Piotr Czerwiński: Polska się odchamia
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Polska się odchamia, Irlandia chamieje. Polacy w Polsce są coraz normalniejsi, przez co stają się coraz bardziej irlandzcy, zaś Polacy w Irlandii są coraz bardziej niepolscy, choć irlandzcy nie są również ani trochę, aczkolwiek kulturalnieją. Wszyscy wyżej wymienieni bywają poważnie pretensjonalni, ale to już dylemat ponadnarodowy, a nawet pangalaktyczny. A teraz jadziem.
Być może mieliście okazję usłyszeć już tę złotą myśl od brata, siostry, matki, córki, teścia, zięcia, syna, sąsiada, hydraulika, listonosza, księdza albo ode mnie, ale na pewno nie zaszkodzi się powtórzyć: dla emigranta okazjonalne odwiedziny ojczystego kraju są przeżyciem równie wstrząsającym, co abstrakcyjnym. Im więcej mija lat, tym bardziej obcy wydaje się nam kraj rodzinny. Czasem jego obcość przeraża, a kiedy indziej cieszy, w zależności od tego, jak się w tym kraju dzieje i bynajmniej nie mam na myśli sezonowych inwektyw między sejmowymi stronami, które pokazuje polska telewizja. Kiedy się wysiada na Okęciu po dłuższej przerwie, nawet człowiek żyjący z pisania może przez chwilę doświadczyć bolesnego brakosłowu*.
Widok rodzinnych stron można w tej sytuacji przyrównać do pierwszego logowania na "Naszej Klasie" albo "Facebooku", gdzie w ciągu godziny dopadają cię duchy z przeszłości, a z tego połowa to koledzy, którzy wyglądają groteskowo, bo w szkole robili za fan klub Metalliki, a teraz wyłysieli, zaś drugą połowę stanowią dziewczyny, które miały wtedy długie włosy, a dziś dysponują jedynie długimi piersiami.
Otóż mnie takie logowanie zdarza się raz na kilka lat, zaś ostatni raz przytrafił się w ubiegłym tygodniu, kiedy to odwiedziłem swoją ukochaną i znienawidzoną Warszawę, moje krwawe idee fix z osobliwym radzieckim pałacem w kształcie strzykawki, który robi obecnie za symbol tego miasta. Teraz już go prawie nie widać zza szklano-blaszanych krawatowców, które świadczą o tym, że znów jesteśmy w Europie. Który to już raz? Może tym razem na dobre. Po rytualnym przemarszu przez Starówkę i Łazienki, które nie zmieniły się ani trochę od czasu, gdy stawiałem w tym mieście pierwsze kroki i wszędzie nosiłem pluszowego misia, a także oprowadziwszy po tych miejscach mojego następcę i jego pluszowe zabawki, doszedłem do zatrważającego wniosku - Polacy zrobili się kulturalni!
Szczególny pokłon muszę poczynić w stronę mieszkańców Warszawy, choć jest to miasto eklektyczne i od dawna pozbawione charakteru, aczkolwiek kultura zawitała tu naprawdę pełną gębą. W przeciwieństwie do takich na przykład paryżan albo londyńczyków, warszawianie są uprzejmi i nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczęli się przepuszczać w drzwiach, ustępować sobie miejsca w autobusach, mówić "proszę" i "przepraszam" (w kilku różnych językach), nie spieszą się już tak inwazyjnie jak kiedyś, a ich młodsze egzemplarze nawet uśmiechają się do obcych ludzi, co jest naprawdę egzotyczne. Oznacza bowiem, że można w tym mieście uśmiechać się, nie skazując się natychmiast na ostracyzm z powodu odchyleń umysłowych.
