Piotr Czerwiński: Historyczny rzut bejsbolem w sercu Paryża
Paryż jest tylko jeden, a w tym Paryżu tylko jedna ulica Saint-Germain. Na tej ulicy od 87 lat znajduje się tylko jedna polska księgarnia, oczobijnie witająca przechodniów i turystów wielkim czerwonym szyldem, z którego wynika w dwóch językach, że jest polską księgarnią. Dzięki powyższemu stanowi nasz skarb narodowy na taką miarę, jaką dla tubylców ma pobliskie Les Deux Magots oraz inne legendarne lokale, w których Sartre oraz Hemingway leżeli na barze. Być może w Polsce nikogo to nie obchodzi, ale na Saint-Germain taka placówka z Polską w nazwie zyskuje status pomnikowy.
07.05.2012 | aktual.: 08.05.2012 15:16
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Nie wiem jaka jest wasza definicja dobrego wieczoru; ja swoją ugruntowałem w ubiegły czwartek, na rzeczonym boulevard Saint-Germain sto dwadzieścia trzy, w Librairie Polonaise, której wystawa zaczerwieniła się z tej okazji okładkami "Międzynarodu". Każde spotkanie z czytelnikami jest dla autora próbą sił vel chwilą prawdy, a każdy autograf powodem do dumy, dymiącej uszami, ale kiedy się to robi w literackim sercu Paryża, które kipi historią największych idoli naszego życia, człowiek się czuje jakby sam brał w niej udział. Cała literacka bohema tego miasta okupowała te okolice w czasach jej największej świetności. Lista winowajców zaczynająca się na amerykańskich nihilistach z lat dwudziestych, a kończąca na egzystencjalistach, którzy doczekali tutaj końca wojny i przetrwali do czasu nowej fali, ściąga do dzisiaj przybyszów z całego świata, którzy chcą chociaż przez sekundę poczuć się tak samo, okupując trzy kultowe knajpy, wszystkie położone obok siebie na
Saint-Germain w odległości rzutu bejsbolem: Les Deux Magots, Café de Flore oraz Brasserie Lipp. To tutaj balowało towarzystwo spod znaku wyemigrowanego Hemingwaya, Scotta Fitzgeralda, Gertrudy Stein, Joyce’a i świty niezliczonych satelitów każdego z nich.
Jean-Paul Sartre dosłownie wyprowadził się do Deux Magots, by zaoszczędzić na ogrzewaniu. Przychodził tam do pracy; siedział przy stoliku i pisał. Boris Vian szwendał się po tutejszych barach, grywając jazz, a Henry Miller w celu wysępienia paru groszy na kielicha. Przy zupełnej okazji miewali literackie odczyty, zupełnie tak jak ja, bo i ja w końcu zbłądziłem w te strony. Odpowiednio wcześniej zrobili to również nasi; kilka ulica dalej mieszkał Adam Mickiewicz i tamże napisał "Pana Tadeusza”. Niestety Doda i Pudzian nie pisali wierszy w tej okolicy, ale jestem pewien, że mimo tego rewir Saint Germain może wydać się atrakcyjny dla polskiego turysty. Tuż obok historycznej świątyni melanżu, którą właśnie opisałem, znajduje się bowiem księgarnia polska i jest tam od roku 1925. Znaczy to, że Sartry i Hemingwaye musiały z całą pewnością mijać ją przynajmniej raz dziennie, a nie wątpię, że mogły nawet rzucić niejednego pawia w tym sąsiedztwie. Miejsce jest więc po stokroć historyczne i uświęcone literacko. Proszę
sobie zatem wyobrazić jakim przeżyciem dla pisarza jest widok własnej książki na wystawie takiego miejsca, obok innych polskich książek, od "Pana Tadeusza” zaczynając, a kończąc na utworach takich ancymonów, jak szczerze Wam oddany autor niniejszej rozprawki.
