Piotr Czerwiński: 11 Irlandczyków skopało niewinną piłkę
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandia zagrała w piłkę. Fakt ten odnotowano tak wiele razy, nim w ogóle się wydarzył, że jego nastąpienie miało tu rangę lądowania UFO i wskrzeszenia Beatlesów razem wziętych. Futbolowe emocje przyćmiły nawet przebieżkę duetu Jedward przez Dublin z olimpijskim zniczem oraz jubileusz brytyjskiej królowej, który niespodziewanie zainteresował mieszkańców Irlandii. Następnie mecz przegrano. A teraz jadziem.
Wreszcie się odbył
W końcu odbył się mecz z Chorwacją, do którego Irlandia przygotowywała się 23 lata. Nim miał miejsce, powiedziano i napisano na jego temat tak wiele, że kiedy już je miał, można było wrażenie, że to już historia, zwłaszcza, że został przegrany w skali 3 do 1. Nim Irlandia go przegrała, był wydarzeniem rangi epokowo-narodowej. Do Polski udało się 15 tysięcy i-Ludzi, aby obejrzeć tę tragedię, zaś pozostałe 4 i pół miliona irlandzkiej populacji zabarykadowało się przed telewizorami. Emocje sięgnęły zenitu wieczorem i Dublin w moich stronach opustoszał tak perfekcyjnie, że mogłem iść do sklepu środkiem ulicy. Następnie nikt już nie pisnął o piłce ani słowa, mimo iż od dawna podkreślali, jak bardzo kręci ich sam udział w Euro, a jak niewiele sama piłka.
Irlandzka prasa natomiast nie ustaje w relacjach o tym, kto, jak i w jaki sposób udał się do Polski na mecze reprezentacji, podając szczegółowe opisy przyczepy kempingowej każdego kibica, a także fotografując jego kapelusz z koniczynką, jego zieloną koszulkę i jego przyrządy do trąbienia na meczach. Niektórzy udekorowali też swoje flagi i transparenty rozmaitymi hasłami, mającymi dopingować irlandzką drużynę. Wyjątkiem była grupa sześciu kibiców, którzy przybyli do Polski z ogromną flagą Irlandii, na której widniał napis: „Angela Merkel myśli, że jesteśmy w pracy”. Usiłowałem ustalić, na czym polega praca tych dżentelmenów i jaki może mieć związek z Angelą Merkel, ale mi się niestety nie udało.
Punktualny jak Irlandczyk
Irish Independent ustalił natomiast w obszernym materiale, że istnieje prawdopodobieństwo, jakoby Niemcy wcale nie pracowali więcej od Irlandczyków i że to tylko krzywdzący stereotyp. Jak podano, przeciętny Niemiec myśli, że Irlandczycy są leniwi, niepunktualni, zbyt dużo piją i równie często mają wakacje. A przecież wszyscy wiemy, że to nieprawda, i że jest odwrotnie - ten opis przecież jak ulał pasuje do każdego przeciętnego Niemca.
W tym samym numerze inny autor informuje, jakoby Chopin nie był Francuzem i pochodził z Polski. To wspaniała wiadomość! Kawał dobrej dziennikarskiej roboty, chłopie, kawał dobrej roboty.
Skoro już o pracy mowa, to kolejna korporacja rozważa założenie w Irlandii swojej siedziby. Tym razem słynny 12-procentowy podatek od osób prawnych skusił fińską firmę Rovio, producenta gry elektronicznej „Angry Birds”. W Finlandii wynosi on prawie dwa razy więcej. Angry Birds zarobiło w ciągu zaledwie jednego roku aż 75 milionów euro, więc każdy ułamek tej różnicy robi wielką różnicę.
Ciekawe gdzie myślą zbudować tę siedzibę i czy w ogóle będzie potrzebna. Ujawniono bowiem statystyki, z których wynika że Irlandia staje się krajem ludzi pracujących z domu za pośrednictwem Internetu. Do roku 2016 aż 57% całej pracującej populacji może być „home based” i przyjeżdżać do biura tylko na świąteczne ochlaj party.
Przekręty w Irlandii, kuzyni w Polsce
Przejdźmy do wiadomości kryminalnych. Była asystentka basisty U2 Adama Claytona została oskarżona o podprowadzenie z jego konta 2,8 miliona euro. Pieniądze miały znikać w mniejszych porcjach, między rokiem 2004, a 2008. Jak się jest basistą U2, trzy miliony to pewnie tyle samo, co dla zwykłego śmiertelnika trzy dychy, więc pewnie nawet nie zauważył, jak mu przepadły. Asystentka nie przyznaje się do winy.
Inna mrożąca krew w żyłach wiadomość głosi, że trzej faceci z Dublina, w tym ojciec i dwaj synowie, wyłudzili zasiłki w wysokości 26 tysięcy euro. To dużo mniej, niż zginęło Claytonowi, ale na parę guinnessów wystarczy. Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że wszyscy trzej są miejscowi. To niewiarygodne! Myślę, że należy natychmiast rozpocząć specjalne śledztwo i sprawdzić, dlaczego nie są Polakami.
