Pieniądze to nie wszystko. "Wychodzimy na zero - i to jest sukces"© Facebook.com

Pieniądze to nie wszystko. "Wychodzimy na zero - i to jest sukces"

Aneta Wawrzyńczak
10 sierpnia 2018

"Pani może się jeszcze wymłodzić. No, tapetę na buzię sobie pani nałoży" – uśmiecha się barman. Po takim zagajeniu: facet dostaje w twarz, a kobieta trzaska drzwiami. Są jednak miejsca, w których gość zza baru zostaje rozgrzeszony. Miejsca, w których nikt nie jest wykluczony.

Wiecznie w potrzebie, uwieszeni klamek instytucji, ze smutnymi twarzami i wyciągniętymi rękami. Jednymi i drugimi zdają się wołać: "No, zlituj się człowieku. Pomóż, daj parę groszy". A może to nie jest jednak cała prawda o niepełnosprawnych, wykluczonych, bezdomnych?

Warszawa, Nowy Świat. Kto tu był, ten wie, że świątek, piątek i niedziela ulica tętni życiem. O każdej porze dnia - latem również nocy – tłum ludzi wlewa się do niezliczonych ogródków piwnych, restauracji, knajp i kawiarni.

"Pożyteczna" – zrodzona ze strachu o dziecko

Pod numerem 58 mieści się klubokawiarnia o wdzięcznej nazwie "Pożyteczna". Zajmuje pierwsze piętro dawnego Savoyu, w latach 20. ubiegłego wieku hotelu zaliczanego do kategorii "pierwszorzędnych". W klubokawiarni serwuje się: trzy zupy dnia (w tym jedną wegańską), rosyjskie pielmieni, placki ziemniaczane, naleśniki, tosty z jajkiem sadzonym, owsiankę, herbatę, espresso, latte, piwo, wino, domowe ciasta.

Przed południem w "Pożytecznej" za barem krząta się dwóch Pawłów.

Pierwszy, to syn Blanki Popowskiej, szefowej "Pożytecznej". Pracuje tu od samego początku, od kwietnia 2016 roku. Bardzo sobie ceni tę pracę, konkretnie mówi tak: "znakomita jest robota". W robocie najbardziej znakomite jest sprzątanie. Więc w czasie roboty Paweł ciągle się krząta, wciąż informując klientów: "a teraz sprzątnę stoliki", "nigdy mi nic nie upadło", "to ja uzupełnię cukier", "teraz opróżnię zmywarkę".

Drugi Paweł w klubokawiarni jest od kilku miesięcy. Jeszcze nie wie, na co będzie wydawać zarobione pieniądze. Potrafi sprzątać, włączać i opróżniać zmywarkę, nabijać rachunki na kasę, rozmawiać z klientami. Tych ostatnich często sam zagaduje. Na przykład:

- Pani ma aparat, musi mieć pani ładne zęby.
- No, jak zdejmę, to będę miała. Taki jest plan.
- E, to pani będzie mogła być modelką.
- Jakbym była 20 centymetrów wyższa i 15 kilo chudsza…
- Spokojnie, jeszcze się może pani wymłodzić.
- W jakim sensie?
- No, tapetę na buzię sobie pani nałoży.

Paweł, ten od wymładzania, ma w papierach zapisane: niepełnosprawność intelektualna w stopniu lekkim. Tak samo jak prawie cały personel "Pożytecznej".

Wyjątkiem jest menedżerka, Agnieszka Malczyk i rodzice-wolontariusze na czele z Blanką Popowską, założycielką i prezes fundacji, w praktyce także: kucharką, cukiernikiem, dostawcą, marketingowcem. Blanka wyjaśnia: - W życiu zawsze kieruję się intuicją. Nieraz ryzykowałam zawodowo, bo podpowiadała mi takie wyjścia, które racjonalnie można by określić: "idiotyzm". Zawsze jednak wychodziłam obronną ręką.

Gdy zatem w zawodowej szkole specjalnej dobiegła końca kariera edukacyjna jej syna, 20-letniego wówczas Pawła (urodzonego kleszczowo; początkowo w ogóle nie było wiadomo, że będzie niepełnosprawny intelektualnie w stopniu lekkim), a jej samej stuknął wiek emerytalny, znów posłuchała intuicji.

- Wiedziałam, że syn jest na tyle sprawny, że szkoda, by skończył na tym poziomie. Równocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie ma dla niego żadnej perspektywy: ani nauki, ani pracy - wyjaśnia.

Nawet nie tyle chodziło o to, że utknąłby w systemie, tylko o to, że zakopałby się w domu, zakleszczony między telewizorem a kanapą. Zostałby "samotnym człowiekiem z pilotem w ręku". Blanka: - Syn w miarę daje sobie radę, jeździ na rowerze, konno, pływa, czyta i pisze. Ale nie ma się co oszukiwać, to nie jest człowiek, który może funkcjonować samodzielnie.