Przybytek jest praktycznie zabytkowy, już samo liternictwo na fasadzie, przenoszące człowieka do lat dwudziestych, świadczy o tym, że gdyby polska księgarnia mogła mówić, nawijałaby trzy księżyce i zużyła w tym celu wiadro spirytusu. Historia Paryża jest też historią księgarni i nie zawsze było w niej miejsce na śmiech. W czasie wojny jej właściciel trafił do obozu koncentracyjnego, za próbę uratowania polskich książek, kiedy Niemcy zamknęli lokal razem z zawartością. Byli jeszcze wtedy Polacy, gotowi umierać za polskie książki. Nasza księgarnia stanowiła centrum kulturalne Polonii w czasach PRL. Wszyscy, dla których polska szuflandia zrobiła się wtedy za ciasna, lądowali wtedy w objęciach paryskiej "Kultury” Jerzego Giedroycia, a prędzej czy później w progach Librairie Polonaise. Niektórzy praktykują ten obyczaj do dziś; gościem księgarni bywa na przykład Sławomir Mrożek, który mieszkał w Paryżu w początkowym okresie swojej emigracji, by błąkać się po świecie i znów wylądować we Francji, tyle że na jej
południu. Dziś czasy się zmieniły, ale ucieczki z szuflandii odbywają się wedle podobnego schematu i tak oto po świecie błąkają się dzisiaj tacy jak ja. I oni również lądują w Księgarni Polskiej na Saint Germain, by postawić parafkę na liście Polaków-tułaczy, odwiedzających to miejsce.
Laurka za całokształt twórczości należy się środowisku skupionemu wokół Librairie Polonaise, bo podobnie jak w przypadku wielu polskich księgarń, domów kultury i bibliotek poza Polską, zespół ten składa się z pracowników księgarni i dość licznego grona jej sympatyków, notorycznie przewijających się przez te progi. Wszyscy oni tworzą lokalną biocenozę artystyczną paryskiej Polonii. Należy też poczynić uwagę, że tutejsza Polonia różni się znacznie od skupiska Polaków w Dublinie, ponieważ średnia pobytu na obczyźnie wynosi tutaj 30 lat, a wśród osób deklarujących narodowość polską są urodzeni paryżanie, ku mojemu zaskoczeniu zupełnie dobrze mówiący po polsku. Jest to również jedno z niewielu skupisk ludzkich na ziemi, w których ktoś przeczytał moje książki, ale nigdy nie słyszał o moich felietonach w "Wirtualnej Polsce”. Do tej pory widywałem głównie ludzi reprezentujących odwrotną tendencję, co mnie zasadniczo cieszy i dziwi jednocześnie, bo felietony to zaledwie kropla w morzu tego, co robię.
Polska przestaje być w tych realiach krajem, a zaczyna być stanem umysłu; nieśmiertelną ideą, która ma tak samo blisko do patosu Mickiewicza, jak do mrożkowego absurdyzmu. Trzeba było wyjechać za granicę, żeby zrozumieć, jak szalona jest ta idea, a jednocześnie jak piękna. Mamy własną, rzec by można, wirtualną Polskę, którą wozimy ze sobą po świecie i pokazujemy czasami innym narodom, w miejscach takich jak choćby polska księgarnia na Saint-Germain. Usta milczą, dusza śpiewa, moi Państwo. Mało tam, śpiewa: wypiernicza w kosmos i stawia obie lewe nogi na księżycu, oznajmiając wszem i wobec, że to beznadziejnie mały krok dla ludzkości, ale dla Polaków ogromny jak cholera. Panie, Panowie, mamy w Paryżu kawałek Polski tak bezcenny, że witając w jego progach można poczuć prawdziwą dumę z własnej narodowości. O to w niej przecież chodzi.
A teraz idźcie czytać o Tusku, Kaczyńskim, Smoleńsku, Dodzie i tej rudej pani, co nie za bardzo wiem z jakiego powodu, ale ciągle pojawia się w tym portalu na fotografiach. I tak długo wytrzymaliście. Ileż można czytać o pieprzonej kulturze.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com
Ps. Nim księgarnia polska trafiła na słynny bulwar, od połowy XIX wieku miała swoją siedzibę kilka ulica dalej. Prowadził ją m. in. syn Adama Mickiewicza, Władysław. Tyle gwoli historycznej ścisłości.