Paolo Cozza - ten Włoch "da się lubić"
Rozmowa z Paolo Cozza, włoskim biznesmenem mieszkającym w Warszawie, ulubieńcem polskich telewidzów.
Jest pan z wykształcenia prawnikiem, zajmuje się Pan biznesem, ale furorę robi Pan jako showman w programie „Europa da się lubić". Naturę showmana odkryła w Panu polska telewizja?
– Od dziecka byłem typem żartownisia i zabawiałem ludzi. Zawsze lubiłem śpiewać i występować na scenie. Nawet da się to połączyć z biznesem, którym od 10 lat zajmuję się w Polsce. Na targach w Poznaniu przy naszym stoisku śpiewałem, tańczyłem, uczyłem klientów i publiczność salsy. Kiedy trzeba rozmawiać o towarze, warunkach transakcji, jestem skoncentrowany, poważny, ale pięć minut później, jak mi się chce śpiewać, to śpiewam. Razem z Włochami, mieszkającymi w Polsce, założyłem nawet zespół muzyczny, z którym występujemy w restauracjach.
Dlaczego absolwent prawa, mający pracę w Mediolanie i ustosunkowanego ojca, który od 40 lat jest prawą ręką burmistrza, postanowił opuścić Włochy?
– Z miłości do Polski. We Włoszech mi się podobało, ale tak zachwyciłem się Polską, że chciałem tutaj zamieszkać. Pierwszy raz przyjechałem tu z kolegami 12 lat temu. Zacząłem coraz częściej przyjeżdżać i po dwóch latach zdecydowałem, że tu zostanę na stałe.
Ale we Włoszech stała przed panem otworem kariera prawnicza. Pracował Pan już przecież w kancelarii... Nie żal było tego rzucać i ryzykować wszystkiego w nowym kraju?
– W sumie we Włoszech przepracowałem 10 lat: w kancelariach prawnych, w firmie w dziale prawnym. Pracując, nie miałem jeszcze ostatecznie ukończonych studiów. Ten najważniejszy egzamin, uprawniający mnie do samodzielnego wykonywania zawodu, zdałem jak już byłem w Polsce. Chociaż wtedy już wiedziałem, że prawnikiem nie będę. Na studiach chciałem być notariuszem, bo jak wszędzie, notariusze dużo zarabiają. Myślałem, że jak będę bogaty, będę szczęśliwy. Ale pomyliłem się. Szczęście to nie pieniądze. Teraz w Polsce jestem szczęśliwy, mimo że nie mam dużo pieniędzy.
Rodzice nie byli przeciwni, że opuszcza Pan Włochy i rodzinny Mediolan?
– Nie byli zachwyceni. Nie miałem właściwie żadnego powodu, by wyjechać do Polski. Nie mogłem powiedzieć rodzicom, że się zakochałem w polskiej dziewczynie, albo że dostałem pracę za duże pieniądze. Najbardziej przeciwny był tata, bo utrzymywał mnie, kiedy studiowałem. Był rozczarowany, że zmarnuję te studia, bo wiadomo, że w Polsce nie będę prawnikiem. Odważny pewnie trochę byłem, bo przyjeżdżając tutaj nie miałem pomysłu na biznes.
Oprócz żartów lubi Pan też ryzyko...
– Tak, ale liczyłem przede wszystkim na moje siły. Byłem zdeterminowany, by tu zostać. Wierzyłem, że mi się uda...
Nie czuł się Pan bardzo osamotniony?
– Nie, bo miałem sporo kolegów wśród Polaków, których poznałem podczas wcześniejszych pobytów. Tylko mama martwiła się, że będę bardzo daleko i będzie mi zimno.
Jakie było pierwsze zetknięcie z językiem polskim? Nie był Pan przerażony?
– Nie. Polski jest trudny, ale jak się bardzo chce, to nie jest taki skomplikowany. Lubiłem Polaków i chciało mi się z nimi rozmawiać. O wiele trudniej przychodzi mi nauka angielskiego, bo Anglicy czy Amerykanie nie są dla mnie na tyle interesujący, żeby poznawać ich język. Angielskiego zaczynałem się uczyć kilka razy, ale brakowało mi motywacji. To, że język jest potrzebny w biznesie i muszę się go nauczyć, nie wystarcza mi. Nauka musi być przyjemna. Mówię po polsku po swojemu, ale wszyscy są tak mili, że starają się zrozumieć, o co mi chodzi.
Języka uczył się Pan dopiero w Polsce?
– W Mediolanie miałem 10 lekcji. Bardzo trudno było tam znaleźć nauczycielkę. W końcu udało mi się trafić do szkoły języków egzotycznych, gdzie obok japońskiego i chińskiego uczono polskiego. Później, w Warszawie, przez miesiąc uczyłem się polskiego na uniwersytecie. Po miesiącu już otwierałem firmę i moimi nauczycielami polskiego stali się magazynierzy. Nie zawsze był to kulturalny język. Kiedyś podczas rozmów z przedstawicielami francuskiej sieci supermarketów powtórzyłem za moimi magazynierami, że sprzedaję... duperelki do samochodów.