Popowska zaczęła zadawać więc sobie to samo pytanie, które dręczy wszystkich rodziców dzieci (a później dorosłych) z niepełnosprawnością intelektualną: co będzie, jak mnie już nie będzie? Blanka znalazła na nie odpowiedź razem z rodzicami kolegów Pawła ze szkoły. Podjęli decyzję: zakładamy fundację.

Najpierw trzeba było pokonać parę przeszkód, m.in. lokalowych i biurokratycznych. Wszędzie słyszeli: "wspaniała inicjatywa, cudowna wręcz, ale poczekajcie, odpowiemy". Czekali, ale odpowiedzi nie było. Wreszcie powstała Spółdzielnia Socjalna "Pożyteczna". Początkowo znalazło w niej zatrudnienie pięcioro absolwentów szkoły przy Długiej, na zatrudnienie drugiej piątki dofinansowanie zobowiązał się zapewnić Fundusz Inicjatyw Społeczno-Edukacyjnych.

Finalnie w "Pożytecznej" pracuje więc 10 osób (nie licząc praktykantów) oraz kilkoro wolontariuszy, konkretnie sześcioro rodziców, raz w tygodniu po pięć godzin, poza tym Blanka, która jest tu codziennie.

- Początki oczywiście były trudne. Nikt z nas nie miał pojęcia o prowadzeniu kawiarni, ja miałam tylko wyobraźnię. Wiedzieliśmy, że to jest ciężki kawałek chleba. Ale nie, że aż tak ciężki – mówi Popowska.

Zdaniem Blanki jednym z największych atutów "Pożytecznej" jest menadżerka Agnieszka. - Traktuje ich jak w pełni sprawne osoby, wymaga tyle samo, nie rozczula się. Masz tu listę zakupów. Nie umiesz czytać? Jakoś sobie musisz poradzić. To jest cudne - mówi Blanka. I zaraz dodaje: - Ja też już się nie rozczulam, wiem, jakie każdy z nich ma możliwości. Są zespoły, którym nie muszę nic mówić, a są takie, którym codziennie trzeba powtarzać co zrobić, co podać, jak nabić na kasę, bo im ulatuje z pamięci. Są też cwaniacy, którzy udają, że nie wiedzą, co mają zrobić - albo delegują polecenia piętro niżej. Ale każdy z nich ma jakąś zaletę, która to absolutnie równoważy.

"Czerwonym rowerem" jadą w lepszą przyszłość

Lewa strona Wisły. Warszawska Praga. Już nie ta owiana złą sławą, a kwitnąca. Szyld "Czerwony Rower" widać na dużym skrzyżowaniu, przy którym leży dworzec kolejowy, stacja drugiej linii metra oraz dwie świątynie: duchowa (cerkiew) i konsumpcjonizmu (centrum handlowe).

W podwórku przy Targowej 82 znajduje się biuro Stowarzyszenia "Otwarte Drzwi", które "zajmuje się pomocą osobom w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej i społecznej". Od czerwca 2015 roku w przylegającym do biura opuszczonym garażu działa niewielki punkt gastronomiczny z domowymi obiadami. To właśnie "Czerwony rower", stołówka dla podopiecznych stowarzyszenia, a jednocześnie ogólnodostępny bar mleczny. Zasada jest prosta: obiad dla gościa (sprzedany) to obiad dla podopiecznego (podarowany). Wśród tych ostatnich są: bezdomni, osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ludzie w trudnej sytuacji. W dawnym garażu, wyremontowanym i przerobionym na lokal gastronomiczny, dostają szansę na reintegrację zawodową.

W środku prosto i schludnie: kafelki na podłodze, drewniane krzesła i stoły, typowy dla baru mlecznego bufet. Na ścianie tablica z menu dnia: dwie zupy (po 3 złote), dwa dania główne - każde w wersji mięsnej (12 złotych) i wegetariańskiej (9 złotych). Nieco domowej atmosfery przydają dwa regały z książkami, kwiaty w donicach, dwa skórzane fotele, akwarium z rybkami, kominek, biurko i segregatory. Na ścianie tabliczka z hasłem: "rower nie truje, lecz ratuje".

Już przed 10, na dwie godziny przed otwarciem lokalu, podłoga jest umyta. W rogu części jadalnej jedna z podopiecznych stowarzyszenia starannie prasuje obrus. W kuchni uwija się kilku młodych mężczyzn. Dowodzi nimi pani Ania. Szczupła, energiczna, krótko ostrzyżona. Typ kobiety, po której od razu widać, że serce ma na dłoni, a głowę na karku. Na dzień dobry instruuje: - Dzisiaj piątek, więc tradycyjnie mamy rybę, mintaj albo dorsz, dla wegetarian kotlety jajeczne albo z gotowanej kapusty włoskiej, surówka z kiszonej kapusty, surówka z kapusty czerwonej, ziemniaki, dwie zupy - przypomina pani Ania.

