Pies na władzę
Polityk z psem zyskuje ludzkie oblicze.
31.07.2006 | aktual.: 31.07.2006 15:50
Trzy psy przeszły do najnowszej historii Polski: Szarik, Cywil i Irasiad. Tak żartował jeden z widzów programu "Szkło kontaktowe" w TVN 24. Pomagający ratownikom medycznym pies Ira, przemianowany przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na Irasiada (opiekun psa powiedział "Ira, siad!", na co prezydent odparł: "Irasiad jest bardzo zdenerwowany"), stał się najbardziej znanym zwierzakiem w Polsce. To nie pierwszy pies robiący furorę w polityce. Władimir Putin zapytany, dlaczego tak bardzo lubi swego labradora Koni, odpowiedział: "Bo tylko pies niczego ode mnie nie chce". Szkocki terier Barney też pewnie niczego nie chce od George'a Busha, a labrador Buddy niczego nie oczekiwał od Billa Clintona. Fachowcy od politycznego marketingu twierdzą, że psy poprawiają wizerunek polityków. Dzięki czworonogom są oni postrzegani jako bardziej przyjaźni, zwyczajni, ludzcy, a jednocześnie odpowiedzialni i konsekwentni. Psy towarzyszą politykom na ulotkach wyborczych, stronach internetowych, czasem biorą nawet udział w mniej
formalnych spotkaniach głów państw.
Można odnieść wrażenie, że psy nobilitują polityków, zaś inne zwierzęta częściej mogą ich kompromitować. Wystarczy wspomnieć liczne złośliwości pod adresem premiera Jarosława Kaczyńskiego i jego kota czy żarty z byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, jakoby jedynym jego przyjacielem był białowieski żubr Maciek.
Saba, Tytus, Lula
O poprzedniej lokatorce Pałacu Prezydenckiego Sabie kolorowa prasa pisała w kontekście jej zwyczajów i chorób - o zdrowie psa miała się nawet dopytywać Ludmiła Putin. Jolanta Kwaśniewska przedstawiała Sabę jako pełnoprawnego członka prezydenckiej rodziny. Równie entuzjastycznie pisano o następczyniach Saby - niemieckich owczarkach Ciri i Falce.
Razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego żoną Marią do Pałacu Prezydenckiego wprowadził się szkocki terier Tytus. Pierwsza dama od czasu do czasu gotuje mu "coś pysznego, na przykład ryż z podrobami". Mieszka tam też suczka Lula, której rasa jest określana jako "jackrusselowata". Na razie o prezydenckich psach niewiele wiadomo. Trzeba jednak pamiętać, że Saba miała na zaistnienie w świadomości Polaków dwie kadencje swojego pana, zaś psy nowego prezydenta dopiero kilka miesięcy. Być może Tytus i Lula, tak jak Barney George'a Busha, będą miały własny newsletter, a na prezydenckiej stronie będą dostępne filmy dokumentujące ich wakacje i przygody.
Psy Białego Domu
Psy amerykańskich prezydentów od dawna są niemal pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego. Jednym z najsłynniejszych był należący do Franklina D. Roosevelta szkocki terier Fala. Jego figle w Białym Domu były szeroko opisywane w prasie. Nie ukrywano nawet dolegliwości gastrycznych Fali, a gdy okazało się, że są one wynikiem podkarmiania psiaka przez personel Białego Domu, Roosevelt wydał zarządzenie, że nikt oprócz niego nie może dawać Fali choćby okruszka. Pies w pewnym sensie uratował karierę Richarda Nixona. Na początku lat 50. Nixona, wówczas kandydata republikanów na wiceprezydenta, oskarżono o nielegalne przyjęcie 18 tys. dolarów na kampanię wyborczą. Nixon przedstawił stan swoich finansów i zapewnił, że nawet cent nie wpłynął na jego konto w sposób budzący wątpliwości. Przyznał się tylko do przyjęcia... spanielki Checkers. I zapewnił, że psa nie odda. Dzięki temu wystąpieniu słabe wyniki sondaży poszybowały w górę. Ameryka zjednoczyła się z Nixonem i jego spanielką.
Gdy w Białym Domu wraz z Ronaldem Reaganem zamieszkał Rex, cavalier king Charles Spaniel, popularność tej rasy w USA wzrosła. Z kolei napisana przez żonę George'a Busha seniora biografia jej suczki Millie sprzedawała się lepiej niż biografia jej męża. A gdy Bill Clinton stał się właścicielem labradora, w mediach zorganizowano konkurs na jego imię. W gazetach pojawiły się zdjęcia Clintona i Buddy'ego bawiących się przed Białym Domem. Śmierć psa pod kołami samochodu była jedną z najważniejszych wiadomości dnia.
Magdalena Rychter