PolskaPedofile w sutannach

Pedofile w sutannach

Raport o ofiarach pedofilów w irlandzkim Kościele zaszokował opinię publiczną. Dokument opisuje nadużycia seksualne, do których dochodziło przez 60 lat ubiegłego wieku. To jednak nie koniec – za miesiąc światło dzienne ma ujrzeć kolejny wstrząsający raport o irlandzkich duchownych. A jak wygląda sytuacja w polskim Kościele? Niestety, ani episkopat, ani wymiar sprawiedliwości nie ma danych na temat liczby duchownych-przestępców.

Pedofile w sutannach
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

01.06.2009 | aktual.: 01.06.2009 15:11

Irlandzki Kościół od lat zmaga się z grzechami seksualnymi księży, co prowadzi do stopniowego upadku autorytetu tej instytucji. Kiedy na początku lat 90. światło dzienne ujrzały afery seksualne z udziałem irlandzkich duchownych, okazało się, że przez lata były one zamiatane pod dywan. W efekcie Irlandczycy zaczęli odsuwać się od Kościoła, a liczba powołań znacznie spadła.

Tysiące bitych i gwałconych dzieci

Prace na temat raportu ws. przestępstw seksualnych dokonanych przez irlandzkich duchownych trwały dziewięć lat. Chodziło o to, by ostatecznie rozliczyć się z niewygodnym tematem i oczyścić atmosferę wokół skompromitowanej instytucji. Dokument, który został opracowany przez rządową komisję działającą we współpracy z irlandzkim episkopatem dotyczy znęcania się nad wychowankami ośrodków wychowawczych w Irlandii, które do lat 90. były prowadzone przez zakony katolickie. Dokument opierał się na zeznaniach 2,5 tys. byłych uczniów i pracowników placówek – szkół, sierocińców, zakładów poprawczych i szpitali.

To, że brutalne czyny irlandzkiego kleru dokonane w latach 1930-1990 (bo takiego przedziału dotyczy dokument) dopiero po latach wyszły na jaw, w dużej mierze wynika z ogromnego lęku ofiar duchownych. Dzieci żyły w strachu przed karami cielesnymi, tysiące z nich były regularnie gwałcone i bite. Jak powiedział, tuż przed opublikowaniem raportu, abp Diarmuid Martin komisja badająca okres 1975-2004 zidentyfikowała ok. pół tysiąca księży, którzy wykorzystywali seksualnie swych podopiecznych. Latem ma ukazać się kolejne sprawozdanie, które będzie dotyczyć nadużyć duchownych poza placówkami wychowawczymi.

Czym polski Kościół różni się od irlandzkiego?

Ojciec David Sullivan, irlandzki zakonnik, który był rektorem seminarium duchownego Ojców Białych w Lublinie, a obecnie przebywa na misji w Afryce, już kilka lat temu mówił, że polski Kościół powinien wyciągnąć wnioski z kryzysu irlandzkiego. – Kiedy sprawuje się tak potężną władzę, trzeba się pilnować, bo łatwo jej nadużyć – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską o. Sullivan. Jednocześnie wskazuje, że Kościół nie powinien zamiatać swoich problemów pod dywan i zamykać się na krytyczne opinie z zewnątrz.

Zakonnik uspokaja jednak, że sytuacja polskiego Kościoła jest zupełnie inna niż irlandzkiego. – Historie obu tych instytucji znacznie się różnią. W Irlandii od połowy ubiegłego wieku, zarówno sierocińce, jak i inne placówki wychowawcze były kierowane przez zakony, bo tamtejszy Kościół był silnie związany z rządem. W Polsce było na odwrót. Komunistyczna władza walczyła z klerem, więc siłą rzeczy, duchowni nie mieli większego kontaktu z takimi placówkami – mówi o. Sullivan.

Choć zakonnik przyznaje, że w Polsce coraz częściej słyszy się o przypadkach przestępstw seksualnych z udziałem księży, to nie widzi konieczności sporządzania podobnego raportu.

