"Panie premierze, jak mam umrzeć?"
"Koniec oszukiwania przez lekarzy", "jak zwykle w naszym chorym, dzikim kraju odpowiedzialność mamy ponosić my - lekarze, przedsiębiorcy, kierowcy" - piszą Internauci komentujący strajk lekarzy i problemy związane z nabyciem refundowanych leków. Skarżą się, że na sporze ministerstwa i grup zawodowych najbardziej cierpią pacjenci. - Nie stać mnie było na leki, a teraz nie stać mnie na pogrzeb. Jestem sparaliżowany, ale rodzina każe mi żyć, bo nie mają pieniędzy na pochówek. Panie premierze, jak mam umrzeć? - pyta Internauta Jurek.
04.01.2012 | aktual.: 05.01.2012 14:25
Przeczytaj też: Minister popełnił błąd, zmiecie go "polityczne tsunami"
53,6% Internautów, którzy zagłosowali w internetowej sondzie Wirtualnej Polski stwierdziło, że mieli problemy z realizacją recept z pieczątką "Refundacja leku do decyzji NFZ", którą przystawiają strajkujący lekarze. Za problemy winią zarówno nowego ministra zdrowia, jak i samych lekarzy.
- Mój brat nie wykupił lekarstw na receptę z taką pieczątką, bo w aptece chcieli pełną cenę. Wieczorem wezwaliśmy karetkę i jest w szpitalu na oddziale z powodu nie zażycia leku. Na życzenie brata opisałem wszystko (recepta, dane lekarza z przychodni, dane apteki i pisemne oświadczenie świadka w aptece, orzeczenie lekarza ze szpitala) i wysyłam do NFZ. Brat jest ubezpieczony, okazał w szpitalu RMUA i koszty leczenia pokryje budżet - brat nie musi już płacić za lek, a do tego ZUS zapłaci mu chorobowe. Od siebie - razem z bratem mamy w nosie, kto za to zapłaci. Skoro planiści, biurokraci i działacze instytucji nie potrafią się wyleczyć z kretyństwa i niezgody, to niech płacą za nasze leczenie z budżetu krajowego, czyli kieszeni każdego - pisze Internauta Remik_tj.
- Byłem dziś u lekarza po wypisanie recepty - coś okropnego. Mimo dobrej woli trwało to 25 minut i całe szczęście, że lekarz miał prywatny komputer i oprogramowanie z lekami, bo inaczej trwałoby to dużo dłużej. A gdyby doszło do tego badanie pacjenta, to 40 minut murowane. Ale nam pani Kopacz zafundowała reformę! A dezerter z SLD, podobno lekarz, dał się wpuścić w maliny Tuskowi i wprowadza w życie takie głupoty - twierdzi Internauta Bolo5317.
Według niektórych komentujących, ich zła sytuacja w 2012 roku jeszcze się pogorszy. - Umieram. Nie stać mnie było na leki, a teraz nie stać mnie na pogrzeb. Jestem sparaliżowany, ale rodzina każe mi żyć, bo nie mają pieniędzy na pochówek, miejsce na cmentarzu, trumnę, księdza, organistę. Żyć nie ma za co i na śmierć też mnie nie stać. Panie premierze, jak mam umrzeć? - pyta Internauta Jurek.
"Balon nadmuchany przez media"
Zdaniem części komentujących, problem jest wyolbrzymiany przez media, lekarzy i koncerny farmaceutyczne. Niemal połowa osób, które udzieliły odpowiedzi w sondzie Wirtualnej Polski deklaruje, że nie miało żadnych problemów z wykupieniem leków na recepty z pieczątką "Refundacja leku do decyzji NFZ". - Super temat, lepszy od Smoleńska - pisze Internauta Noone.
- Mam nieodparte wrażenie, że to media nadmuchują balon. Jako przewlekle chory dziś odebrałem z przychodni receptę na stały zestaw czterech leków przeciwciśnieniowych i nasercowych. Zrealizowałem ją płacąc (z minimalną różnicą) tyle co pod koniec listopada za to samo. Uważam, że nowa lista leków refundowanych jest bardzo nie w smak koncernom farmaceutycznym, trochę mniej, ale też lekarzom i farmaceutom (przepisy dyscyplinujące) - twierdzi Internauta podpisujący się nickiem Pacjent.
