PublicystykaPiotr Barczak: Reforma sądownictwa - naprawa czy przejęcie?

Piotr Barczak: Reforma sądownictwa - naprawa czy przejęcie?

Wymiar sprawiedliwości staje się fikcją, jeśli o wyniku sporu nie decyduje prawo, tylko dostęp do ucha prezesa lub jego stronników. PiS chciał nam zafundować nie tylko zamianę starych elit na nowe, ale przy tym przetrącić kręgosłup całej trzeciej władzy.

Piotr Barczak: Reforma sądownictwa - naprawa czy przejęcie?
Źródło zdjęć: © East News

27.07.2017 | aktual.: 27.07.2017 08:10

Prawo i Sprawiedliwość w ekspresowym tempie przepchnął przez parlament pakiet trzech ustaw mających – jego zdaniem – zreformować wymiar sprawiedliwości. Pierwsza dotyczyła Krajowej Rady Sądownictwa, likwidując ją, a potem tworząc na nowo, jako organ wybierany przez Sejm, a nie – jak dotychczas – przez samych sędziów. Druga powtarzała ten manewr wobec Sądu Najwyższego. Trzecia zmienia zasady powoływania prezesów sądów powszechnych, oddając tę władzę w ręce ministra sprawiedliwości. Dwie pierwsze ustawy prezydent Duda zawetował, ale trzecią już podpisał.

Część z Was pewnie zastanawiała się, czy ta reforma w ogóle was dotyczyła, a teraz zastanawia się, czy to, co z niej zostało po wetach prezydenta, może faktycznie poprawić działanie wymiaru sprawiedliwości. O tym, że działa on źle nikogo przekonywać nie trzeba. Spróbujmy na te pytania odpowiedzieć.

Rewolucja w Sądzie Najwyższym. Jakie zmiany proponuje PiS?

Do polskich sądów wpływa rocznie ok. 15 milionów spraw. Jeśli więc jeszcze nie trafiliście przed oblicze sędziego, to prawdopodobnie jest to przed wami. Może się zdarzyć, że będziecie sprawcą lub ofiarą wypadku, będziecie musieli podzielić spadek po dziadkach lub będziecie chcieli uzyskać od pracodawcy wynagrodzenie za zaległe nadgodziny. Możecie być niezadowoleni z wyników pracy fachowca remontującego wasze mieszkanie czy chcieć rozstać się z mężem lub żoną. Co się wtedy dzieje?

Zanim w ogóle sprawa do niego trafi, trzeba uiścić opłatę sądową, jedną z najwyższych w Unii Europejskiej. To oczywiście bariera dla mniej zamożnych. Ale to nie koniec.

Do skutecznego wniesienia pozwu lub wniosku (czyli żeby sąd przyjął sprawę) konieczne jest spełnienie wielu wymagań formalnych. W sprawach cywilnych określić trzeba – liczoną na kilka sposobów – wartość przedmiotu sporu. Do tego trzeba wiedzieć, w jakich sprawach można po prostu napisać pismo, a w jakich konieczne jest użycie jednego z kilkuset formularzy.

Jak już pokona się te bariery, w większości sporów na rozstrzygnięcie czekać trzeba latami. Przykładowo: podstawowym uprawnieniem pracownika, który niesłusznie stracił etat, jest przywrócenie do pracy. Prawo to jest jednak fikcją w sytuacji, kiedy prawomocny wyrok zapada po 2 latach od zwolnienia. Do tego czasu każdy zwolniony musi ułożyć sobie życie na nowo, musi za coś przez te 2 lata żyć.

Obraz
© PAP | Bartłomiej Zborowski

Uczestnicy często nie rozumieją przebiegu procesu. Dlaczego? Bo sędziowie posługują się bardzo specyficznym językiem, który niewiele ma wspólnego z codzienną czy literacką polszczyzną. Kiedy zapadnie wreszcie wyrok, jego kilkunastostronicowe uzasadnienie wymaga lektury ze słownikiem lub brykiem z prawa. Nawet osoby po studiach – ale bez prawniczego wykształcenia – gubią się w tym wszystkim.

Trudno się dziwić, że po takich doświadczeniach wiele osób ma złe zdanie o naszym wymiarze sprawiedliwości. Że sądy, a szczególnie uosabiający je sędziowie, to w oczach części społeczeństwa oderwana od rzeczywistości kasta, która ich nie rozumie i im nie pomaga. Że w powszechnym odbiorze wymaga on gruntownej przebudowy. Czy zmiany, które usiłował wprowadzić PiS i te, które ostatecznie wejdą w życie po podpisaniu ustawy o sądach powszechnych, mogą poprawić jego funkcjonowanie?

Już samo skrótowe wymienienie bolączek sądownictwa pokazuje dobitnie, że nic takiego się nie wydarzy. Ani pisma sądowe nie staną się od proponowanych PiS-owskich ustaw prostsze (o tym decyduje parlament i minister sprawiedliwości), ani sądy nie będą sprawniejsze (to też zależy od rządzących), ani sędziowie nie nauczą się przekładać kwestii prawnych na język zrozumiały dla nieprawników (bo nie mają nawet kiedy).