Brak statystyk na temat polskich duchownych

Trudno jest ocenić ile przestępstw o charakterze seksualnym jest popełnianych przez księży i zakonników, ponieważ wymiar sprawiedliwości nie prowadzi takich statystyk. Choć wydawać by się mogło, że sądy mają doskonałą wiedzę na temat skali zjawiska, to okazuje się, że nie dysponują takimi zestawieniami. – Nie opracowujemy statystyk dotyczących przynależności zawodowej osób, w sprawie których toczy się postępowanie. Zbieramy jedynie dane na temat rodzajów przestępstw – mówi Katarzyna Szeska, rzeczniczka Prokuratury Krajowej.

Takich danych nie ma również polski episkopat. – Każda diecezja czy zakon prowadzi takie sprawy, jeśli zaistnieją, we własnym zakresie, ale nie musi informować nas o tym. Nie jesteśmy biurem statystycznym, aby zbierać takie dane – mówi ks. Józef Kloch, rzecznik Konferencji Episkopatu Polski. Ks. Kloch dziwi się jednocześnie, że prokuratura nie ma takich liczb. – Kto, jeśli nie prokuratura, ma wobec tego ma takie „twarde” dane? Trudno mi uwierzyć, że takie statystyki nie istnieją – konkluduje rzecznik. Dodaje jednak, że słyszał o pojedynczych przypadkach molestowania, ale nie przypuszcza, by podobny raport na temat skali tego zjawiska w Kościele miał powstać w Polsce.

Dlaczego do tej pory nie ma wiarygodnych szacunków, które zobrazowałyby skalę tego zjawiska w Polsce? Zdaniem ks. Jacka Prusaka SJ z „Tygodnika Powszechnego” do niedawna takich statystyk w ogóle nie było na świecie. Dlaczego? – Po pierwsze w krajach takich jak USA, czy Irlandia, Kościół od lat miał silną pozycję, a katolicy stali na czele wszystkich większych urzędów. Po drugie kwestia wykorzystywania seksualnego, zwłaszcza nieletnich, była bardzo delikatnym tematem obciążonym stygmatyzacją społeczną i kościelną. Zwłaszcza chłopcy bali się mówić głośno o tym, że byli molestowani, bo martwili się, że zostaną uznani w swoim środowisku za niemęskich – mówi ks. Prusak.

Trzecią przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że jeszcze do niedawna w środowisku medycznym funkcjonowało przekonanie o „nieszkodliwości” seksualnego wykorzystania dzieci. - Uważano, że nie jest to trauma, lecz ich własna seksualna inicjatywa, forma dążenia do inicjacji i przeżycia jej. Stąd jeden z biskupów amerykańskich tłumaczył się ostatnio, że chronił księży molestujących dzieci ponieważ powszechnie uważano, że dzieci albo o takich doświadczeniach nie będą pamiętać, albo z nich „wyrosną” - tłumaczy ks. Prusak.

4% amerykańskich duchownych molestowało nieletnich

Dopiero na początku lat 80., kiedy wybuchły afery seksualne w amerykańskim Kościele, pojawiły się pierwsze szacunki, ale były one trzymane w tajemnicy. Najbardziej reprezentatywne dane zawiera Raport Johna Jay’a z 2004 roku dot. duchowieństwa amerykańskiego. Wynika z niego, że 4% duchownych w latach 1950-2002 dopuściło się molestowania nieletnich. Na podstawie innych badań uważa się ten wskaźnik za reprezentatywny. – Ogólna populacja męskich przestępców seksualnych jest szacowana w granicach 8% w społeczeństwie, dlatego też duchowni nie stanowią grupy zwiększonego ryzyka. To jednak niczego nie usprawiedliwia – podkreśla ks. Prusak.

Choć liczba skandali seksualnych wywoływanych przez polskich duchownych jest znacznie mniejsza niż w USA czy Irlandii, to nie oznacza jednak, że mamy powód do dumy. Media regularnie bowiem donoszą o kolejnych aferach seksualnych w środowisku polskiego kleru.

Skandale w polskim Kościele

W niechlubnej historii naszego Kościoła zapisał się m.in. poznański arcybiskup Juliusz Paetz, który został oskarżony o molestowanie seksualne kleryków w seminarium duchownym, czy ksiądz Michał M., proboszcz z Tylawy, który usłyszał zarzuty ws. molestowanie dziewczynek z parafii. Do jednego z większych skandali doszło też w diecezji płockiej, w której kilku księży było oskarżonych o molestowanie ministrantów i członków grup oazowych oraz w Szczecinie.

