ŚwiatPiekło nieletnich imigrantów w USA

Piekło nieletnich imigrantów w USA

Amerykańska opinia publiczna od kilku tygodni żyje burzą, która wybuchła po tym, gdy na jaw wyszła szokująca skala nadużyć wobec wyłapywanych na granicy nieletnich imigrantów. Nie dość, że dzieci przetrzymywane są w urągających jakimkolwiek cywilizowanym standardom warunkach, to jeszcze są niejednokrotnie poniżane, bite, a nawet wykorzystywane seksualnie. I to wszystko w państwie, które mieni się ojczyzną wolności i demokracji.

Piekło nieletnich imigrantów w USA
Źródło zdjęć: © AP | Ross D. Franklin, Pool
Aneta Wawrzyńczak

08.07.2014 | aktual.: 08.07.2014 16:52

Zagadka: który kraj przetrzymuje tysiące dzieci, od niemowląt po nastolatków, w tymczasowych aresztach i schroniskach, gdzie normą są lodowato zimne cele, twarde podłogi (bez materacy czy choćby koców), skromne racje żywnościowe, brak opieki medycznej, nie mówiąc o poniżaniu, obrażaniu, biciu, kopaniu i molestowaniu seksualnym?

Chwilka do namysłu. To jedna z bliskowschodnich dyktatur? Przeludnione, borykające się z milionem problemów Indie albo Chiny? A może któreś z ogarniętych krwawym konfliktem państw afrykańskich?

Prawidłowa odpowiedź brzmi: Stany Zjednoczone.

Brzemienna w skutkach decyzja Obamy

Ta sprawa wstrząsnęła amerykańską opinią publiczną: 11 czerwca koalicja kilku organizacji pozarządowych złożyła w imieniu 116 nieletnich imigrantów skargę na straż graniczną do Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego z powodu licznych nadużyć, do jakich ma dochodzić w specjalnych aresztach tymczasowych. Trafiają do nich głównie dzieci wyłapywane w momencie nielegalnego przekraczania granicy (albo tuż po).

Jak przekonują członkowie koalicji, wykończone morderczą tułaczką przez pustynię albo podróżą w dusznych kontenerach, wyczerpane z głodu i pragnienia, niejednokrotnie celowo wkraczają na ścieżkę, która prowadzi ich prosto w ręce strażników. Liczą na to, że otrzymają doraźne wsparcie: dach nad głową, ciepły posiłek, szklankę wody, potrzebne lekarstwa, a później pomoc w dołączeniu do członków rodziny albo rozpoczęciu nowego życia.

To dlatego ich liczba rośnie w zastraszającym tempie: w ciągu zaledwie dwóch lat - zwiększyła się dwukrotnie. Zdaniem Chrisa Cabrery, szefa związku zawodowego strażników granicznych, obserwowany od kilkunastu miesięcy tłok na Rio Grande to efekt decyzji administracji Obamy z czerwca 2012 roku o roztoczeniu parasola ochronnego nad nielegalnymi imigrantami poniżej trzydziestki, którzy spełnią kilka warunków, tzn. przybyli do Stanów Zjednoczonych przed ukończeniem 16. roku życia, nie stanowią zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju i jego obywatel,i a także odbyli służbę wojskową albo ukończyli studia.

Sam prezydent stwierdził wtedy, że dzięki ukłonowi w stronę części nieproszonych gości z zagranicy, polityka imigracyjna stanie się "bardziej sprawiedliwa i bardziej efektywna". Jednak zdaniem publicystki Lindy Valdez skutek jest wprost odwrotny. "Gdy tlił się pożar, Obama po cichu prowadził do katastrofy, zamiast krzyczeć: pali się!" - jak stwierdza Valez na stronie internetowej stacji CNN.

Uciekinierzy z Ameryki Środkowej

Czy to dlatego w 2014 roku, jak szacuje amerykańska administracja, do Stanów Zjednoczonych przedostało lub przedostanie się bez opieki około 60 tysięcy dzieci (a prawdopodobnie znacznie więcej, bo według obliczeń organizacji pozarządowych będzie ich łącznie około 130 tysięcy)? Trudno jednoznacznie stwierdzić.

Wiadomo natomiast, że z tej, powiedzmy, 90-tysięcznej szturmującej granicę armii dziecięcych imigrantów, wyłapywany jest co drugi mały bojownik. Po schwytaniu, trafia do aresztu tymczasowego, a później do specjalnego schroniska, gdzie oczekuje na decyzję co do jego dalszych losów. Jeśli ma obywatelstwo meksykańskie, problem rozwiązuje się właściwie sam, bo zgodnie z prawem federalnym i bilateralnymi umowami między władzami w Mexico City i Waszyngtonie, z marszu jest deportowany z powrotem do ojczyzny.

Ale w przypadku nielegalnych imigrantów z Ameryki Środkowej sytuacja znacznie się komplikuje, bo muszą oni przejść skomplikowaną procedurę, która - mimo iż najczęściej jej ani trochę nie rozumieją - decyduje nierzadko o całym ich życiu. Większość z nieletnich imigrantów pochodzi bowiem z Hondurasu, Salwadoru albo Gwatemali. Czyli trójkąta śmierci: wszystkie te państwa znajdują się w pierwszej piątce krajów z najwyższym odsetkiem morderstw na mieszkańca (odpowiednio miejsca pierwsze, drugie i piąte).

