Pieprzne fantasmagorie
Komiks, fantastyka i erotyzm wyraźnie mają się ku sobie. Udawanie, że jest inaczej zakrawa na czystą hipokryzję - zwłaszcza, że na okładkach większości książek SF i fantasy prężą się roznegliżowane panienki. Podobnie jest z komiksami. Z tym, że w jego przypadku interesujące obrazki znajdziemy także w środku.
Komiks erotyczny zaczął się dynamicznie rozwijać w latach sześćdziesiątych XX wieku i na przestrzeni przeszło czterdziestu lat umocnił swoją pozycję, dorabiając się własnych mistrzów i znaczących arcydzieł. Jednak w naszym kraju długo żyliśmy w błogiej nieświadomości, odizolowani od światowego rynku komiksów. Sprzyjało to umacnianiu obiegowych opinii o infantylności książek z obrazkami. Pomijając tych, którzy mogli jeździć na Zachód, niewielu było przygotowanych na rozdziewiczenie przez bezpruderyjny i zarazem ambitny komiks. W roku 1988 pojawił się w Polsce kapitalny „Szninkiel”, narysowany przez naszego rodaka Grzegorza Rosińskiego do scenariusza Jeana Van Hamme’a. „Szninkiel” to rasowa fantastyka oparta na wątkach mesjanistycznych, ale nie brakuje w nim odważnej, choć uzasadnionej erotyki. Niezwykłe połączenie wywołało wśród czytelników konsternację, która przyczyniła się do zmiany postrzegania komiksu w Polsce i utorowała drogę do głębszego zrozumienia nierozerwalnych więzów, łączących komiks, erotyzm i
fantastykę.
Gra wstępna
Komiks operuje groteskowym przerysowaniem i sugestywną umownością, dlatego wydaje się idealnym nośnikiem dla wszelkich fantasmagorii - począwszy od wizji SF lub fantasy, poprzez surrealistyczne i oniryczne historie, aż do pornograficznych fantazji namiętnych podglądaczy. Cenzura nie zawsze pozwalała na ekspresję tych rejonów komiksu. W 1954 roku większość amerykańskich wydawców musiała zaakceptować ograniczenia narzucone przez Kodeks Komiksowy stworzony przez Comics Magazine Association of America. Określał on bardzo precyzyjnie co można, a czego nie można pokazywać i wyznaczał ramy tematyczne. Między innymi zabraniał negatywnego ukazywania przedstawicieli władz, wzbudzania sympatii do przestępców, używania wulgarnych słów, ośmieszania religii i pokazywania nagości oraz seksu. Komiksy zaczęto oznaczać symbolem informującym, że ich treść odpowiada nakazom Kodeksu. Te, które na niego nie zasłużyły, nadal mogły być sprzedawane, ale sieci dystrybucyjne nie chciały ich przyjmować. Sprawa była prosta. Wydawcy
musieli się dostosować. Niegrzeczna natura komiksu została zepchnięta do podziemia. Dopiero po długotrwałym drążeniu rynku przez undergroundową twórczość z drugiego obiegu, która powoli, ale konsekwentnie wyrabiała gusty czytelników, w 1970 roku doczekano się pierwszego oficjalnego złamania nakazów Kodeksu przez wydawnictwo Marvel Comics, które opublikowało odcinek z serii „Amazing Spider-Man” poświęcony problemowi narkomanii.
W Europie panowała większa swoboda. Na początku lat sześćdziesiątych we Włoszech, w których wcześnie zniesiono cenzurę obyczajową, pojawiła się fala tak zwanych „Fumetti Neri”, czyli kiepskich pod względem artystycznym „czarnych komiksów” pełnych przemocy i pornografii. Ich bohaterami byli przestępcy i ludzie z marginesu, a fabuły krążyły wokół skrajnie zbrutalizowanych motywów zaczerpniętych z kryminałów. Karty „Fumetti Neri” wypełniały sceny okrutnych zabójstw, wymyślnych tortur i zbiorowych gwałtów. Ze szczególnym upodobaniem przedstawiano analną penetrację. Najsłynniejszym „czarnym komiksem” był „Diabolik”, stworzony przez siostry Giussani.