Do nagłośnienia sprawy szczecińskiej przyczynił się sam duchowny – ojciec Marcin Mogielski. Dominikanin ujawnił wstrząsające zeznania podopiecznych ogniska św. Brata Alberta, którzy byli molestowani przez byłego dyrektora ośrodka - ks. Andrzeja D. Ojciec Mogielski, który jak mówił, sam był w przeszłości molestowany przez kolegę ks. Andrzeja, zarzucał lokalnemu środowisku kościelnemu tuszowanie całej sprawy.

Zarówno sprawa płockiego seminarium jak i szczecińskiego ośrodka została umorzona przez prokuraturę. W pierwszym przypadku stwierdzono "brak znamion popełnienia przestępstwa", mimo że w toku śledztwa potwierdzono "zachowania oraz sytuacje, które nie powinny mieć miejsca". Odrębne śledztwo w tej sprawie toczyło się w płockiej kurii. W efekcie na trzech księży nałożono karę suspensy i pozbawiono ich funkcji kościelnych.

W przypadku sprawy szczecińskiej, umorzonej w styczniu 2009 roku, przesłuchano ponad stu świadków, ale ich zeznania nie pozwoliły na postawienie zarzutów dyrektorowi placówki. Zgodnie z opinią prokuratorów część zdarzeń przedawniła się, a pozostałe wątki nie były możliwe do zweryfikowania. Jak jednak oceniał wówczas mecenas Michał Kelm, pełnomocnik ofiar, prokuratura nie wzięła pod ocenę najważniejszego dowodu w sprawie – zeznań terapeuty, który wypowiadał się na temat jednego z pokrzywdzonych chłopców.

W sprawie ks. Andrzeja D. toczy się, tak jak w przypadku płockich księży, proces kanoniczny. Co ciekawe, ks. Andrzej nadal kieruje ośrodkiem. Tym razem jednak jest to placówka dla emerytowanych księży. Choć w wielu przypadkach wymiar sprawiedliwości, z powodu braku wystarczających dowodów, przedawnienia lub niskiej szkodliwości społecznej czynu, umarza śledztwa ws. duchownych, to zdarzają się przypadki, w których zapada wyrok. Tak się stało w przypadku franciszkanina z Pakości w Kujawsko-Pomorskim, który za molestowanie ministranta i posiadanie w komputerze pornografii z udziałem małoletnich, został skazany na 4,5 roku więzienia. Zakonnik otrzymał też zakaz pełnienia przez 10 lat funkcji związanych z opieką i nauczaniem małoletnich.

Kim jest duchowny-pedofil?

Mec. Michał Kelm, który reprezentuje poszkodowanych przez ks. Andrzeja D. mówi, że wciąż nie ma jednego modelu rozwiązywania problemów molestowania seksualnego przez Kościół. – Niektórzy księża starają się ignorować problem i traktują pokrzywdzonego jak intruza, który chce coś od nich wyłudzić. Inni chcą wyjaśnić sprawy i pomóc ofierze. Wszystko zależy od konkretnych zakonów i diecezji – mówi mec. Kelm.

Pełnomocnik pokrzywdzonych przez księdza ze Szczecina opowiada też o traumie, jaką przeżywają ofiary duchownych-pedofili. – Duchowny-gwałciciel to nie jest facet siedzący z gazrurką w krzakach, który napada na ofiarę i robi swoje. Duchowny najczęściej traktuje ofiarę z szacunkiem, miłością. On nie używa przemocy fizycznej, ale psychicznej. Wykorzystując zaufanie, którym darzy go ofiara, doprowadza do konkretnej sytuacji. Pokrzywdzony nie jest się w stanie obronić, bo często nie wie, że dzieje się coś złego. Dopiero po fakcie to do niego dociera – mówi mec. Kelm.

Zdaniem mecenasa duchowni, którzy dopuszczają się tego rodzaju przestępstw, wstydzą się swoich czynów bardziej niż zabójcy czy złodzieje. Jak jednak zaznacza, większość duchownych wypiera się przed sądem swoich czynów. A jeśli już zostanie udowodnione, np. przez badania DNA, że molestowali seksualnie, starają się umniejszać swoją winę. – Często mówią, że np. zostali sprowokowani do gwałtu – mówi Michał Kelm.

