PolskaPięć minut samorządu

Pięć minut samorządu

Wybory samorządowe dawno nie miały takiego znaczenia, jakie zaczyna się im przypisywać od paru miesięcy. Oczekuje się ich jako ostatniego elementu zamykającego trylogię zmian na polskiej scenie politycznej. Stanowią w naturalny sposób dopełnienie wyborów parlamentarnych i prezydenckich sprzed ponad pół roku i na razie niewiele wskazuje na to, żeby znacząco miały się różnić wynikami od wcześniejszych rozstrzygnięć.

26.07.2006 | aktual.: 12.10.2006 14:00

W tym kontekście ostatnie zmiany ordynacji wyborczej (na trzy miesiące przed wyborami) nabierają szerszego wymiaru. Oto wyniki trzech koalicyjnych partii mogą być sumowane, jeśli razem przekroczą 10% głosów. Pozwala to prześlizgnąć się ludziom Andrzeja Leppera i Romana Giertycha na wspólnej liście z PiS-em, nawet bez wymaganych 5% poparcia dla pojedynczych partii. Profesor Michał Kulesza (współtwórca reformy samorządowej) widzi w tym zabiegu wyłącznie chęć zdobycia większej ilości mandatów, a całość nazywa hucpą. Donald Tusk mówi o zawłaszczaniu demokracji, natomiast premier Kaczyński tłumaczy jedynie konsolidacją sceny politycznej.

Zostawmy merytoryczną ocenę samego projektu. Zostawmy też demokrację, czy samorządność i spróbujmy przyjrzeć się politycznym konsekwencjom takiego ruchu. Z tego punktu widzenia najwyższe tony sprzeciwu PO są w pełni zrozumiałe. Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, że mimowolnie wpychany jest w sojusze samorządowe z SLD, co stanowić będzie (tak jak bywało to już w przeszłości) fatalne skutki dla wizerunku partii. Kaczyńscy zresztą już od dawna starają utożsamiać ze sobą obydwie te opozycyjne partie, narzucając w ten sposób swój autorski podział sceny. Pasuje im przełożenie na polskie podwórko zachodnich wzorów, które zwykły utożsamiać ze sobą myśl liberalną i lewicową, zwłaszcza jeśli chodzi o elity intelektualne czy światopoglądy. Stawiając Platformę w jednym szeregu z SLD, próbują podważyć również jej solidarnościowe korzenie (czyżby PO miała być częścią postkomunistycznego układu?). Ze swojej strony Kaczyńskim wtóruje LPR. W ostatnich dniach poseł Wierzejski doradzał PO wspólny start ze środowiskami
homoseksualnymi w wyborach samorządowych.

Jeśli Polacy dadzą się przekonać do takiego podziału, tak jak przekonali się do pustoszejących lodówek, będzie to dla Platformy cios, po którym ciężko będzie się jej podnieść. Na nic zdadzą się stanowcze deklaracje Tuska z ostatnich konwencji, dystansujące się względem SLD. Plan przemytu działaczy LPR i Samoobrony do samorządów w oczywisty sposób obniża też w nich pozycję PO. A przegrana w wyborach dodatkowo pogłębi kryzys w partii. Wątpliwe także, żeby powstał postulowany przez senatora Gowina sojusz taktyczny z PSL-em, mający dać choćby nadzieję na sukces na wsi. Jednym słowem gra o konserwatywnego wyborcę może okazać się dla Platformy grą na totalne wyniszczenie, co jeszcze roku temu u większości budziłoby niesmak i konsternację.

Natomiast jeśli chodzi o plany Kaczyńskiego i budowę wielkiego obozu narodowo–ludowego, zdają się być realizowane krok po kroku. PiS uzależnia od siebie polityków partii koalicyjnych powoli, ale skutecznie. Wielu członków Ligi już dawno starało się o start z list PiS. Gra toczy się jednak równolegle na szczeblu koalicji parlamentarnej, więc Kaczyński wystrzega się zdecydowanych ruchów, skutkujących otwartym konfliktem z wicepremierami. Zupełny brak działaczy np. LPR-u w samorządzie mógłby zresztą budzić nerwowość we władzach partii i – za cenę wyrazistości – prowadzić do kryzysów w pracach rządu. Wreszcie – samorząd w koncepcji politycznej PiS-u co najmniej nie stanowi pierwszoplanowej roli i pod tym względem np. personalia zdają się być rzeczą wtórną wobec faktu wygranej.

Jak ten przedwyborczy sojusz przyjmie elektorat PiS? Wydaje się, że wyborcy widzą podporządkowanie Leppera i Giertycha w rządzie, więc czemu taki układ nie miałby się sprawdzić niżej. A może nie zdają sobie jeszcze sprawy, że głosując na PiS pomagają ludziom LPR i Samoobrony?

Jarosław Kaczyński z pewnością pamięta słowa Jana Rokity: kto wygra Warszawę – ten wygra samorząd, wypowiedziane jeszcze przed ogłoszeniem kandydatury Kazimierza Marcinkiewicza na prezydenta stolicy. Z tego punktu widzenia przesunięcie premiera do stolicy – już powszechnie wskazywane jako główny powód dymisji prezesa Rady Ministrów – okazać się może świetnym ruchem. Zresztą, od pierwszych dni, budzącym niepokój w sztabie Hanny Gronkiewicz-Walz. Marcinkiewicz ma dużo czasu na codzienny PR i parę naprawdę spektakularnych akcji, jak choćby projekt bezpłatnego Internetu. Czy premier z Gorzowa zdoła kupić Warszawiaków? A może już dziś nie musi się nawet o to przesadnie starać?

Tak oto niezauważenie samorząd w państwie o ciągotach centralistycznych stał się ogniskiem niemal każdego politycznego posunięcia. Czy po drugiej stronie barykady zaowocuje to wyższą frekwencją i zaangażowaniem obywateli? Może przynajmniej pozwoli wielu uzmysłowić sobie rangę tego wydarzenia. Zwłaszcza, że z poziomu gminy konsekwencje polityczne są niczym wobec ogromu władzy lokalnej (jak np. 95% decyzji administracyjnych czy usług publicznych).

Karol Kopacki

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)