Pierwszy rok nowego rządu. Zmiana? Jaka zmiana? [OPINIA]
Pierwszy rok rządów koalicji 15 października dobrze opisać można za pomocą figury politycznego paradoksu. Bo choć premier Tusk z uporem krytykuje ostro swych poprzedników ze Zjednoczonej Prawicy, to jednocześnie w znacznym stopniu kontynuuje on zarówno kierunek, jak i metody ich politycznego działania. Ze wszystkimi tego dobrymi i złymi dla państwa skutkami - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Sławomir Sowiński.
13.12.2024 06:15
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Choć wielu wyborców może być tym zaskoczonych, a część - zwłaszcza tych bliskich rządowi - rozczarowanych, trudno wyobrazić sobie, by w osobliwych realiach politycznych roku 2024 mogło być inaczej.
Dobra kontynuacja
Najważniejszą w gruncie rzeczy polityczną obietnicą, która 15 października 2023 przywiodła do urn wyborczych 11,5 mln wyborców obecnej koalicji, nie było ani 100 konkretów KO, ani oferta Lewicy czy Trzeciej Drogi, ale przesłanie o potrzebie głębokiej politycznej zmiany po 8 latach osobliwych rządów Zjednoczonej Prawicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z tego też właśnie punktu widzenia wielu zaskakiwać, a niektórych zapewne i rozczarować, może dziś to, jak bardzo powołany w grudniu 2023 trzeci gabinet Donalda Tuska kontynuował strategiczne linie polityczne swych - skądinąd ostentacyjnie krytykowanych - poprzedników.
Pogłębianie i poszerzanie gigantycznych inwestycji w obronność i ochronę granicy, wyraźnie asertywny ton w relacjach międzynarodowych, także z kluczowymi Polski sąsiadami takimi jak Ukraina czy Niemcy, rosnący dystans wobec zielonej agendy UE, dość twarde stanowisko wobec problemu migracji, nieco przez opinię publiczną wymuszona, ale jednak zapowiedziana realizacja sztandarowego projektu rozwojowego państwa jakim jest CPK i energetyka atomowa czy kontynuowanie, a nawet poszerzanie transferów socjalnych, zwłaszcza dla rodzin. To najważniejsze bodaj przykłady tego, w jak znacznym stopniu obecny rząd w ciągu pierwszego roku swego urzędowania zmierzał w politycznym kierunku wyznaczonym po trosze przez sytuację międzynarodową, a po trosze przez diagnozą i agendę polityczną PiS z roku 2015.
Sprawą do dyskusji pozostaje oczywiście, na ile ta dość zaskakująca skala kontynuacji wynika z poczucia odpowiedzialności za państwo, którego wyzwania trafnie odczytali (choć niekoniecznie zabezpieczyli) poprzednicy z PiS, a na ile ze zwykłej sondażowej rachuby i oczekiwań politycznych, obudzonych po roku 2015.
Poza dyskusją wydaje się jednak to, że ta strategiczna kontynuacja jest dla państwa i społeczeństwa polskiego generalnie korzystna i jako taką można zapisać ją po stronie aktywów obecnej koalicji.
Maskująca "demokracja walcząca"
Chwaląc w ten sposób trzeci rząd Donalda Tuska nie sposób też nie dostrzec jego kroków własnych, na które nie chcieli bądź nie umieli zdecydować się jego poprzednicy. Znormalizowanie relacji z Brukselą i odblokowanie KPO, waloryzacja płac budżetówki, poważniejsze potraktowanie samorządów czy mniejsza ostentacja w korzystaniu z politycznych fruktów władzy to niektóre tego przykłady.
Formułując jednak oceną w miarę całościową pierwszego roku nowego rządu, trudno również krytycznie nie dostrzec, że kontynuował on nie tylko wybory strategiczne swych poprzedników, ale także dość wątpliwe ich metody polityczne oraz ich skłonność do zaniechań w zakresie niewygodnych, choć kluczowych wyzwań państwa.
Do tych drugich zaliczyć można zapewne sprawę koniecznej całościowej zmiany w służbie zdrowia, na którą dobrego pomysłu nie ma dziś chyba jednak nikt na scenie politycznej. O wiele bardziej dojmująca jest sprawa pierwsza. To, jak wyraźnie ekipa premiera Tuska, pod sztandarem "demokracji walczącej", zdecydowała się podjąć, a może nawet "twórczo" rozwinąć dość konfrontacyjną metodę zarządzania bieżącą agendą polityczną i konfliktem politycznym, za którą - nie bez racji - krytykowaliśmy po roku 2015 PiS.
Sposób przejęcia mediów publicznych, osobliwe pomysły "czynnego żalu" dla części sędziów z KRS, nieuznawanie części nominacji sędziowskich czy traktowanie z góry niewygodnych partnerów społecznych, czego wymownym przykładem był ton, z jakim ministerstwo edukacji rozpoczęło dyskusję z episkopatem o religii w szkole, to tylko niektóre, pierwsze z brzegu tego przykłady.
Polityczni zwolennicy tej metody bronią jej zasadą: odpowiedzią na rewolucję musi być kontrrewolucja, jej zaś krytycy widzą w niej skłonności niemal autorytarne. Odkładając jednak obie te stricte polityczne oceny na bok, ostrożniej sformułować możemy hipotezę, że dość twardy język polityczny, a czasem i działania spod znaku "demokracji walczącej" w roku 2024 były w istocie próbą zamaskowania istotnej politycznej niemocy i strukturalnych ograniczeń, na jakie skazany został trzeci rząd Donalda Tuska od pierwszych jego dni.
Głębokie zróżnicowanie i podziały w rządowej koalicji, a przede wszystkim trudna kohabitacja z prezydentem Dudą w sposób naturalny ograniczały bowiem przez cały rok, jeśli nie krępowały, możliwości realnej przebudowy państwa po PiS.
Dlatego też - jak można sądzić - premier, nieznany szerzej ze skłonności do politycznego kompromisu (np. z prezydentem Dudą), zdecydował się na starą i jakże znaną, także z naszej sceny politycznej, taktykę politycznych igrzysk. I ten polityczny wybór, jakże nawiązujący do czasów PiS, jakościową zmianę polskiej polityki, na którą po powołaniu nowego rządu liczyło tak wielu, czyni dziś jakże iluzoryczną.
Nasz prezydent, nasz premier
Choć władzę generalnie sprawuje rząd, to okno możliwości zasadniczych zmian w państwie otwiera się w Polsce w cyklu elekcji prezydenckich. A prawdziwe konflikty interesów politycznych rozkwitają zwykle wewnątrz obozów politycznych, a nie - między nimi. Te dwa żelazne prawa polskiej polityki uczyniły z pierwszego roku trzeciego gabinetu premiera Donalda Tuska nie tyle przestrzeń wykorzystanych (lub nie) politycznych możliwości, co czas krępujących - i skrywanych za politycznym zgiełkiem - ograniczeń i konieczności.
Nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta mogła się w najbliższym czasie choć trochę zmienić. Możliwość bardziej zasadniczej zmiany w państwie temu lub przyszłym rządom przynieść mogą dopiero przyszłoroczne wybory prezydenckie. O ile oczywiście w najbliższych lub kolejnych wyborach - tak jak w roku 2005 czy 2015 - damy się raz jeszcze przekonać do formuły: nasz prezydent, nasz premier.
Dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW