PolskaPiotr Czerwiński: Atak na premiera

Piotr Czerwiński: Atak na premiera

Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandia od paru dni żyje rewolucyjnym newsem sezonu: byłego premiera zaatakowano w pubie, gdy stał przy barze i opróżniał kufelki z partyjnymi kolegami. Niejaki Bertie Ahern, bo to o nim mowa, zawiadował tym krajem w czasach Celtyckiego Tygrysa, po czym Irlandia upadła na twarz, stając się Celtyckim Ratlerkiem, przez co wielu oportunistów wierzy, że jest to zasługa Bertiego. Jeden z nich postanowił udostępnić premierowi swoje poglądy za pomocą metalowej kuli, o której przykuśtykał do tegoż pubu, by wykonać swój jakże westernowy numer.

Piotr Czerwiński

18.11.2013 | aktual.: 18.11.2013 14:03

Zawsze wiedziałem, że w czasach kryzysu prędzej czy później ludziom przestaje wystarczać do szczęścia głupie głosowanie na kolejnego kacyka i przechodzą do czynów, choć szczerze mówiąc, od rewolucji francuskiej minęło już trochę czasu, a z Bertiego żaden Ludwik Szestansty ani tym bardziej Maria Antonina, żeby zaraz wszczynać z jego powodu rewolucje. I to samo dotyczy jemu podobnych w każdej innej części świata. Mimo tego z polityków coraz częściej robi się kozły ofiarne każdego problemu pod słońcem, a ja coraz bardziej ubolewam nad tym, że mamy dwudziesty pierwszy wiek, a proletariat w dalszym ciągu leczy swoje boleści egzystencjalne za pomocą rąk albo innych tępych narzędzi, paradoksalnie zawsze unikając przy tym użycia głowy. Na to wszystko nakłada mi się żałość z powodu modnych ataków na osoby publiczne, które służą mniejszym lub większym frustratom do upublicznienia samych siebie, ale to już temat na osobną gawędę.

Wracając do meritum, sprawa zaczęła się banalnie, jak to zwykle w dobrych westernach. Miejsce akcji: Sean O’Casey Pub, Abbey Street, Dublin. Czas: piątek, wieczór. Obywatel Ray Connolly siedzi za barem i melancholijnie sączy piwko. Jego spokój mąci grupa rozochoconych jegomości, cyklicznie eksplodujących śmiechem, którzy usadowili się tuż obok niego. Niestety nie mają na sobie masek ani pończoch, łatwo jest więc rozpoznać w nich byłego premiera oraz jego partyjną świtę, wśród której występuje też aktualny minister edukacji, Ruairi Quinn. Z kontekstu wynika, że jeden z nich odchodzi na emeryturę i jest to przewodnim motywem imprezy. Chłopaki dokazują zawzięcie, rechocząc w najlepsze. Z początku obywatel Connolly znosi dzielnie ich frywolne pląsy, lecz następuje scena, w której Bertie mówi: „to było za starych dobrych czasów”, po czym znów wybucha hollywoodzkim śmiechem. Wtedy obywatel Connolly postanawia spuścić mu bęcki, gdyż wspomnienie starych czasów również u niego wywołuje emocje, acz odwrotnie
proporcjonalne. By to uskutecznić, wstaje, dobywa swej broni, czyli metalowej kuli na której przyszedł do baru, po czym wykonuje zamach, który następnego dnia rano znajdzie się w nagłówkach wszystkich gazet...

Wydarzenia potoczyły się wartko, choć nie do końca po myśli Obywatela Connolly. Zamiast skasować Bertiego, skasował bowiem blat od baru, nie wcelowawszy w swego idola, choć istnieją też hipotezy, że premier jest mistrzem uników, co jest jakby nieodzowne w karierze polityka. Następnie było już jak w piosence Taty Kazika: w rynku syren jęk, na jezdni żółty kurz, czerwona szklanka miga, blacharnia Ziutka zwija już. Zanim funkcjonariusze aresztowali obywatela Connolly, zdążył jednak zapozować do zdjęć fotoreporterom, którzy oczywiście pojawili się na miejscu zajścia z prędkością światła. Podejrzewam, że na hasło „ktoś dokopał Bertiemu” całe krajowe media są tu w stanie gotowości bojowej w ciągu milisekundy o każdej porze dnia i nocy. Obywatel zademonstrował też dziennikarzom technikę, za pomocą której zamierzał skontaktować swoją kulę z premierem; chwaląc się przy tym, że swą precyzję zawdzięcza grze w hurling, jedną z tych gier, w które gra wyłącznie Irlandia z Irlandią, dzięki czemu zawsze wygrywa Irlandia.
Jej istota, w dużym skrócie myślowym, polega na machaniu kijem.

