i gospodarczo projekt jednym głosem z USA. Nie ma zatem ”mody” na Polskę, ale jest pragmatyczne podejście polityczno-biznesowe, na którym my też korzystamy oraz intensyfikacja tych relacji.

Mówi pan o intensywnych relacjach, ale czy one są - oczywiście zachowując proporcje – partnerskie? Pytam choćby w kontekście konferencji bliskowschodniej.

Jeśli pyta pan o partnerstwo, mając na uwagę dysproporcję sił, to myślę, że ono jest zachowane. Skoro Polska i Stany Zjednoczone są sojusznikami, a jeden z sojuszników proponuje, by rozmawiać na temat bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie z udziałem różnych zainteresowanych państw, które w Warszawie mają szansę usiąść przy jednym stole, trudno żebyśmy odrzucili podobną propozycję współuczestniczenia w tym procesie.

Złośliwi pisali, że Polska dała tylko wikt i opierunek, ale to nieporozumienie. Jesteśmy w takiej specyficznej sytuacji, że mogliśmy wziąć na siebie zaproszenie bardzo różnych państw i zorganizowanie konferencji, która w konsekwencji może przyspieszyć proces pokojowy w tym niestabilnym regionie.

Tylko czy Amerykanie, wiedząc, gdzie i po co przylatują, dobrze porozkładali akcenty? Czy przy okazji konferencji - dobrze zorganizowanej technicznie przez Polskę - trzeba było mówić np. o roszczeniach odnośnie do mienia pożydowskiego?

Oprócz konferencji odbywały się wtedy w Warszawie polsko-amerykańskie spotkania dwustronne. Wspomina pan, jak rozumiem, wypowiedź sekretarza stanu Mike’a Pompeo podczas konferencji prasowej z ministrem Jackiem Czaputowiczem, kiedy Pompeo poruszył kwestię restytucji, będącą elementem polityki ochrony interesów obywateli amerykańskich za granicą.

Ale przecież na szczycie bliskowschodnim nikt się tym nie zajmował, a Polska prezentowała własne stanowisko, które w niektórych kwestiach było inne niż amerykańskie. To było jedną z wartości tego szczytu - zbudowanie przestrzeni do debaty. Szkoda, że nie wszyscy nasi sojusznicy i partnerzy przyjęli tę samą zasadę i wysłali swoich przedstawicieli jedynie na niższym szczeblu.

Proszę zwrócić uwagę, że niektóre kraje krytykują USA za odchodzenie od multilateralizmu i skupienie się na relacjach dwustronnych oraz transakcyjność w stosunkach międzynarodowych, a gdy USA proponują dialog wielostronny, spotyka się to z krytyką. Taki paradoks.

Wspomniał pan o polskim zdaniu odrębnym w kwestiach bliskowschodnich. Czy jest ono takie również w odniesieniu do uznania przez Donalda Trumpa zwierzchności izraelskiej nad Wzgórzami Golan?

Mamy w tej sprawie inne zdanie niż USA. Polska nie uznaje takiej zwierzchności, a po niedawnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ podpisaliśmy się pod jednoznacznym oświadczeniem jej pięciu europejskich członków. Przypomnieliśmy w tym oświadczeniu, że rezolucje Rady Bezpieczeństwa i prawo międzynarodowe przedstawiają tę kwestię od lat w sposób jasny. Równocześnie Polska, też inaczej niż USA, nie przenosi swojej ambasady w Izraelu do Jerozolimy. To pokazuje, że nie boimy się akcentować własnej podmiotowości.

Czy w ten sam sposób rząd i ambasada odnoszą się zapisów JUST Act, czyli ustawy dotyczącej restytucji mienia pożydowskiego? Ta sprawa rozpala wyobraźnię części Polonii, która zapowiedziała liczne protesty wobec amerykańskiej polityki i bierności polskich władz.

Był taki okres, kiedy Polonia lobbowała w Kongresie przeciwko projektowi tej ustawy. Jednak została ona uchwalona przez Kongres oraz podpisana przez prezydenta, dlatego weszła w USA w życie.

Pamiętajmy, że to część szerszej polityki Stanów Zjednoczonych, które nieustannie monitorują rozmaite kwestie w różnych zakątkach świata pod hasłem dbania o interesy swoich obywateli. Powstają w związku z tym rozmaite, rządowe raporty o przestrzeganiu praw człowieka, czy na temat antysemityzmu w różnych krajach.

Ta krótka ustawa zobowiązuje Departament Stanu do przekazania Kongresowi raportu o postępach w zakresie tzw. restytucji mienia w wielu różnych krajach. Ustawa nie dotyczy głównie czy wyłącznie Polski.

To znaczy, że Polonia niesłusznie się tą sprawą martwi?