Zamiast pieniędzy wolą przeprosiny

Według Kelma, w poczuciu niewinności zbyt często umacniają duchownych-pedofilów ich przełożeni, którzy zamiast odsunąć takich sprawców od pracy duszpasterskiej, awansują ich. Dlaczego tak się dzieje? – Poprzez nagrodzenie takiej osoby przełożeni chcą jej pokazać, że wierzą w jej niewinność – podsumowuje Kelm.

Co zrobić aby Kościół zaczął przełamywać się i dostrzegać błędy swoich przedstawicieli? – Ważne jest, aby duchowni zrozumieli, że ofiarom, czyli głównie ministrantom czy osobom zaangażowanym w ruchy przykościelne, zależy przede wszystkim na symbolicznym słowie „przepraszam”, a nie odszkodowaniach. To są osoby ściśle związane z Kościołem i nie zależy im na pieniądzach. Na szczęście coraz więcej duchownych zaczyna to rozumieć – mówi mecenas.

Według Tomasza Królaka z Katolickiej Agencji Informacyjnej to ostrożne podejście do ofiar ma swoje uzasadnienie. – Po tym jak w USA wybuchły skandale pedofilskie i w grę weszły gigantyczne odszkodowania, wiele diecezji dotkliwie to odczuło. Niestety pojawiło się wówczas wielu naciągaczy, którzy wyczuli, że na tej sytuacji mogą zarobić – twierdzi Królak.

Watykan mówi „nie” pedofilom

Zdaniem Tomasza Królaka, Kościół stara się przeciwdziałać podobnym przypadkom. - Najważniejsze jest to, że Jan Paweł II i Benedykt XVI ocenili czyny pedofilskie jako zbrodnię przeciw najsłabszym. Poza tym powstały na ten temat konkretne dokumenty. Dwa lata temu ks. Raffaello Martinelli z Kongregacji Nauki i Wiary opublikował raport pt. „Pedofilia a kapłani”, w którym opisywał m.in. jak przeciwdziałać takim przypadkom – mówi Tomasz Królak.

Ks. Prusak uzupełnia, że ważną zmianę w rozpatrywaniu tego typu spraw wprowadził też Benedykt XVI. - Zgodnie z decyzją papieża wycofano z prawa kościelnego pojęcie przedawnienia – mówi publicysta „Tygodnika Powszechnego”. Tomasz Królak dodaje, że kolejną istotną zmianą było wprowadzone dwa lata temu watykańskiej instrukcji na temat przyjmowania kandydatów na kleryków. – W dokumencie jest mowa o tym, że przyjmowane osoby były "prześwietlane" z użyciem różnych technik naukowych. Chodzi o to, by sprawdzać czy dana osoba ma skłonności np. do homoseksualizmu. Dzięki coraz wyższym wymaganiom stawianym kandydatom na księży, Watykan chce wyłonić ludzi silnych psychicznie i skoncentrowanych wyłącznie na Ewangelii - mówi Królak.

Ks. Prusak podkreśla jednak, że istnieje różnica między orientacją homoseksualną a pedofilią oraz że nie istnieją żadne testy psychologiczne mogące „wyłapać” potencjalnego pedofila. – Prawdą jednak jest, i temu ma przeciwdziałać watykańska instrukcja, że 80% przypadków molestowania ze strony duchownych dotyczy osób nieletnich – - zaznacza ks. Prusak. Polak z Ameryki założył Ruch Ofiar Księży

Ważne jest również to, że na fali skandali w USA, Irlandii, Włoszech, czy tych w Polsce, powstają stowarzyszenia, które chcą pomagać ofiarom przestępstw kościelnych. Jedną z takich organizacji jest Ruch Ofiar Księży, założony przez Wincentego Szymańskiego, który jako ministrant był molestowany w parafii św. Jana w Zakroczymiu. Po blisko 40 latach od tamtych bolesnych wydarzeń Szymański nawiązał kontakt z Siecią Doświadczonych przez Molestowanie – amerykańską organizacją, która zrzesza poszkodowanych przez duchownych na całym świecie i założył własną stronę w internecie, na której zachęca do zgłaszania podobnych przypadków.