Mniej więcej w tym samym czasie Eric Losfeld założył we Francji wydawnictwo La terrian vague. Opublikował w nim wymyślone przez Jean-Claude’a Foresta fantastyczne przygody wyzwolonej kosmonautki Barbarelli (później przeniesione na kinowy ekran przez Rogera Vadima). „Barbarella” to swoista space opera, której bohaterka lata z planety na planetę i większość problemów rozwiązuje za pomocą seksu. Do historii przeszła scena, w której Barbarella kocha się z robotem. Potem wydawnictwo Losfelda ujawniło perypetie innej, równie słynnej pannicy, która w odróżnieniu od Barbarelli nie podróżowała w dekoracjach science fiction, lecz w surrealistycznych głębinach podświadomości, gdzie autentyczne zdarzenia mieszają się ze snami i sadomasochistycznymi fantazjami. Była to „Valentina” Guido Crepaxa, jedno z arcydzieł gatunku. Valentina nieustannie buja w obłokach i nigdy nie wiadomo, gdzie przebiega granica między prawdziwymi przygodami a fantazją. Komiks Crepaxa jest czymś w rodzaju projekcji obrazów, generowanych przez
kobiece libido. Jeżeli na początku opowiastki Valentina spotyka przystojnego chłopca i idzie z nim do łóżka, to na końcu okazuje się, że w ogóle nie wychodziła z domu, a spotkanie było tylko grą wyobraźni podczas namiętnej masturbacji. Komiks przyciągał nie tylko scenami erotycznymi, ale także ciekawą formą plastyczną. Plansze są rozbite na wiele drobnych kadrów, ukazujących fragmenty akcji, przez co czytelnik musi się wysilić i ułożyć historię po swojemu. Być może taka technika pochodzi stąd, że Crepax zaczynał karierę jako twórca rebusów.
Podczas gdy w Ameryce Kodeks wymusił powstanie zjadliwego komiksu undergroundowego, francuscy twórcy postanowili stworzyć pismo z inteligentnymi i ambitnymi komiksami otwarcie nawiązującymi do nowej fali anglosaskiej fantastyki (Ballard, Moorcock, Dick, Zelazny). I tak w 1975 roku powstał magazyn „Metal Hurlant”. Tworzyli go wielcy francuskiego komiksu: Jean Giraud (Moebius) i Philippe Druillet. Komiksy prezentowane w „Metal Hurlant” łączyły motywy zaczerpnięte z literatury fantastycznej ze śmiałą erotyką. Wśród współpracowników magazynu znalazła się gwiazda amerykańskiego undergroundu – Richard Corben, autor znakomitych pastiszowych komiksów, przesyconych seksem i brutalnością, wykpiwających schematyzm i banalność popularnej literatury SF (np. „Rowlf”, „Den”, „Last Voyage of Sindbad”). Corben wsławił się jako twórca najbardziej znanych żartów z przepisów Kodeksu: skoro nie można było przedstawiać włosów łonowych, rysował bohaterów nieowłosionych, ale za to z wielkimi penisami.
Szczytowanie wyobraźni
Związki między komiksem, erotyką i fantastyką najwyraźniejsze są w komiksie japońskim. Jego pornograficzna odmiana „hentai” obfituje w niesłychane kurioza. Weźmy na przykład „Bondage Faires” - opowieść o miniaturowych, odzianych w lateksowe ciuszki wróżkach, które są strażniczkami łąki i nie unikają seksualnych kontaktów z owadami, kretami i żabkami. Albo eksplorującą hermafrodytyzm „Alice in Sexland”, w której porośnięte futerkiem bohaterki poza kocimi uszami i ogonkami wyposażone są zarówno w waginy, jak i penisy w różnych rozmiarach. Nie mają ich na pokaz. Komiksy spod znaku „Tentacle Sex” eksploatują motyw ukrytej w bestii seksualności: pełne są obrazków, przedstawiających cycate dziewczynki uprawiające seks z dwudziestoma fallusokształtnymi mackami pozaziemskiego potwora.
Chociaż to tylko czubek góry lodowej, tych kilka przykładów starczy, żeby zauważyć, że „hentai” przemawia językiem, który pomija intelekt i sięga bezpośrednio w przestrzeń instynktów i wyobraźni. Tam, gdzie bije wspólne źródło komiksu, erotyzmu i fantastyki. To samo źródło, z którego wyłoniły się dawne mity najeżone krypto-seksualnymi próbami, jakim poddawani są herosi. Europejscy autorzy nie dają się tak łatwo uwieść czystej fantazji. Pointy opowiadanych przez nich historii odwołują się do rozumu. Włoski mistrz Milo Manara stworzył niegdyś komiks „Klik”: atrakcyjnej Claudii zostaje wszczepione urządzenie, które po włączeniu pobudza ją seksualnie. Po kilku zabawnych i pieprznych ekscesach okazje się, że urządzenie było oszustwem. Dlaczego zatem oddziaływało na Claudię? Czy potrzebowała czegoś, na co można potem zrzucić odpowiedzialność za rozbudzone namiętności i zachwianą moralność?
Manara, podobnie jak wcześniej Crepax, bada mieszczańskie kompleksy. Obaj próbują prześwietlić ludzką seksualność za pomocą intelektu. Taka postawa jest charakterystyczna dla zachodniej mentalności, ukształtowanej przez dzieła Freuda. Jednak, koniec końców, zarówno nieskrępowane psychoanalizą „hentai” jak i komiksy europejskie odwołują się do sfery wyobraźni i pieprznego fantazjowania, które są nieodłączne i czytelne dla każdego człowieka na Ziemi.
Paweł Matuszek