Polacy natomiast cieszą się w tych szczególnych dniach sławą gospodarzy turnieju w piłce kopanej, co sprowadza się do roli etatowego objaśniacza, gdzie leży Poznań, ile kosztuje tam piwo, jak powiedzieć „kocham cię” oraz czy to prawda, że nasza policja jest brutalna. A także jak szukać uczciwego kantoru wymiany walut. Każdy Irlandczyk uważa za swój obowiązek porozmawiać z jakimś Polakiem na temat Euro. W końcu to tydzień Polski. Poza tym każdy ma w rodzinie przynajmniej jednego kuzyna, który wyjechał do Poznania na piłkę. Ten kuzyn właśnie dzwonił z poznańskiego rynku, pytając o najpopularniejsze polskie przekleństwa albo drogę do baru i każdy Polak pozostający w zasięgu ręki jest w Dublinie na wagę złota.
Krajobraz po boomie
Na wagę złota jest też doczekanie się na przyjęcie przez lekarza w izbie przyjęć irlandzkiego szpitala. Słyszałem po raz kolejny legendę o tym, jak to ktoś czekał osiem godzin w poczekalni i wrócił do domu z kwitkiem. Jak się można domyślać, izby przyjęć istnieją w irlandzkich szpitalach w celu pomocy ofiarom wypadków i jak rozumiem, jest to pomoc psychologiczna. Uczy cierpliwości do brutalnego losu.
Inna irlandzka rewelacja polega na tym, że nigdy nie było tu żadnego centralnego rejestru długów i kredytów, dzięki czemu ludzie pożyczali tonami pieniądze, których nie mogli oddać, a że nikt ich przy tym nie sprawdzał, po pożyczki zgłaszali się w kilku różnych bankach. Teraz jednak Irlandia zmierza ku Europie, toteż rejestr długów zostanie zaprowadzony. Ma być w nim odnotowana każda pożyczka w wysokości co najmniej 500 euro. Nie postawi się za to lewego domu, ale kłopot będzie. Ech, strasznie jest płacić długi.
Inną pozostałością boomu jest w Irlandii nadmiar samochodów osobowych; w czasach pożyczkowego szaleństwa ludzie kupowali sobie po cztery salonki, a niektórzy zatrzymali je wszystkie do dziś, o czym świadczy najczęstsza rejestracja samochodowa, zaczynająca się od 05 albo 06. Niewtajemniczonych warto oświecić, że numer rejestracyjny w Irlandii zaczyna się od rocznika, a konkretnie daty pierwszej rejestracji. Z tegoż powodu coraz gorzej ma się komunikacja miejska. Dublin Bus, czyli takie miejscowe MZK, reklamowało się swego czasu za pomocą sloganu „Przejedź się autobusem - przypomnij sobie jak to smakuje”. W firmie rozważa się obniżkę płac, nie ma lekko.
Pisarski idol
A skoro o kulturze mowa, to w ramach festiwalu literatury w Cork odbędzie się impreza o nazwie „Writer Idol”. Założenie jest takie samo, jak przy wszystkich innych konkursach typu Jurorzy& Przygłupy, z tą różnicą, że wyłonić ma się nie kolejną gwiazdę jednego sezonu w śpiewie i tańcu, lecz autora jednostronicowego utworu literackiego, który zostanie przeczytany przed jury przez pisarkę Kate Thompson. Zgłoszenia w postaci wyżej wymienionych prac należy wysyłać do biura festiwalu przed 1 lipca.
Tymczasem bracia Jedward przebiegli się ulicami Dublina ze zniczem olimpijskim. Znicz był zapalony, a oni byli na biało. Uwieczniono ten fakt we wszystkich ważniejszych mediach i gdyby nie piłka, byłoby to irlandzkie wydarzenie sezonu. Bracia Jedward są słynni z tego, że nikt nie słyszał nigdy żadnej ich piosenki, nawet tej, na którą w całym kraju głosowano z okazji konkursu Eurowizji.
Miałem też wspomnieć o jubileuszu królowej brytyjskiej. Tak, odbyły się obchody jubileuszu królowej, która rzeczywiście jest brytyjska. Natomiast i-Ludzie w końcu wytrzeźwieli po sportowych emocjach i poszli do pracy. Ich reprezentacja szykowała się w tym czasie do rozgromienia piłkarzy Włoch i Hiszpanii. Bo w Irlandii najważniejsze to mieć fantazję.
Ale wiecie, co mi się najbardziej podobało? Prezydent Irlandii, Michael D Higgins, socjolog z zawodu i poeta z zamiłowania, poleciał z kibicami rejsowym samolotem do Poznania. Miał na sobie koszulkę reprezentacji. Chrzanić mecz, ale takiego prezydenta to ja poproszę.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com