Przy okazji swoich pięciu minut sławy obywatel Connolly wyjaśnił publikatorom, że nie pała najgorętszą miłością do Bertiego Aherna. Jego zdaniem Bertie wpakował w kłopoty wielu mieszkańców tego kraju, w tym obywatela Connolly, który ma dwoje dzieci. Każde z nich, jak twierdzi Connolly, spłaca dług państwowy Irlandii, a wszystko to dzięki Bertiemu.

Wyżej wymieniony, skoro już o nim mowa, nie poniósłszy żadnych obrażeń, kontynuował balangę ze swymi kompanami. Spytany co zamierza zrobić ze swoim fanem, przyznał, że nie zamierza zrobić nic, przez co nie wniósł przeciwko niemu oskarżenia i obywatela Connolly ukarzą jedynie za zakłócanie spokoju w miejscu publicznym. Obywatel Connolly wyraził z tego powodu swoje głębokie rozczarowanie, ponieważ miał nadzieję, że, jak sam mówi, spędzi „dzień z Bertiem w sądzie”. Niestety, do rendez-vous obu panów nie doszło.

To już drugi obywatel Connolly w tym kraju, który ma jakieś problemy z powodu konfliktu z władzą. Poprzedni imieniem James przewodził rewolucji w tysiąc dziewięćset szesnastym. Niestety Anglicy nie byli tak miłosierni jak Bertie i skazali go na karę śmierci. Rewolucja jednakowoż i tak wygrała i myślę, że to dość symboliczne. Ucisk ma krótkie nogi, a wszelkiej maści okupanci i ciemiężyciele zwykle nie zdają sobie z tego sprawy. Ale to również temat na zupełnie inną gawędę.

Koszmarne jest życie byłego premiera, jak to kiedyś dowodził Andrzej Rosiewicz. Taki na przykład Bertie Ahern. Nawet nie może po ludzku iść na piwo, a jak już pójdzie, ludzie chcą mu sprawić łomot, a w najlepszym przypadku go zwyzywać, jako już wcześniej bywało. W dodatku nie przysługuje mu już policyjny szofer, przez co swoje uniki przy barze musi uskuteczniać bez asekuracji. Za starych dobrych czasów, które tak niefortunnie przywołał owej piątkowej nocy, chadzał notorycznie do swojego lokalnego pubu Goose Tavern na Drumcondrze, dzielnicy z której się wywodzi, zamieszkiwanej głównie przez wielbicieli sportowych ubrań. Wizyty Bertiego w Goose Tavern były głównym tematem wiadomości medialnych na jego temat, na zmianę z tymi nielicznymi chwilami, kiedy otwierał galerię sztuki albo witał się z jakimś zagranicznym kacykiem, ponieważ w kraju panował tak chorobliwy dobrobyt, że nikogo nie obchodziła polityka. Z tegoż powodu naprawdę nie rozumiem dlaczego ludzie tak nienawidzą Bertiego. Przecież to za jego kadencji
po raz pierwszy i ostatni było w tym kraju naprawdę dobrze. Powinien być postacią kultową, jak nie przymierzając w Polsce Edward Gierek, którego wczesne lata panowania bywają podobnie utożsamiane. A już tak poza wszystkim, co taki Bertie jest winien? Czy to on nabudował pięćset milionów nowych bloków i biurowców, nie mając komu ich sprzedać i doprowadzając do ruiny całe budownictwo, a w konsekwencji całą gospodarkę? Nie. Dajcie żesz więc spokój chłopakowi. Przecież to tylko polityk, a nie żaden misjonarz. Robienie kozła ofiarnego z jakiegoś polityka naprawdę świadczy o prostactwie, kiedy się go obarcza odpowiedzialnością za zbyt niską pensję albo lepszy samochód sąsiada. Polityk nie jest od takich rzeczy, polityk jest po to, by zrobić karierę w polityce.

Ech czasy, moi Państwo. We Francji w premierów rzuca się tortami. W Irlandii próbuje ich skasować z użyciem sprzętów inwalidzkich. Na szczęście w Polsce ludzie są światli oraz cywilizowani i używają jedynie siły woli, ograniczając się do tradycyjnych bluźnierstw.

Najwyraźniej współcześni włodarze popełniają jakiś błąd z zakresu public relations, skoro nikt ich nie kocha. Taki na przykład Józef Piłsudski chodził sam na spacery po stołecznym parku Łazienkowskim i gadał do ludzi, jakby byli jego sąsiadami. Zawsze miał przy sobie cukierki dla dzieci; z jakiegoś powodu dla ówczesnych dzieci był równie ważny, jak dla ich potomstwa Mick Jagger. Konia z rzędem dla każdego polskiego polityka, który byłby w stanie zrobić to samo i nie dostać przy tym po gębie albo przynajmniej nie nasłuchać się bluzgów. Może być nawet kasztanka.

Dobranoc Państwu.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)