Co to za „duperelki"?
– Razem z moim włoskim wspólnikiem handluję włoskimi akcesoriami samochodowymi i rowerowymi. Sprzedaję je do sieci supermarketów. Założyłem firmę po dwóch miesiącach pobytu w Polsce. Pracuje dziś w niej 30 osób. Handlujemy w całym kraju.
Trudno jest robić biznes w Polsce?
– Jest trudno, jak wszędzie, ale bardzo miło jest pracować, bo Polacy są świetnymi handlowcami. Na pewno nie można tu handlować tak samo jak we Włoszech czy Niemczech, bo to są inne kraje. Inna jest mentalność ludzi, inne możliwości finansowe. Trzeba dużo pracować, bo rynek nie jest ustabilizowany. W ciągu tych 10 lat zauważyłem, że Polacy w biznesie zmienili się na lepsze. Kiedyś interesował ich interes na krótko, teraz myślą na dłuższą metę, inwestują w biznes.
Naprawdę dobrze się Pan czuje w roli biznesmena?
– Dobrze, bo mam możliwość wykazać się kreatywnością. Rynek cały czas się zmienia. Lubię wprowadzać nowe produkty jako pierwszy. Na przykład pierwszy wprowadziłem tu akcesoria do telefonów komórkowych. Biznes to stale wyzwania, a ja to lubię.
Paolo Cozza codziennie w pracy jest w garniturze?
– Czasami w garniturze, czasami w dżinsach, czasami w ubraniu ze skóry.
Podobno szef kancelarii w Mediolanie krzywo patrzył na Pana barwne stroje?
– Nie tyle chodziło o ubranie, co o pióra papugi, jakie miałem we włosach. Zachwyciłem się nimi, kiedy byłem na wakacjach w Brazylii i przywiozłem je do Włoch. Szefowi nie spodobały się. Teraz mam na głowie niebieskie pasemka i nikomu to nie przeszkadza.
Szybko zdobył Pan sympatię telewidzów w programie „Europa da się lubić". Trudno było dostać się do tego talk show?
– Mnie nie było trudno. Producent dowiedział się, że z włoskimi kolegami tworzymy zespół muzyczny i zaproponował nam udział w tym programie. Najpierw wystąpili koledzy, potem ja. Słyszałem, że teraz zgłasza się do programu wielu Włochów, mieszkających w Polsce.
Poznał już pan całą Polskę – od Helu do Zakopanego?
– Tak, bo mamy klientów wszędzie. Najpiękniejszy jest Nowy Sącz i okolice, bo tam się urodziła moja dziewczyna Iwonka.
Warszawa się Panu podoba?
– Do pracy jest to najlepsze miejsce w Polsce. To miasto interesów. Klimatem jest bardzo zbliżone do Mediolanu. Nie można tu robić wprawdzie tak świetnych zakupów, jak w Mediolanie, ale jest za to więcej zieleni i parków.
Jakie jest Pana ulubione miejsce we Włoszech?
– Jeśli chodzi o odpoczynek – Sardynia, dzika wyspa z niesamowitymi, ogromnymi plażami. Tam jest najpiękniejsze morze dla świecie. Niepowtarzalny jest Rzym. Zresztą we Włoszech każde miasteczko jest piękne. Polacy zwykle jeżdżą do Włoch na wycieczki autokarowe. Ale najlepiej jest pojechać tam samochodem, żeby zatrzymywać się też w małych miasteczkach. Tam można poznać duszę Włoch. Ale to więcej kosztuje.
Jak Pan sobie radzi w Polsce bez włoskiej kuchni?
– Jem głównie włoskie jedzenie. Moją specjalnością są makarony z owocami morza. Polska kuchnia jest dobra, ale nie potrafię gotować „po polsku".
Pana dziewczyna nie przyrządza polskich smakołyków?
– Czasem tak. Iwonka robi najlepszy sernik w Polsce.
Jak Pan przyjmuje opinie internautów, że Steffen Moeller jest najseksowniejszym gościem programu „Europa da się lubić"?
– Bardzo się cieszę, że Steffen jest najseksowniejszy. Ale ja słyszałem inne opinie (śmiech).
Gwiazdor-biznesmen - Paolo Cozza ma 41 lat. Urodził się w Mediolanie. Skończył prawo na tamtejszej uczelni, ale został biznesmenem. Od 10 lat mieszka w Polsce. Jest gwiazdą talk show „Europa da się lubić" i zjednał sobie sympatię polskich widzów ogromnym poczuciem humoru. Telewizyjna popularność sprawiła, że ma coraz więcej propozycji prowadzenia imprez i koncertów. Mieszka w Warszawie.
Joanna Leszczyńska