Pięcioosobowa rodzina zginęła, bo nielegalnie pobierała gaz?
Zdaniem mieszkańców bloku, w którym w środę w wyniku wybuchu gazu zginęło pięć osób, mogło dojść do dwóch eksplozji. Siła wybuchu wyrzuciła ojca rodziny i jedno z dzieci przez okno, pozostałe trzy osoby: matka, dorosły syn i najmłodsze dziecko zginęły w mieszkaniu. Pożar zniszczył doszczętnie ich lokum, częściowo spaliły się też mieszkania na szóstym i siódmym piętrze. Kilka pomieszczeń zalała woda, którą straż pożarna gasiła pożar. Prawdopodobnie przyczyną wybuchu była nielegalna instalacja gazowa. W wypalonym mieszkaniu znaleźliśmy gumową rurę tzw. dętkę, służącą do pobierania gazu - twierdzi Andrzej Siekanka, rzecznik prasowy straży pożarnej, który oglądał miejsce tragedii.
01.03.2007 08:34
Ciała na betonie
Pierwszy głośny huk mieszkańcy siedmiopiętrowego bloku na os. Handlowym 8 usłyszeli tuż po godz. 5 rano. Wybuch był potworny. Wnuczka w pokoju zaczęła płakać, że drżą ściany, a jej łóżko podskakuje. Ktoś na klatce schodowej histerycznie krzyczał, żeby uciekać z bloku. Gdy córka wyjrzała z balkonu, żeby zobaczyć co się dzieje, zobaczyła ogień i mężczyznę wypadającego z okna na piątym piętrze. Potem wszyscy wyszliśmy na klatkę i zaczęliśmy biec na dół - mówi Kazimiera Migas.
Myślałam, że zawalił się sąsiedni blok. Dopiero gdy spojrzałam w lewo zobaczyłam płomienie. Na początku nie wiedziałam, gdzie się pali, bo ogień sięgał aż do dachu budynku. Później zobaczyłam mężczyznę, który leżał na kamiennych płytach przed blokiem. Potem zauważyłam, że z okna wypada małe dziecko. Miałam wrażenie, że to chłopiec - mówi Wanda Osiadło, dozorczyni, która od świtu sprzątała teren przed blokiem.
Zdaniem Andrzeja Siekanki, rzecznika straży pożarnej, w mieszkaniu faktycznie mogło dojść do podwójnej eksplozji. Powstała wybuchowa mieszanka gazów. Zapalenie światła czy papierosa mogło spowodować zapłon. Siła wybuchu była tak olbrzymia, że wyrwała okna z futrynami od strony alei Andersa i od podwórka. Szkło z szyb poleciało na kilkaset metrów. Jest prawdopodobne, że były dwa wybuchy- mówi Siekanka. Możliwe, że pierwszy z nich był słabszy. Rzecznik twierdzi, że mężczyzna, którego ciało znaleziono przed blokiem, być może po pierwszym wybuchu usiłował ratować się ucieczką.
Widziałem ciało. Nie było spalone, raczej zauważyłem na nim obrażenia mechaniczne. Znaczyłoby to, że mężczyzna nie ucierpiał w wyniku pożaru, jaki nastąpił po wybuchu. Nastoletni Kamil z mieszkania na drugim piętrze twierdzi, że słyszał dwa wybuchy. Nie wie, który był silniejszy. Widziałem jak na oknie wisiało dziecko. Gdy spaliły mu się nogi, wypadło. To było okropne- podkreśla.