Wśród nich są niemowlęta wtulone w piersi matek. Są też kilkulatkowie próbujący dołączyć do rodziców, którzy Rio Grande przekroczyli już wcześniej. I ci, którzy w podróż do Stanów Zjednoczonych wybrali się nie z własnej woli - ofiary handlu ludźmi przemycane przez granicę jako tania siła robocza albo niewolnicy seksbiznesu. Są wreszcie nastolatkowie, którzy próbują zawalczyć o swój amerykański sen - a przynajmniej uciec od codziennego koszmaru w ojczyźnie.

Chociaż rośnie odsetek młodszych dzieci i dziewczynek, statystyczny nieletni imigrant to wciąż pochodzący nastoletni chłopiec, który ucieka z ojczyzny ze strachu. A ten ma różne oblicza: pogróżki, zastraszanie, przemoc domowa, molestowanie seksualne, przymusowe wciąganie do półświatka, szantażowanie.

- Dzieci uciekają ze swoich ojczyzn przed życiem, którego nie są w stanie znieść, m.in. z powody szerzącej się przemocy i prześladowań, a w czasie podróży do Stanów Zjednoczonych po raz kolejny stają się ofiarami - wyjaśnia Joseph Anderson z organizacji Americans for Imigrant Justice w rozmowie z "The Guardian". - Musimy mieć pewność, że są traktowane z godnością i szacunkiem a także otoczone wszelką możliwą ochroną prawną podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych - dodaje.

Niewidoczni

Zgodnie z prawem federalnym nieletni mogą przebywać w placówkach straży granicznej maksymalnie przez 72 godziny. W tym czasie musi zapaść decyzja co do ich dalszych losów: mogą zostać więc albo odesłani do krewnych żyjących na terytorium USA, albo przeniesieni do jednego z około 100 schronisk prowadzonych przez Biuro ds. Przesiedlania Uchodźców, gdzie w przepełnionych salach spędzą średnio 45 dni (jak obliczył Ian Gordon z "Mother Jones").

Przeludnienie to jednak jeden z najmniejszych problemów, zarówno w aresztach tymczasowych, jak i schroniskach. Zdaniem Moni Basu z CNN, "przypominają one raczej obozy dla uchodźców, które Amerykanie znają ze słyszenia z ogarniętych wojną regionów czy krajów rozwijających się". A o tym, co dzieje się za ich murami, można wnioskować jedynie na podstawie relacji dzieci, bo dziennikarze (ani nikt postronny) nie ma do nich wstępu "ze względów bezpieczeństwa".

Zanim jednak zakaz został wprowadzony, Susan Terrio, antropolożka z Uniwersytetu Georgetown, w ciągu czterech lat zdołała odwiedzić 19 schronisk. Warunki, jakie w nich zastała, określiła mianem "niemal hermetycznie zamkniętego systemu". - Dzieci nigdy nie były zostawione bez nadzoru. Na terenie schronisk chodziły do szkół i bawiły się, a opuszczały je jedynie wtedy, gdy musiały udać się na konsultację medyczną lub psychiatryczną - wspomina w rozmowie z "Mother Jones".

Nic więc dziwnego, że mali imigranci dla amerykańskiej opinii publicznej (a tym bardziej dla całego świata) byli przez co najmniej dekadę niewidoczni. Tym bardziej że większość placówek leży na prowincji, kilka godzin drogi od dużych ośrodków miejskich. A to implikuje dodatkowy problem. Jak bowiem zagubione, przestraszone dziecko ma znaleźć sobie adwokata, w dodatku na odludziu? Lub, patrząc z drugiej strony, jak prawnik wolontariusz ma odnaleźć anonimowe dziecko w samym środku niczego?

Dlatego na pomoc prawną, niezbędną w procesie przyznawania statusu uchodźcy czy chociażby prawa pobytu na terenie USA, może obecnie liczyć tylko co drugi nieletni. To i tak nieźle, bo zanim rozpoczęła działalność KIND, w której działa około siedmiu tysięcy prawników wolontariuszy, tylko 25 proc. dzieci otrzymywało specjalistyczne wsparcie. Szefowa organizacji Wendy Young obawia się, że wkrótce znów większość z nich będzie trafiać do prawnej otchłani, bo liczba czekających na pomoc zwiększyła się czterokrotnie: w roku fiskalnym 2011 w 53 schroniskach żyło 6,5 tysiąca dzieci; dwa lata później w 80 placówkach było ich już prawie 25 tysięcy. Co gorsza, z opowieści dzieci, do których dotarli autorzy skargi wynika, że mali imigranci oczekują na proces w warunkach rodem z krajów Trzeciego Świata. Jak podsumowuje James Lyall z American Civil Liberties Union w rozmowie z agencją prasową AP: - Historie tych dzieci są przerażające.

