Paweł Lisicki: Polska była i jest inna. Jesteśmy skazani na konflikt z Unią
Mimo wielu lat edukowania w duchu europejskim przez największe media, Polacy jak zwykle okazali się krnąbrni, niesforni, na nową propagandę wyjątkowo odporni. Polski idiom okazał się wyjątkowo żywotny. Zamiast czci Jacka Kuronia czy Bronisława Geremka młodzi Polacy wybrali kult żołnierzy wyklętych. Zamiast pogardy dla tego co polskie i uwielbienia dla unijnej nowoczesności - dumę z polskości.
Czytaj także: Jacek Żakowski: Dziękuję Komisji Europejskiej
"Gazeta Wyborcza" ogłosiła niedawno, że chwila, w której Komisja Europejska postanowiła użyć przeciw Polsce artykułu siódmego Traktatu Europejskiego była "dniem wstydu". Towarzyszący wielkiemu tytułowi na pierwszej stronie komentarz redakcyjny głosił, że Polska przesunęła się z pozycji prymusa na miejsce pariasa. Nieco bardziej wulgarnie tę samą myśl wyraził Włodzimierz Cimoszewicz, były premier, były minister sprawiedliwości i spraw zagranicznych: "Wszedł cham w zabłoconych gumofilcach do salonu, wypróżnił się i rechocząc, mówi "nic mi nie zrobicie".
Dla starych elit III Rzeczpospolitej Polska ma być posłusznym uczniem Brukseli, bo Polska to - ostrzeżenie dla nieuważnych czytelników: posługuję się analogią – chamstwo, niedojrzałość, niedokształcenie, słabość, gorszość. Unia Europejska zaś to krynica mądrości, źródło autorytetu i rozsądku.
Ciekawe, że po tylu latach nie są w stanie dostrzec dwóch podstawowych prawd: po pierwsze, uprawiana przez nich wobec Polaków pedagogika wstydu nie działa. Mimo dwudziestu kilku lat edukowania w duchu europejskim przez największe media Polacy jak zwykle okazali się krnąbrni, niesforni, na nową propagandę – trzeba się bić w piersi i przepraszać za to, kim się jest, silna tożsamość narodowa to grzech i przeszkoda, dziedzictwo katolicyzmu to zbędny balast – wyjątkowo odporni. Polski idiom okazał się wyjątkowo żywotny. Zamiast czci Jacka Kuronia czy Bronisława Geremka młodzi Polacy wybrali kult żołnierzy wyklętych. Zamiast pogardy dla tego co polskie i uwielbienia dla unijnej nowoczesności - dumę z polskości.
Zobacz także: Jacek Żakowski w "Moja strona. Bitwa redaktorów": Tusk ma obowiązek chronić Unię Europejską
Po drugie, owa inność Polski w stosunku do Zachodu nie jest niższością i słabością, ale przewagą. Z punktu widzenia ciągłości zachodniej kultury i tradycyjnych wartości chrześcijaństwa to Polska powinna być dla unijnych państw wzorem do naśladowania. Ci, którzy tych prawd nie widzą, byli panowie III RP, przegrywają. Ich kolejne wściekłe filipiki, ich gwałtowne jeremiady, ich pełne uniesienia i gniewu oskarżenia nie mają już znaczenia. Kiedyś faktycznie gazeta Michnika mogła opinię publiczną zawstydzać, dziś jej okrzyki mogą budzić co najwyżej politowanie. Kiedyś trąbienie wszem i wobec o "opcji atomowej uruchomionej przez Komisję", o blamażu w oczach całego świata, o upadku polskiego wizerunku byłoby ciosem. Dziś to wyraz rozpaczy i frustracji.
Polska jest inna
Jak osobliwie by to nie brzmiało, Polska była i jest faktycznie inna. Jej tragiczne doświadczenie nie ma sobie równych. Jest jedynym państwem europejskim, które utraciło niepodległość w chwili, kiedy wydawało się to niemal niemożliwe. Wiek XVIII to przecież okres, kiedy poczucie narodowe stawało się coraz silniejsze podobnie jak zrozumienie dla roli i znaczenia własnej państwowości. To także czas absolutnej dominacji filozofii oświeceniowej z całą jej retoryką prawa człowieka, rozumu, równości, docenieniem narodów i ich wolności. I właśnie doświadczenie Polski pokazało, że to, co filozofowie oświecenia przedstawiali jako niezwykły postęp ludzkości żadnym postępem nie było.
Kolejnych rozbiorów Polski, tego bezwzględnego i podłego niszczenia państwa i jego tradycji, dokonywali ci sami władcy, których usta pełne były gładkich słówek o postępie, o walce z zaściankowością, którzy jak Katarzyna Wielka czy król Fryderyk, pławili się wręcz w pochwałach Diderota, Woltera i pozostałych mędrców. Śmierć Polski pod koniec XVIII wieku udwowodniła, że stare kłamstwo pokazało się po prostu w nowej masce, tym razem postępowej, oświeceniowej, humanitarnej. To właśnie czyniło Polaków tak niezwykłymi świadkami historii – przeprowadzone przez postępowych i oświeconych władców Europy rozbiory były same w sobie dowodem hipokryzji i fałszu nowej, ogólnoludzkiej ideologii.