Dziurawy wąż
Mieszkańcy, którzy wybiegli z bloku, przez kilka godzin stali na podwórku. Obserwowali zdarzenie. Niektórzy sądzą, że akcja ratownicza nie przebiegała jak należy. Straż pożarna przyjechała po dwudziestu minutach. Nie było drabiny, a jeden wąż był dziurawy i nie nadawał się do niczego. Gdyby było inaczej, może tych ludzi udałoby się uratować - mówi pani Maria z bloku nr 2 na os. Handlowym. Bzdury. To nie tak było - ripostuje Andrzej Siekanka. Zgłoszenie o pożarze otrzymaliśmy o godz. 5.07. 3 minuty później na miejscu były dwa zastępy gaśnicze. Przyjechały bez drabiny, ale 10 minut później dowiózł ją następny zastęp. Wąż gaśniczy został natomiast pocięty kawałkami szkła spadającymi z szóstego piętra. Zostało to jednak szybko naprawione - podkreśla.
Ewakuacja mieszkańców
Akcja ratownicza trwała kilkadziesiąt minut. Z mieszkań ewakuowano część mieszkańców. Kilkunastu osobom karetki pogotowia udzieliły pomocy na miejscu. Część osób trafiła do szpitala, ale nikt poważnie nie ucierpiał. Wszyscy ewakuowani zeszli na podwórko przytomni i o własnych siłach - poinformował Wojciech Grzyb z zastępu straży pożarnej, który pierwszy zjawił się na miejscu tragedii.
Ewakuowani mieszkańcy nie chcą korzystać z zastępczych lokali oferowanych przez miasto w hotelu Junior przy ul. Nowohuckiej. Do wieczora nikt się tam nie zgłosił. Moje mieszkanie zostało mało zniszczone, ale nie mogę w nim mieszkać. Wiem, że miasto przyznało lokale zastępcze, mam jednak znajomych, którzy mogą mnie przenocować - opowiada starsza pani. Żaden z mieszkańców bloku nie udzielił schronienia sąsiadom ze zniszczonych mieszkań, jednak wiele osób deklarowało pomoc.
Zwyczajna rodzina
Zdaniem sąsiadów 57-letni Wojciech C. i 53-letnia Danuta J., a także trójka ich dzieci: 31-letni niepełnosprawny Artur, 11-letnia Katarzyna i 9-letni Grzegorz byli zwyczajną, chociaż ubogą rodziną. Rozmawiałam z nimi. Matka była bardzo sympatyczna, ciągle widziałam ją trzymającą za rękę najmłodsze dziecko. Ojciec często siedział z psem na ławce przed blokiem, ale nikomu nie wadził. Byli spokojni. Ot, zwyczajna rodzina - mówi Kazimiera Migas.
Ojciec był rencistą, a rodzina korzystała z pomocy socjalnej MOPS, bo nie powodziło się jej zbyt dobrze. Wiadomo, że miała długi, nie płaciła czynszu i groziła jej eksmisja do mieszkania socjalnego. Pracownik MOPS uzyskał od rodziny informację, że korzysta z energii elektrycznej, a gazu nie używa i nie potrzebuje - wyjaśnia Marta Chechelska, rzeczniczka MOPS.
Z gazomierzem pod drzwiami
5 stycznia do Zakładu Gazowniczego wpłynęło doniesienie, że Wojciech C. nielegalnie pobiera gaz. Tego samego dnia sprawdziliśmy tę informację. Nie mogliśmy jej jednak zweryfikować. Licznik gazowy został zdjęty jeszcze w 1999 roku, a kontrolerzy nie zostali wpuszczeni do mieszkania - wyjaśnia Mariusz Dobrzański, rzecznik ZG.
Sprawę przekazali do rejonu ewidencji sieci Nowa Huta. O ile wiem w styczniu pracownicy rejonu siedmiokrotnie usiłowali sprawdzić informację o nielegalnym poborze gazu. Nigdy nie udało się im dostać do środka, więc skontrolowali rejon przy drzwiach wejściowych metanomierzem. Przyrząd nie wykazał śladów gazu więc nie informowaliśmy policji - powiedział Mariusz Dobrzański. Krakowski ZG obsługuje ok. 350 tysięcy klientów. Miesięcznie otrzymuje 5-10 informacji o nielegalnym poborze gazu, z czego udaje się ustalić 1-2 przypadki kradzieży gazu.
Małgorzata Stuch, mg