Prawdziwa naprawa wymiaru sprawiedliwości wymaga zmian strukturalnych i proceduralnych.

Obraz
© PAP

Zmiany strukturalne to przede wszystkim wyrzucenie z sądów znacznej części spraw, którymi się teraz zajmują. Po co sądy dokonują wpisów w księgach wieczystych lub rejestrach spółek? Mogliby to robić notariusze. Dlaczego ustalenie alimentów to Golgota udowadniania, że roczne dziecko naprawdę używa pieluch, a 13-letnie – podręczników? Przyznawaniem alimentów mogłyby zajmować się instytucje opieki społecznej, na podstawie tabel kosztów utrzymania. Takie przykłady można mnożyć. Konieczne jest też wzmocnienie i dowartościowanie personelu pomocniczego, czyli referendarzy, asystentów, sekretarzy i protokolantów. W tej chwili na jednego sędziego przypadają nieco ponad 3 takie osoby. Mamy za dużo oficerów, a za mało wojska. Dodatkowo, osoby te są fatalnie wynagradzane, co powoduje ogromną rotację kadr. Należy zdecydowanie obniżyć opłaty sądowe, żeby sprawiedliwość nie była przywilejem dla zamożnych.

Zmiany proceduralne to odformalizowanie postępowań i uczynienie z sędziego aktywnego uczestnika postępowania, zamiast – jak obecnie – obserwatora popisów lub nieporadności uczestników. Takie zmiany nie mogą jednak dodatkowo osłabiać pozycji osób, które się z takim nieformalnym procesem i aktywnym sędzią zetkną. Dlatego konieczne jest wprowadzenie systemu powszechnej pomocy prawnej, dzięki której każda osoba, która będzie miała taką potrzebę, będzie mogła korzystać z pomocy profesjonalisty.

Żadnego z tych postulatów nie spełniłaby wymiana 83 sędziów Sądu Najwyższego, ani tym bardziej 15 sędziów Krajowej Rady Sądownictwa. Co więc spowodowałaby ta "reforma"? Co z niej zostało?

Obraz
© PAP | Marcin Obara

Pomijając – zasadne – zastrzeżenia dotyczące niekonstytucyjności proponowanych przepisów, jej skutków trzeba szukać przede wszystkim we władzy, jaką obie wymienione instytucje miały mieć nad całym wymiarem sprawiedliwości. A miała ona być niczym władza rzymskiego cezara nad gladiatorami walczącymi w Koloseum. KRS jest organem, który decyduje o powołaniach i awansach wszystkich sędziów, a SN – w nowej Izbie Dyscyplinarnej – mógł ich karać, z wyrzucaniem z zawodu włącznie. Los każdego sędziego w Polsce spoczywałby w rękach nowo powołanych sędziów. W tej sytuacji staje się zrozumiałe, jak niebezpieczny jest ściśle polityczny tryb ich wyboru. Niezawisłość sędziego, zapisana w Konstytucji i stanowiąca jeden z filarów demokratycznego państwa prawa, stałaby się fikcją, jeśli każdy sędzia wydając wyrok zastanawiałby się, jak zostanie on odebrany przez politycznych nominatów w SN i KRS.

Te wnioski nie dają jednak odpowiedzi na dwa pytania: czy zmiany w Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym mogły przełożyć się na codzienne życie Polek i Polaków i czy wpłynie na nie zmiana sposobu powoływania prezesów sądów? Niestety tak. Każdy z nas może stać się ofiarą błędu lekarskiego popełnionego przez ordynatora zaprzyjaźnionego z lokalnym politykiem partii rządzącej. Pracodawcą wielu z nas jest instytucja publiczna i chcielibyśmy mieć szansę obronić się, jeśli jej szef będzie nas mobbował lub kantował na nadgodzinach. Wreszcie co najmniej połowa z nas uczestniczy w wyborach i chciałaby, żeby ogłaszane wyniki odpowiadały faktycznie oddanym głosom. W takich i wielu innych codziennych sytuacjach może się okazać, że brak niezależności sądów i niezawisłości sędziów pozbawia nas szansy na sprawiedliwy wyrok.

Zawetowanie przez prezydenta ustawy o Sądzie Najwyższym oddala ryzyko nieuczciwych wyborów, ale nie eliminuje pozostałych. Jednym z wątków afery Amber Gold było zachowanie prezesa gdańskiego sądu okręgowego, który obiecał spełnić prośbę dziennikarza udającego pracownika kancelarii premiera. To, co wówczas wywołało powszechne oburzenie, dzisiaj będzie obowiązującym prawem. Z tą różnicą, że dzwonić będą z Ministerstwa Sprawiedliwości i nie z prośbą, a z poleceniem. Jednocześnie, ta wymuszona dyspozycyjność prezesów sądów nie przełoży się na poprawę sytuacji zwykłych petentów. Trudno liczyć na to, że to w ich sprawie urzędnik ministerstwa wykona dyscyplinujący telefon.

Piotr Barczak, adwokat, członek Partii Razem

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)