Doświadczenie dwóch totalitaryzmów
W jeszcze większym stopniu taki charakter – bycia świadkiem niewygodnych prawd – przypadł Polakom w udziale od lat 30. XX wieku. Żadne inne państwo nie stało się ofiarą jednocześnie dwóch zbrodniczych totalitaryzmów – niemieckiej III Rzeszy i sowieckiej Rosji. Na terenie żadnego innego państwa Europy okupacja nie była równie okrutna, zbrodnicza i ludobójcza. Żadne inne państwo nie zostało tak zdradzone przez swoich sojuszników.
Żeby pokonać jednego zbrodniarza Zachód sprzymierzył się z drugim, równym mu pod względem moralnej niegodziwości. Żeby doprowadzić to przymierze do końca trzeba było zrelatywizować i oswoić zbrodnie komunistów.
Trzeba było przekonać opinię publiczną, że komunizm jest nieporównywalnie lepszy od nazizmu Hitlera, że zbrodnie przywódcy III Rzeszy są karygodne i obrzydliwe, a morderstwa wodza sowietów to jedynie nadużycia popełnione w imię skądinąd słusznej i właściwej idei. Dlatego po 1945 roku w najważniejszych państwach Europy – Francji, Włoszech i kolejnych – mogły spokojnie rozwijać się i kwitnąć różnej maści ruchy komunistyczne, trockistowskie, maoistowskie. Dla demokracji nie było rzekomo wroga na lewicy. Jedyne prawdziwe zagrożenie mogło polegać na powrocie do nacjonalizmu i ksenofobii.
Tyle, że to co na Zachodzie było niejasną ideą, która rozkoszowały się pięknoduchy, lewicowi intelektualiści i modna prasa, w Polsce było praktyką. Dla Polaków oba zła – to, które reprezentował Hitler i to, za którym stał Stalin – były równie ohydne. Nawet liczba ofiar obu reżimów była porównywalna, tyle, że w różnych okresach i na różnych terenach różne było natężenie terroru, raz czerwonego, raz brunatnego. To jest to doświadczenie, które czyni Polaków tak innymi od pozostałych narodów Europy Zachodniej. Dla nas czerwony terror był rzeczywistością, a nie teoretycznym wypaczeniem. Gdyby zatriumfował, Polaków by nie było.
To jest właśnie to nowe, całkowicie unikatowe przeżycie: zwycięstwo jednego z dwóch morderczych systemów oznaczałoby eliminację tak polskiego państwa jak i narodu, w niektórych planach również fizyczną. Żeby przetrwać, trzeba było zachować wiarę w te wartości, które dla europejskich elit już od lat 60. XX wieku były jedynie zbędnym ciężarem, ba, źródłem opresji i nierówności. Dla Polaków Kościół był ostoją wolności, chrześcijaństwo źródłem nadziei, wolność swobodą mówienia i działania. Hasło "My chcemy Boga", na Zachodzie coraz częściej traktowane nieufnie, a nawet wrogo, wyrażało doskonale ducha polskiego i wiarę w ciągłość kulturową Zachodu.
Powód do wstydu czy do dumy?
Politycy dzisiejszej Unii tego doświadczenia nie rozumieją. Po pierwsze z powodów biograficznych. Wielu z nich przejęło lewicową, komunistyczną ideologię jeszcze w młodości. Dla nich komunizm to nie słowo przeklęte i zbrodnicze, ale coś, co niesie w sobie nadzieję. Oczywiście, obecnie jest to nowa forma komunizmu, genderowa, homoseksualna, oświecona i postępowa, ale w tym nowym/starym komunizmie tkwi wciąż ten sam antynarodowy uraz, ta sama wrogość do idei państwa narodowego, to samo przekonanie o szkodliwości religii i Tradycji.
Wychowana na Marksie, Sartrze czy Marcusie elita europejska nie rozumie i nie chce rozumieć polskiej inności. Jeśli już to robi, to posługując się swoim własnym, ideologicznym językiem, w którym troska o ciągłość narodową jest ksenofobią, przywiązanie do publicznego miejsca religii zamachem na swobodę sumienia, a niechęć do feministycznych szaleństw przejawem seksizmu. W tej ślepocie utwierdza ich niestety wielu polskich polityków czy pisarzy. Pomysł, żeby porównywać obecną Polskę do państwa generała Franco i twierdzić, jak zrobił to Radosław Sikorski, bądź co bądź były minister spraw zagranicznych, że dla nowego frankizmu nie może być zrozumienia w UE, jest tyleż absurdalny co niegodziwy.
Polacy nie mogą zmienić swojego losu. Mogą, owszem, porzucić polskość i rozpłynąć się w oceanie europejskości. Jednak jeśli chcą trwać i zachować dziedzictwo, są skazani na konflikt z obecnie dominującą w Unii lewicą. Tyle, że to nie powód do wstydu, ale dumy.
Paweł Lisicki dla WP Opinie