Ofiary ludzi i systemu

Te historie to na przykład opowieść 13-letniego chłopca, który w areszcie tymczasowym był bity metalowym prętem i wykorzystywany seksualnie.

Także jego rówieśnika, poszczutego przez strażników granicznych psami, z krwawiącymi od ich pazurów ranami na twarzy, z potwornie bolącymi od za ciasnych kajdanek nadgarstkami, któremu - mimo błagań - nie udzielono żadnej pomocy medycznej.

Albo 16-latka, który od jednego z urzędników usłyszał: - Teraz jesteś na mojej ziemi, więc możemy nawet zakopać cię w byle dziurze.

I jeszcze 17-latki, która skaleczyła się w rękę przechodząc przez mur na granicy USA i Meksyku. Gdy została złapana, strażnik graniczny ścisnął bolące miejsce i wysyczał: - To dobrze, że cierpisz. Zasługujesz na to, bo przyjechałaś do USA.

Czy wreszcie 16-letniej matki zamkniętej w 30-osobowej celi z dwuletnim synkiem. Po trzech dniach pobytu w zimnej celi, bez materaca i koca, chłopiec dostał gorączki. Jeden ze strażników się nad nim zlitował i dał jego matce mokry ręcznik, żeby zrobiła malcowi kompres. I to było na tyle opieki medycznej.

Generalnie z zeznań nieletnich imigrantów, do których dotarła koalicja pozarządowych organizacji, wynika, że na porządku dziennym są ścisk, zimno, głodzenie, przemoc fizyczna (w tym zmuszanie do wielogodzinnego siedzenia w niewygodnych pozycjach, bicie i kopanie) i werbalna (nie wyłączając grożenia śmiercią!). Co drugiemu ze 116 rozmówców odmówiono pomocy medycznej, co czwarty - padł ofiarą różnych form molestowania seksualnego.

Dodatkowo dzieci-imigranci padają ofiarami systemu.

Z prawa międzynarodowego i federalnego wynika co prawda jasno, że każda osoba, która doświadczyła w ojczyźnie prześladowań na tle rasowym, religijnym, narodowościowym czy w związku z przynależnością do jakiejkolwiek grupy społecznej, ma prawo ubiegać się o status uchodźcy - i zieloną kartę. Ale przypadku najmłodszych pojawia się haczyk.

- Każdy ma zaplanowane przesłuchanie imigracyjne, ale każdy musi znaleźć adwokata. W tym systemie nie ma miejsca dla dzieci - zauważa Stacie Blade z Komisji ds. Uchodźców i Imigrantów. Mimo iż do wielu dzieci nie udaje się dotrzeć, prawnicy mają ręce pełne roboty. Michelle Abarca, prawniczka z oddziału Americans for Imigrant Justice w Miami, wyjaśnia, że nieraz prowadzi 30 spraw jednego. - Wyobraź sobie pięciolatka, który nie ma żadnego przedstawiciela. To dziecko jest skazane na deportację - mówi z kolei Wendy Young.

"Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że w postępowaniu deportacyjnym dzieci nie otrzymują od rządu federalnego żadnej pomocy w kwestii zapewnienia im prawnego przedstawicielstwa. W złożonym i surowym systemie imigracyjnym są de facto zdane same na siebie" - stwierdza natomiast Esperanza.

Agencja nabiera wody w usta

Urząd Celny i Ochrony Granic, czyli główny instytucjonalny oskarżony w tej sprawie, długo zwlekał z odpowiedzią. Zanim agencja zajęła oficjalne stanowisko, spadła tylko jedna głowa: Jamesa F. Tomshecka, szefa wydziału spraw wewnętrznych. A gdy już to zrobiła, to lakonicznie. Jej rzecznik Michael Friel w mailu przesłanym CNN stwierdził jedynie, że dzieci otrzymują regularnie posiłki i napoje, są pod stałym monitoringiem, a te, które wydają się chore, otrzymują pomoc medyczną. "Przejawy złego traktowania i wykroczenia nie są tolerowane" - zapewnił.

To zdecydowanie za mało dla obrońców praw imigrantów. I prawdopodobnie dla samego Baracka Obamy, który już na tydzień przed złożeniem skargi mówił publicznie o "poważnym kryzysie humanitarnym" spowodowanym olbrzymią falą nielegalnych imigrantów. Prezydent USA zwrócił się również do Kongresu, by znalazł w budżecie dodatkowe 1,4 mld dolarów na utworzenie specjalnej grupy zadaniowej w ramach Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA), która miałaby uporać się z problemem.

Pytanie, czy obsadzeni na nowo utworzonych stanowiskach biurokraci zrozumieją istotę problemu: to, że problemem nie są już imigranci, a uchodźcy. Że dzieci wciąż są z marszu uznawane za intruzów, którzy przyjeżdżają nielegalnie żerować na przykładnych obywatelach USA. I że nikt nie dostrzega w nich zrozpaczonych uchodźców, którzy wymagają natychmiastowej opieki. - Dzieci nie wyjeżdżają z własnej woli. To są naprawdę przymusowe migracje - podkreśla w rozmowie z "Mother Jones" Wendy Young.

Aneta Wawrzyńczak dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)