Później, na stronie, wyjaśnia: - Mamy już wypracowany system: we wtorki są zawsze naleśniki, w czwartki pierogi, w piątki - ryba i kotlet jajeczny, a w niedzielę schabowy. Przychodzą do nas głównie młodzi ludzie, studenci, pracujący na zlecenie, którzy nie mają dużo pieniędzy, a chcą zjeść tanio, ale smacznie. Dlatego musi być świeżo i zdrowo. My nie stosujemy żadnej chemii, same naturalne przyprawy.

Dziennie w "Czerwonym Rowerze" schodzi około 50 obiadów mięsnych i kilkanaście wegetariańskich. Pani Ania: - Dzięki sprzedaży mamy możliwość wyżywienia podopiecznych, w sumie dwadzieścia parę obiadów.

Żeby nie marnować rąk do pracy ani czasu, siadam z obierakiem nad workiem ziemniaków i wielkim garem, obok mnie pracuje już Łukasz. Szczupły blondyn, wygląda na starszego niż 34 lata. To ulica tak go "wytarła". Mieszkał na niej półtora roku. W Rzeszowie jego domem były klatki schodowe, z których przeganiali go ludzie. W Warszawie upatrzył sobie krzaki przy Tesco ("na końcu parkingu, przy ogrodzeniu, z daleka nie było nic widać"). O tym Łukasz opowie za chwilę, ale najpierw kręci głową, że nie ma co gadać o jego życiu.

Gdy zmienia zdanie, a zmienia szybko, wyjaśnia, że w "Czerwonym rowerze" i Stowarzyszeniu "Otwarte Drzwi" jest od niedawna. Wcześniej miał status: "bezdomny", a jeszcze wcześniej: "uzależniony od hazardu".

- Zaczynało się już w szkole średniej, włóczyło się z kolegami do punktów bukmacherskich, obstawiało piłkę nożną, koszykówkę, tenis – mówi bezosobowo. - Na początku się wygrywało, kiedyś udało mi się w ciągu trzech dni wygrać 12 tysięcy, a na starcie miałem 10 zł. Ale zbyt pazerny byłem, wszystko przegrałem. I znacznie więcej, mam 100 tysięcy długów. Bo później się grało dla samego grania, żeby rozładować emocje. Później, jak się już zadłużyłem, doszła depresja, próby samobójcze. Takie na serio, niestety. Jednak, jakimś cudem… (urywa, zastanawia się). Tak się składa, że spotykam na swojej drodze takich ludzi… No, a teraz jakieś światełko w tunelu widzę, że się uda z tego wyjść.

Marzenia Klaudii o własnym biznesie

Znów "Pożyteczna". Tym razem za barem stoi Klaudia, 24 lata. Na klubokawiarnię cieszyła się od samego początku. Była zadowolona, że zaczyna pracę, że "może zarabiać własne pieniążki". Mówi również, że "lepiej jest pracować zamiast leżeć i oglądać telewizję". Na swojej zmianie (wtorki i czwartki, od 10 do 15) uważnie obserwuje gości, ale nienachalnie. To sobie zmywarkę opróżni, to posegreguje sztućce. Generalnie uważa, że "praca jest przyjemna".

Do obowiązków Klaudii należy: odkurzanie, włączanie ekspresu i zmywarki. W praktyce zajmuje jej to jakieś 20 minut porannej zmiany.

- Później czekam na klientów. Raz ich dużo przychodzi, raz mało. Były dni, kiedy nie ma nikogo. Ale nie latem. Myślę, że jak otworzymy balkon, damy parasolki, to będzie więcej ludzi przychodzić - cieszy się dziewczyna. - Ja wolę dni, kiedy jest dużo gości. Jest więcej pracy, ale wtedy jest ruch i się dzieje, a nie siedzimy w jednym miejscu i nic nie robimy. Ja lubię ruch. A jak nie ma gości, to ogarniamy, sprzątamy. A jak jest ogarnięte, to siedzimy i pijemy herbatę.

W wyszkoleniu personelu "Pożytecznej" pomogła Fundacja "Kuroniówka". Klaudii szkolenie poszło tak dobrze, że załapała się też na pracę w stołówce prowadzonej przez fundację. Dwa razy w tygodniu Klaudia przygotowuje tam surówki i kanapki i uczy się, "żeby później pomagać pani Blance". Bo dziewczyna ma nadzieję, że ta nauka pomoże jej w otwarciu własnej restauracji.