- Dlaczego nikt nie mówi o tym, że właśnie podjęto pierwszą poważną próbę okiełznania wszechmogącego przemysłu farmaceutycznego, który dyktuje kosmiczne ceny leków? Dlaczego nikt nie mówi o tym, że wizyty przedstawicieli firm farmaceutycznych u lekarzy nie przyniosą już wymiernych korzyści temu ostatniemu w postaci szkolenia na Maderze? Dlaczego tak głośno krzyczą lekarze? Bo urzędowe ceny leków znacznie ograniczą zyski jakie czerpią lekarze ze współpracy z firmami farmaceutycznymi. Okaże się nagle, że wiele leków ma identycznie działającą substancję czynną i niekoniecznie w cenie 95 zł, a np. 16 zł. Brawo dla ludzi, którzy nie ulegają naciskom gigantów, a pieniądze i wpływy koncernów farmaceutycznych są tak ogromne, że zdolne rządy obalać - komentuje Internautka KataRinka.
"W naszym dzikim kraju..."
Internauci obwiniają o zamieszanie z refundacją leków nie tylko rząd, ale też lekarzy. Lekarze argumentują, że nowa ustawa przerzuca na nich obciążenia, którym nie są w stanie sprostać. Odmienne zdanie na ten temat mają farmaceuci. - Na litość boską przestańcie kłamać i mamić opinię publiczną. Ustawa jest dobra i tylko niektórym się nie podoba, więc do kosza. Lekarze niech przeczytają ustawę, to dopiero ją zrozumieją. Ich boli odpowiedzialność finansowa za błędy i pomyłki, a nie dobro pacjenta. A chaos i zamieszanie wprowadziły media promując panikę. Mam nadzieję, że odpowiedzą za swoje czyny - pisze Internauta o nicku Aptekarz, jak twierdzi jest farmaceutą i pisze z pracy.
- Nie wiem czy szanowni krytykanci zdają sobie sprawę z wysokości ewentualnych kwot zwrotów kosztów nieuzasadnionej refundacji. W tym roku padły dwa rekordy - 750 tysięcy i 800 tysięcy złotych do zwrotu od indywidualnego lekarza. Decyzja w tej sprawie leży w rękach urzędnika, nie zawsze kompetentnego (w jednym z tych przypadków zasadność ordynacji leków przez urologa oceniał psychiatra). Szanowny NFZ nie określił jasnych uregulowań w sprawie ordynacji leków. Brak jest również procedury odwoławczej od decyzji NFZ, czyli zapłać, a później możesz dochodzić swoich praw przed sądem. Kto jest w stanie zapłacić taką kwotę? W przypadku mnie i wielu innych "bogatych" lekarzy takie zobowiązanie przekroczyło by kilkakrotnie wartość posiadanego majątku. Poza możliwością ruiny finansowej, szanowna ustawa pozwala również ukarać lekarzy karą pozbawienia wolności do lat 8! Szanowni krytykanci, zróbcie rachunek sumienia, czy wasza odwaga w przepisywaniu recept byłaby aż tak wielka? Tradycją stało się obrzucanie błotem
lekarzy. Czytając niektóre z komentarzy, mam ochotę zmienić kraj, w którym wykonuję swój zawód. Niestety nie zrobiłem tego parę lat wcześniej. Staram się być kulturalny dla pacjentów, nie chcąc narażać pacjentów na niepotrzebny stres, wypisuję leki zgodnie z rozporządzeniem, ale po przeczytaniu kilku opinii zastanawiam się czy warto ponosić ryzyko finansowe dla tak oceniających nas ludzi? - pyta Internauta podpisujący się nickiem Lekarz.
- I bardzo dobrze, że weszła nowa ustawa. Szum wywołany przez lekarzy to tylko walka o to, żeby przywrócić im kasę jaką dostawali od farmaceutów i koncernów za wypisane przez nich leki. Koniec oszustw przez lekarzy. Teraz niech wezmą się za leczenie i branie odpowiedzialności za pacjenta. W końcu Pacjent jest najważniejszy i stawiany na pierwszym miejscu - pisze Internauta Luki22gn.
- Jak nie bardzo "lubię" lekarzy, tak teraz się z nimi zgadzam. Lekarz jest od leczenia. Od sprawdzania zgodności z prawem jest urzędas! Jak zwykle w naszym chorym, dzikim kraju - odpowiedzialność mamy ponosić my - lekarze, przedsiębiorcy, kierowcy itd. - urzędas nie! Nigdy! - twierdzi Internauta Classic.