Rozmowa z Wincentym Szymańskim

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Opublikowany tydzień temu raport jest przełomem w historii Kościoła katolickiego. Kto pana zdaniem przyczynił się do upublicznienia tych wstrząsających statystyk?

Wincenty Szymański: Nie jest on z pewnością zasługą irlandzkiego episkopatu czy Watykanu. To zasługa Colmana O'Gormana – dyrektora irlandzkiej sekcji Amnesty International, który jest ofiarą księdza. Zgwałcony, zdruzgotany psychicznie i żyjący przez lata na ulicach Dublina O'Gorman nigdy nie zaprzestał domagać się ukarania swojego oprawcy i setek innych księży-pedofilów. Domagał się wszczęcia dochodzeń przeciwko przestępcom w sutannach, ale wszelkie próby, kończyły się niestety, porażkami. Księży pedofilów, chroniły nie tylko Watykan, ale i rząd Irlandii. Jedyne, co możemy zawdzięczać irlandzkiemu Kościołowi, to to, że uczynił wszystko, aby wyniki dochodzenia opóźnić.

WP: Czy gdyby w Polsce powstał dokument o molestowaniu i znęcaniu się nad dziećmi przez polskich duchownych byłby równie szokujący jak irlandzki?

– Myślę, że nie tylko polski raport, byłby podobny do Irlandzkiego, ale też raport z każdego innego kraju, w których ludziom żyjącym wbrew naturze powierza się wychowywanie dzieci. Zaufanie powinno być owocem pracy, a nie wywodzić się z racji wykonywanej funkcji. Tak jak to uczyniono w Irlandii, na całym świecie powinno się zakazać pracownikom Kościoła prowadzenia ośrodków wychowawczych, ponieważ człowiek, który nie chce być ojcem własnych dzieci, nie może być ojcem innych.

WP: Czy dostaje pan dużo zgłoszeń dotyczących nadużyć seksualnych w polskim Kościele? Kto się najczęściej zgłasza - rodzice czy sami poszkodowani?

– Zgłaszanie zdarzenia przez rodziców to rzadkość. Rodzice robią to tylko wtedy, gdy sytuacja nie pozwala im na jakiekolwiek działanie, kiedy wszyscy wokół są przeciwko nim, a ksiądz pedofil tryumfuje. Napływające zgłoszenia pochodzą przeważnie od ofiar, które zastrzegają sobie prawo do wykluczenia rodziców z wszelkich działań. Rozumiem ich, bo sam byłem w takiej samej sytuacji i wstydziłem się powiedzieć rodzicom, co się wydarzyło. Obawiałem się, że to negatywnie odbije się na ich zdrowiu. Podobnie czują inne ofiary, dlatego nie zawsze idą na policję czy do prokuratury. Myślę jednak, że przełamanie w sobie bariery strachu i wstydu może być początkiem dalszych działań. Często sama rozmowa o tym co się wydarzyło z kimś, kto im wierzy, rozumie i oferuje pomoc powoduje odradzanie się nowego życia.

WP: Czy po latach udało się panu otrząsnąć z traumy przeżytej w dzieciństwie?

– Moja historia to szczęście w nieszczęściu. Innym się nie powiodło pewnie dlatego, że ksiądz-pedofil i cała kościelna machina zabiła w nich dzieciństwo i wiarę w siebie. Na szczęście matka widząc moje cierpienie pomogła mi wyjechać z Zakroczymia. Potem ożeniłem się, wychowywałem dzieci i znalazłem siły na wyjazd z kraju. Pozostało mi natomiast obrzydzenie do jakiegokolwiek dotyku mężczyzny i nieufność do księży. Do Kościoła nie chodzę, bo nie potrafię się tam skupić. Kiedy widzę księdza dotykającego dziecko czuje potrzebę podejścia do niego i dania mu po łapach. Patrząc na ołtarz, widzę to, czego, pani nie widzi. Widzę księdza dotykającego zaskoczone dziecko, strach i obrzydzenie gwałconego ministranta. Miejsca za ołtarzem czy zakrystia to dla mnie nie święte, ale diabelskie miejsca.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (283)