Myślę, że to wszystko przez Euro 2012 i tak jak nie lubię polityki, przez tych, którzy sprawili to euro w polityce. Choćby byli głąbami i układziarzami, bo zapewne są nimi w wielu przypadkach, Polska nagle stała się trendy, nagle zrobiła się fajna, normalna i lubiana. Ludzie lubią polską flagę, noszą na koszulkach polskie emblematy, każdemu promieniuje nad głową biało-czerwona aureola, a jak ktoś jest mocniejszy w nerwach, walcząca Polska (Która i mi przyświeca).
Moja młodość przypadła na schyłkową komunę i wczesny polski kapitalizm. Relacje w tamtych czasach polegały na tym, żeby urwać sobie głowę, a jak nie idzie za dobrze, urwać głowę sąsiadowi, i jeszcze pomodlić się, żeby mu ta głowa nigdy nie odrosła. Kiedy wyjeżdżałem z Polski, ta filozofia osiągnęła w Rzeczpospolitej apogeum przerażenia, co też spowodowało, że nie umiałem dłużej egzystować w tych realiach, które w końcu wystrzeliły mnie na orbitę.
Najważniejsza rzecz, która rzuciła mi się w Polsce w oczy i nie tylko, to zachowanie polskich kierowców. Jeszcze trzy lata temu po Warszawie należało jeździć sto na godzinę i poganiać światłami każdego, kto nie śmiał poruszać się po tym mieście jakkolwiek wolniej. Zmiana pasa ruchu oznaczała wrzaski przez okno i obietnice strasznego losu dla każdego, kto zechciał poruszać się po jezdni inaczej. Teraz ludzie nauczyli się używać kierunkowskazu i żeby było zabawniej, zwalniają kiedy kierowca na sąsiednim pasie włącza to dziwne pomarańczowe światełko. Zupełnie jak w Europie, moi Państwo! Może dla Was przestało to już być szokujące, ale dla emigranta, który, jak już zeznawałem, cierpi w tym kraju na efekt "Naszej klasy", to wielki krok naprzód ku cywilizacji. W ciągu kilkudniowego pobytu w Polsce tylko raz zdarzyło mi się bliskie spotkanie z tubylcem, który o dwudziestej wieczorem w sobotę wyminął mnie z piskiem opon i okrzykami plemiennymi, sugerując, bym z takim osiągiem wyniósł się do innej części Europy,
gdzie debile jeżdżą po "szybkim" pasie z prędkością 60 kilometrów na godzinę. Wrzasnąwszy na mnie przez otwarte okno, pomknął ku przeznaczeniu, ja zaś ku przeświadczeniu, że słynni warszawscy kierowcy-dawcy nerek są już raczej na wyginięciu.
Polubiłem Polskę. Na odchodnym pani ze stoiska banku na stołecznym Okęciu zaoferowała mi kredyt mieszkaniowy, którego nie mogłem przyjąć, twierdząc szczerze, że kolejny raz odwiedzę to miasto za dwa lata. Może kłamałem? To teraz takie kulturalne miasto. Nasi w Irlandii, którzy w miarę upływu czasu nabierają ogłady i stają się wizytówką naszego kraju, też jakoś zaczęli wydawać mi się kulturalniejsi, kiedy wylądowałem na swoich śmieciach. Może my po prostu jesteśmy fajni, tylko sami tego nie widzimy, a przez to nikt inny tego nie widzi?
Polska jest piękna, moi Państwo. Dla mnie jest i będzie piękna, jak matka, jak największa miłość, jak plakat idola, który w szkole mieliśmy nad łóżkiem. A że czasami ta Polska, i tu, i tam, wezwie nas i potrząśnie, i postawi do pionu, oznajmiając, że k..... fajnie jest w tym k.... kraju i k..... robimy co k.... można i k..... przyszłość jest k..... przed nami, a zwłaszcza k.... przed k..... emigracją.... no cóż. K.... zaakceptuję ten stan rzeczy. K... nie można mieć wszystkiego, K......
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com
- - brakosłów, neologizm autora (objaśnienie dla idiotów: takie słowo, co nie istnieje, ale se ktoś wymyślił