Arłukowicz nie musi odejść
Zdaniem wielu komentujących, minister Arłukowicz nie jest odpowiedzialny za problemy z nowym systemem refundacji leków. Problem powstał podczas kadencji minister Ewy Kopacz, a powodem zamieszania jest zmiana na stanowisku. - Z Arłukowicza zrobili kozła ofiarnego. Kopaczowa za ustawę dostała ciepłą posadkę, a Arłukowicz zbiera teraz za bubla - pisze Internautka Karola. - Lepiej żeby z braku leku umarło 100 uprawnionych, niż żeby jeden nieuprawniony kupił syrop ze zniżką! To motto NFZ i ministra Szczęścia Zdrowia i Pomyślności - stwierdza Internauta Yeti.
- Nieodpowiedzialnością jest powoływanie na ministra faceta bez doświadczenia, który nie kierował nawet przychodnią. Współodpowiedzialna jest też pani Kopacz i pan Tusk, który to nadzorował. Wiadomo też było, że lekarze i aptekarze będą stawiać opór, bo odpadną im i ich rodzinom (tak jest, rodzinom) wycieczki do Indii, Peru itd. fundowane przez koncerny farmaceutyczne. Ko się zna cokolwiek na ekonomii to wie, że płacił za to pacjent. Dlaczego o tym nikt nie mówi? Mimo że nie popieram pisowców, uważam, że słusznie żądają dymisji ministra. Powinni też złożyć wniosek o votum zaufania dla rządu. Inne ugrupowania łącznie z Palikotem powinny ich w tej kwestii poprzeć. Również pan Schetyna i trzeźwo myślący posłowie PSL - proponuje Internauta Kra.
Kto nie chce jasnego systemu?
Internauci zgadzają się co do propozycji naprawy obecnego systemu. Proponują wprowadzenie systemu informatycznego obejmującego placówki leczenia, NFZ i apteki oraz indywidualnej karty dla każdego pacjenta. Dzięki temu znikną problemy z administrowaniem i wypisywaniem recept.
- Podaję najprostszy z możliwych sposobów załatwienia sprawy. Wystarczy zinformatyzować wystawianie recept. Lekarz w komputerze wstawia nazwę leku, system wstawia poziom refundacji i weryfikuje uprawnienia pacjenta, pacjent ma czytelną receptę, aptekarz wczytuje kod kreskowy recepty, system po raz drugi weryfikuje refundację i po problemie. Zarówno ZUS jak i NFZ są zinformatyzowane, a większość placówek opieki zdrowotnej także. Stworzono przecież ministerstwo cyfryzacji. Listę leków refundowanych uzgadnia komisja. Panie Boni, do dzieła! Jeżeli ten sposób nie jest realizowany, znaczy to, że chodzi o coś zupełnie innego. Państwo widzi widocznie niemałe pieniądze tam, gdzie my ich nie widzimy, ale lekarze też je widzą i to jest prawdziwa przyczyna zamieszania. A gdzie są pieniądze farmaceutów (nie aptekarzy)? Pewnie o nie też tu chodzi. Koszty wdrożenia systemu są zdecydowanie niewielkie - twierdzi Internauta Nonetity.
- Niech w końcu pacjenci mają kartę identyfikacyjną, dzięki której w kilka sekund sprawdzi się czy ma opłacone składki. Działa to dokładnie tak samo jak karty kredytowe. Inna sprawa to recepty, powinny być wypisywane na komputerze, to system będzie już ustalał jaka powinna być refundacja. Skończy się w końcu to, że aby przeczytać co jest na recepcie, trzeba przejść długie szkolenie. Każdy kto handluje nawet pietruszką ma mieć kasę fiskalną, tylko nie lekarze, tam są potężne pieniądze, nieopodatkowane - komentuje Internauta Minuta.
- Dlaczego nie ma w Polsce systemu takiego, jak np. w Belgii. Każdy ubezpieczony ma swoją tzw. SIS kartę i na tej karcie są wszystkie informacje o ubezpieczonym, a także jego status wynikający z przychodów - czy płaci ubezpieczenie, jaki ma procent do zapłaty za wizytę i leki. Oczywiście potrzebne są czytniki tych kart w gabinetach lekarskich i aptekach. Ale sam system jest tak czytelny, że nie ma miejsca na jakiekolwiek niejasności u lekarza czy w aptece. Nie sądzę, żeby u nas był jakiś problem z wprowadzeniem podobnego systemu. Lekarz wypisuje tylko receptę, aptekarz ją realizuje. Nic więcej nie trzeba - zauważa Internauta Ghost.
Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!