"Paragony grozy" wracają, gorączka cenowa nad morzem. "Będzie jeszcze gorzej"
Rybę podali mrożoną, choć tuż obok były jeszcze wilgotne kutry. Polecili halibuta, choć ten nawet nie występuje w Bałtyku. O cenach rozmawiać specjalnie nie chcieli, choć przyznali, że w sezonie będzie drożej. Restauratorzy, hotelarze i drobni przedsiębiorcy, którzy szykują się do letniego sezonu w nadmorskich miejscowościach, są przerażeni. Coraz wyższych kosztów prowadzenia biznesu i odwrotu turystów obawiają się bardziej niż zapomnianej już nieco pandemii.
14.05.2022 12:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Drożyzna nad morzem odstrasza turystów? Zdaniem ekspertów zdjęcia absurdalnie wysokich rachunków, które regularnie pojawiają się w sieci, to przypadki incydentalne. Przedsiębiorcy odpowiadają, że drogo to może dopiero być. Sprawdziliśmy, jak wygląda sytuacja w budzących się do życia nadmorskich kurortach. Byliśmy też w Kołobrzegu, który z turystów - także tych zza granicy - żyje przez cały rok.
Mielno. Zaporowe ceny jeszcze przed sezonem
W połowie maja w Mielnie trudno znaleźć czynną restaurację, szczególnie jeśli ktoś szuka czegoś innego niż pizza lub kebeb. Na pomoc map Google trudno liczyć, bo informacje, wprowadzane tam przez restauratorów, w większości są nieaktualne. Czynne lokale udało się znaleźć dopiero niedaleko przystani rybackiej.
- Dorsz, flądra, śledź czy łosoś, która ryba pana bardziej interesuje? - pyta pani przy barze. Odpowiedziałem, że ta, którą pani najbardziej poleca. Poleciła halibuta, a ja dopiero później doczytałem, że ta ryba, choć popularna nad Bałtykiem, wcale w nim nie żyje. Była to średnia półka, jeśli chodzi o cenę, można było wydać więcej, zamawiając łososia, a można było mniej, próbując śledzia. Do wyboru.
Prawie 60 złotych za samo danie z rybą - to rachunek z Mielna przed sezonem i to bez napojów, alkoholu, przystawek czy deseru. Zdaniem wielu turystów - to stanowczo za dużo.
- Jakby było trochę taniej, to zostalibyśmy dłużej - kwituje pan Marek, który siedział przy stoliku obok razem z żoną. - Przyjechaliśmy na cztery dni. Do restauracji poszliśmy raz, a jeszcze dwa czy trzy lata temu chodziliśmy "na rybę" regularnie. Wszystko poszło w górę - oprócz jakości jedzenia, które tylko kosztuje więcej - przyznaje małżeństwo, które na wybrzeże przyjechało z okolic Wrocławia.
Gastronomia pod ścianą
- Jaki będzie ten sezon? - podpytuję mężczyznę przygotowującego ogródek do sezonu. Okazało się, że to właściciel jednej z nielicznych otwartych w Łazach kawiarni, który na moje pytanie zszedł na chwilę z drabiny, otarł pot z czoła i szczerze odpowiedział, że "bardzo boimy się tego sezonu". - Trudno nam jest cokolwiek przewidzieć. Ta drożyzna jest bardziej zaskakująca niż koronawirus - dodaje.
- Ludzie mają kredyty. Raty poszły w górę. Po prostu martwimy się, czy ci, którzy musieli zacisnąć pasa, przyjadą w ogóle na wczasy. Koronawirus był taki specyficzny, że ludzie na lato się wyrywali. Za granicę nie mogli pojechać, to przyjechali do nas - przyznaje przedsiębiorca. - Teraz koszty wzrosły każdemu z nas. Kłopoty finansowe w domu i problem z wyjazdem na wakacje będzie miało lub już ma wiele osób. U nas jest wszystko trochę drożej. Nawet 30 proc. poszły w górę niektóre rzeczy. Jedzenie, napoje, pamiątki - wszystko musieliśmy podnieść - uzupełnia.
- Nie 30, a 50 proc. O tyle podnieśliście ceny - wtrącił do rozmowy pan Ryszard ze Świebodzic, który co roku przyjeżdża na wybrzeże po weekendzie majowym. - Rok temu kawę piłem po 6 złotych, a teraz taka zwykła, maleńka kosztuje 12 - dodał turysta. Przedsiębiorca wyjaśnił, że to raczej niemożliwe, choć przyznał, że jeśli ktoś ma lokal całoroczny w turystycznym mieście, to może sobie pozwolić na takie - stosunkowo niskie - ceny.
- Wie pan, my takiego normalnego sezonu mamy tu tylko dwa miesiące, a podatki biorą od nas cały rok - odpowiedział turyście właściciel kawiarni, potem skierował pytania już bezpośrednio do mnie.
Inflacja gorsza niż COVID
- W mediach pokazujecie, ile to kosztuje, to znaczy, ile ludzie płacą, a nigdy nie napiszecie, ile od nas ciągną, a biorą coraz więcej. Dla przykładu panu podam. Mieszkam w Koszalinie, gdzie metr sześcienny wody ze ściekami kosztuje 10,70 zł. Tu w Łazach 31,70. Tylko dlatego, że jesteśmy nad morzem. Do tego coraz więcej płacimy za prąd, za gaz i wywóz odpadów. Jeśli połączymy te wszystkie dodatkowe wydatki, to wyjdzie więcej niż 30 proc. Przecież gaz skoczył jeszcze w górę pod koniec roku i to trzykrotnie. Rząd może radykalnie podnosić podatki, a my cen już nie - ubolewa przedsiębiorca.
Inflacja szaleje. "Musimy podnosić ceny"
Zdaniem Adama Protasiuka z Regionalnej Izby Gospodarczej Pomorza, który był gościem programu "Newsroom WP", publikowanie w mediach społecznościowych "rachunków grozy" to duży kłopot dla branży turystycznej. - Wykreowała się potrzeba eksponowania tych jednostkowych przypadków, a to nie służy nikomu. Inflacja to jest zasadniczy problem. Przedsiębiorca myśli racjonalnie, musi planować i kalkulować - mówi.
Zdaniem ekspertów ten rok też będzie specyficzny. W ubiegłym wyzwaniem były koronawirus i obostrzenia, teraz głównym problemem jest szalejąca inflacja. - Musimy podnosić ceny i to radykalnie. To jest proces i trzeba liczyć się z tym, że w pewnym momencie pojawi się granica. Chodzi o to, by nie zrazić turystów. Mamy przecież dużą konkurencję. Ludzie mogą wybrać wyjazd za granicę - przyznaje Adam Protasiuk.
Gość programu Wirtualnej Polski wskazał, że "sezon właściwie już się zaczął, a pierwszy test mamy za sobą". Jego zdaniem majówka pokazała, że turyści z Polski nie zawiedli. Gorzej z gośćmi zagranicznymi. - Mniej jest turystów z Niemiec, Szwecji, Hiszpanii czy Włoch. Jesteśmy zaszeregowani do jednego koszyka z krajem wojennym, jakim jest Ukraina. W hotelach i pensjonatach była fala rezygnacji, teraz odczuwamy odreagowanie - mówi.
Przedsiębiorcy wskazują, że to, jakie ceny pojawiają się w menu, to wypadkowa tak wielu czynników, że trudno przewidzieć, na jakim poziomie utrzymają się w szczycie sezonu. "Jeśli ceny żywności i koszty prowadzenia lokali będą szły w górę, to będziemy musieli reagować" - przyznają.