- Widzę ją w marzeniach (po czym robi pauzę, grzecznie pyta, czy może się napić). Dalej wyjaśnia: - Jest na parterze z ogródkiem. W centrum, bo w centrum jest dużo ludzi. Takie bym chciała mieć stoliki jak tu, drewniane, proste, brązowe, niemalowane, wszystkie od kompletu (nie misz-masz) – rozmarza się. - Ściany fioletowe, jak bez, takie purpurowe. Obrazki i świece żeby było ciepło, nie zimno. I menu nie takie jak tu, takie jak księgę, na dwóch kartach. Kuchnia śródziemnomorska, pizza, makaron, sałatki, tiramisu. Kelnerzy w garniturach.

Wszyscy pracownicy "Pożytecznej" - za wyjątkiem wolontariuszy - otrzymują za pracę wynagrodzenie (płacone są też wszystkie składki i ZUS). Klaudia wydaje je na ubrania, "modne, stylowe", bo lubi marki "najdroższe!", choć nieraz nie na wszystko ją stać, musi "czasem pomyśleć" i "odłożyć na następny miesiąc". Ponadto kupuje jedzenie do domu, jak wychodzi do pracy, to sprawdza, czego nie ma w lodówce, i w drodze powrotnej dokupuje. Raz w miesiącu zamawia przez telefon sushi do domu.

Gdy zbieram się powoli do wyjścia, początkowo lekko nieśmiała, bardzo taktowna Klaudia nagle wykrzykuje: - Będziesz do nas przychodzić? Super, zapraszamy!

"Dla ciebie człowiek ważniejszy niż pieniądz"

W "Pożytecznej" często przypadkowi goście stają się stałymi klientami, ba czasem wolontariuszami fundacji. Dziewczyna-muzyk, zaproponowała specjalny program muzyczny, który opracowała dla siostry z zespołem Downa. Malarz z Warszawy i Berlina zaoferował warsztaty artystyczne. Aktorka, piękna dziewczyna, która całe wakacje stała u nich na zmywaku, a i dzisiaj, jak ma chwilę wolnego, to wpada pozmywać gary. Wreszcie Czarny Roman, który zmarł w grudniu 2017 roku człowiek-ikona Warszawy, który kąpał się w tutejszej toalecie, przynosił zmęczonej Blance dziurawiec, a raz jej powiedział: dla ciebie człowiek ważniejszy niż pieniądz.

W klubokawiarni odbywają się imprezy cykliczne (co sobotę - tango milonga), prywatne ("bardzo dużo osiemnastek") oraz jednorazowe (np. zlot ateistów; jedna ze stałych klientek, bardzo wierząca dziewczyna, powiedziała, że cieszy się, że jest takie miejsce, gdzie każdy może podyskutować z każdym, nawet o skrajnych poglądach). Oprócz tego prowadzona jest sprzedaż wyrobów wykonanych przez adeptów Akademii Umiejętności.

Blanka: - Lokal musi się utrzymać, bo jesteśmy spółdzielnią socjalną na normalnych, komercyjnych zasadach. Wychodzimy na zero - i to jest sukces. Ale nie ukrywam, że gdybyśmy płacili czynsz komercyjny, jaki tu po sąsiedzku obowiązuje, to byśmy się nie utrzymali. Nie zalegamy z ZUS-em, jesteśmy w pełni wypłacalni, jeszcze oszczędzamy na czarną godzinę.

Wypłacalność zapewniają im goście. Przychodzą tu: z ciekawości, żeby oswoić lęki, dla idei (bo przed wejściem przeczytali informację: "pijąc u nas nawę, dajesz pracę osobom z niepełnosprawnością intelektualną"), z polecenia (usłyszeli, że jest fajna atmosfera) albo dlatego, że mają w rodzinie albo wśród znajomych osobę z niepełnosprawnością intelektualną.

W takiej kolejności Blanka Popowska wymienia powody, dla których zaglądają tu goście. Wszystkich ich łączy jej zdaniem jedno: - Im nie przeszkadza, że ktoś po raz dziesiąty powie: "jestem jedynaczką". Zapomni o plastrze cytryny albo do herbaty poda łyżeczkę do espresso. Tu przychodzą ludzie w dobrej wierze.

Czy będą mogli przychodzić dalej, to już zależy od urzędników. Blanka wyjaśnia: - Fundacja Centrum Prasowe, która wynajmuje budynek od 27 lat, a która nas przytuliła, nie dostała przedłużenia umowy najmu. Mamy miesiąc na opuszczenie lokalu, ale apelujemy do Hanny Gronkiewicz-Waltz, do niej należy ostateczna decyzja.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)