Martwi się, bo jest możliwe, iż raport powstały w wyniku tej ustawy będzie zawierał elementy krytyczne wobec Polski. JUST Act w żaden sposób nie może jednak wpłynąć na polskie ustawodawstwo czy orzecznictwo. Rozumiem jednak punkt widzenia Polonii. Co więcej: jestem bardzo wdzięczny, że obywatele amerykańscy polskiego pochodzenia zachowują czujność wobec możliwych konsekwencji ustaw obowiązujących w USA. Pamiętajmy, że Polska ma przepisy dotyczące tego, co tutaj skrótowo nazywa się „restytucją” i są one realizowane zgodnie z polskim prawem. Jeśli chodzi natomiast o kwestię "mienia bezspadkowego", to przepisy polskie w tej sprawie też są jasne i jednoznaczne.

29 marca na Uniwersytecie Wirginii uczestniczył pan w panelu z udziałem ambasadorów Grupy Wyszehradzkiej. Rozmowa dotyczyła relacji naszej części Europy ze Stanami Zjednoczonymi. Czy V4 posiada coś w rodzaju wspólnych pryncypiów politycznych na tym odcinku?

Na pewno mamy wspólne zdanie odnośnie do wielu kwestii w polityce europejskiej. Podczas dyskusji wszyscy czterej podkreśliliśmy, że z ubolewaniem przyjmujemy decyzję Wielkiej Brytanii o wyjściu z Unii Europejskiej i że nasze państwa są aktywnymi i lojalnymi członkami Unii. W Polsce według CBOS-u poparcie dla członkostwa we Wspólnocie Europejskiej sięga ponad 80 proc., o czym wspomniałem w naszej debacie.

Czasami nie zgadzamy się z niektórymi elementami polityki władz unijnych, ale chcemy być w Unii i często jako ambasadorowie krajów V4 tłumaczymy jej zawiłości Amerykanom. Oczywiście Polska, Czechy, Słowacja i Węgry nigdy nie będą jednym państwem, ale jesteśmy bardzo podobni z różnych powodów, choćby ze względu na podobne przejście drogi od komunizmu do demokracji. Nasz wspólny głos tutaj w wielu sprawach jest istotny i wyraźny. Bywa również, że Departament Stanu zaprasza nas na spotkania w gronie V4, na różnych szczeblach, uważając nasze państwa za ważną grupę. To bardzo cieszy.

Ostatnie pytanie jest proste: Czy Donald Trump przyleci 1 września do Polski?

Odpowiadam zatem prosto: nie wiem, czy Donald Trump przyleci 1 września do Polski. I wyjaśniam: jak już ogłaszały media i potwierdzał to minister spraw zagranicznych, wystosowano zaproszenia na 1 września do przywódców kilkudziesięciu państw i oczywiste jest, że w takim gronie zaproszonych na ten dzień musi być prezydent USA. Nie może być inaczej.

Jednak praktyka jest taka, że potwierdzenia wizyt na takim szczeblu przychodzą zazwyczaj z 3-4 tygodniowym wyprzedzeniem. I nawet po potwierdzeniu nieraz się zdarza, że wizyta z powodu niespodziewanych okoliczności jest odwoływana.

Zapewne w sierpniu poznamy listę potwierdzonych zaproszeń i dowiemy się, czy jest na niej prezydent USA. Mam oczywiście nadzieję, że potwierdzenie będzie i że prezydent Trump przyjedzie.

Z Waszyngtonu Marcin Makowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie

Akcja WOPR we Wrocławiu. Podejrzana substancja na Odrze
Akcja WOPR we Wrocławiu. Podejrzana substancja na Odrze
Ukraiński wywiad zaskakuje Moskwę. "Odpowiedzialność jest nieunikniona”
Ukraiński wywiad zaskakuje Moskwę. "Odpowiedzialność jest nieunikniona”
Mówi o "umizgach" PO do Konfederacji. "My to wiemy"
Mówi o "umizgach" PO do Konfederacji. "My to wiemy"
Strzelanina w Jerozolimie. Zabici i wielu rannych
Strzelanina w Jerozolimie. Zabici i wielu rannych
Od lat jeździł bolidem po autostradzie. W końcu został zatrzymany
Od lat jeździł bolidem po autostradzie. W końcu został zatrzymany
Prezydent zawetował ustawę ws. ochrony Ukraińców. Dworczyk: Nie dziwi mnie to
Prezydent zawetował ustawę ws. ochrony Ukraińców. Dworczyk: Nie dziwi mnie to
"Mamusiu, pozdrawiam". Bielan uderza w Sikorskiego
"Mamusiu, pozdrawiam". Bielan uderza w Sikorskiego
Kontrowersyjny plan Egiptu.  Budują kurort na Górze Synaj
Kontrowersyjny plan Egiptu. Budują kurort na Górze Synaj
Białorusin zatrzymany w luksusowym apartamentowcu. Ścigany od miesięcy
Białorusin zatrzymany w luksusowym apartamentowcu. Ścigany od miesięcy
Szczątki drona na terenie Polski. Są nieoficjalne informacje
Szczątki drona na terenie Polski. Są nieoficjalne informacje
Szczątki obiektu latającego przy granicy. Nowe informacje służb
Szczątki obiektu latającego przy granicy. Nowe informacje służb
Rzeź w Gazie. Izrael równa miasto z ziemią
Rzeź w Gazie. Izrael równa miasto z ziemią