PolskaPilot: ćwiczymy autorotację, ale awaria to co innego

Pilot: ćwiczymy autorotację, ale awaria to co innego

Piloci śmigłowców na treningach
wykonują bezawaryjnie lądowania autorotacyjne, ale wtedy są na
to przygotowani - powiedział doświadczony pilot śmigłowców
Straży Granicznej. Podkreślił jednak, w przypadku prawdziwego
lądowania awaryjnego sytuacja jest zupełnie inna.

05.12.2003 | aktual.: 05.12.2003 11:47

"Od czterdziestu lat, jak są prowadzone statystyki z zakresu bezpieczeństwa lotniczego, w przypadku awarii obu silników lub jednego, jeśli dotyczy to śmigłowca jednosilnikowego, jeszcze nie udało się nikomu lądować bez uszkodzenia sprzętu lub gorzej" - powiedział kpt Sławomir Lubczyński z Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, pilot z 24-letnim doświadczeniem na śmigłowcach.

"Autorotacja, to jazda w dół z prędkością dziesięciu metrów na sekundę i cała sztuka polega na tym, żeby to wyhamować przed przyziemieniem, do zera. W warunkach nocnych to prawie że niewykonalne" - dodał.

Według kapitana Lubczyńskiego, w przypadku awaryjnego lądowania śmigłowca rządowego pod Warszawą, duże znaczenie miał właśnie fakt, że do zdarzenia doszło po zmroku.

"Teoretycznie jest to do zrobienia i piloci to ćwiczą. Ja w tym tygodniu zrobiłem piętnaście takich imitacji autorotacji w nocy (na śmigłowcu Kania) i się wtedy nic nie dzieje, ale to są zupełnie inne warunki: jestem przygotowany, sam sobie zdławiam silniki, ustawiam się pod wiatr, mam pod sobą płaszczyznę lotniska, światła wystawione. To zupełnie coś innego, niż w warunkach naturalnych" - dodał.

Źródło artykułu:PAP
wypadekpremierśmigłowiec
Zobacz także
Komentarze (0)