PolitykaPalikot: cieszę się, że jestem kontrowersyjnym politykiem

Palikot: cieszę się, że jestem kontrowersyjnym politykiem

Jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych polityków na polskiej scenie politycznej, ale cieszy się z tego. Choć słynie z ostrych komentarzy na temat PiS, to przyznaje, że ma dobre relacje z Jackiem Kurskim i Nelli Rokitą. Janusz Palikot opowiedział Wirtualnej Polsce m.in. dlaczego lubi szokować, co sądzi o prezydencie i jak odbierają go partyjni koledzy.

Palikot: cieszę się, że jestem kontrowersyjnym politykiem
Źródło zdjęć: © WP.PL | Konrad Żelazowski

06.03.2009 | aktual.: 06.03.2009 16:45

Zobacz także zapis wideo rozmowy.

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Został pan uhonorowany nagrodą Człowieka Roku 2008 Internautów Wirtualnej Polski. Czym jest dla pana to wyróżnienie?

Janusz Palikot: To bardzo wzruszające, bo jest to nagroda przyznana przez ludzi, tak zdecydowali użytkownicy portalu. To wyraz akceptacji wobec tego, co do tej pory zrobiłem i kim jestem w polskiej polityce, ale wiążą się z tym również nadzieje wobec mojej osoby. Otrzymywanie takich nagród jest bardzo miłe i chyba każdy jest pod tym względem próżny. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to też pewne zobowiązanie. To wielki ciężar, ale jestem bardzo szczęśliwy, że wygrałem.

WP: Nie da się jednak ukryć, że budzi pan skrajne emocje. Według ostatniego sondażu CBOS jest pan jednym z polityków, którym Polacy najmniej ufają. Jak pan odbiera takie rozbieżności w odbiorze pana popularności?

- Muszę zaprotestować, ponieważ w styczniu miałem jednocześnie największy wzrost zaufania wśród wszystkich polityków. Żadna inna osoba notowana w tym rankingu nie miała takiego wzrostu. Uzyskałem 28% poparcia, czyli więcej niż Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna, ale o tym media nie piszą.

WP: No tak, ale znalazł się pan w razem z politykami PiS w grupie, której Polacy nie ufają. Przed panem byli: Przemysław Gosiewski i bracia Kaczyńscy.

- Nie ukrywam, że jest to cena, którą płaci się za szybki wzrost popularności. Wiem, że niektórzy są zaszokowani moimi działaniami i wypowiedziami, ale jestem zadowolony, że od kilku miesięcy zaufanie do mnie rośnie. No cóż, ja się nawet cieszę, że jestem takim kontrowersyjnym politykiem, że wzbudzam silne emocje „za” i „przeciw”, bo w tym jest coś prawdziwego. Polityk, który miałby „stany średnie”, to nie ja. Nigdy taki nie byłem i nie będę.

WP: W Internecie sporządził pan listę swoich sukcesów osiągniętych w ubiegłym roku. Wśród największych wymienił pan wzrost stopnia rozpoznawalności. Jakie inne osiągnięcia uważa pan za ważne?

- Zacznę od najprostszej sprawy, a więc kwestii słynnej konferencji z wibratorem, która była protestem przeciw gwałtom w izbie zatrzymań Komendy Miejskiej Policji w Lublinie i próbie zamiatania pod dywan tej sprawy przez prokuraturę, policję i przez MSWiA. To, że udało się doprowadzić do wszczęcia procesu, skazania tego gliniarza, przesłuchania 110 kobiet, z których 10 się przyznało, że były molestowane lub zgwałcone, a w konsekwencji zamontowanie kamery w izbie zatrzymań, odczytuję jako sukces. Bardzo mnie cieszy, że od 2007 roku już nie ma gwałtów w izbie zatrzymań w Lublinie, choć jestem pewien, że tam, gdzie tych kamer nie ma, gwałty wciąż się odbywają.

Kolejnym sukcesem jest spadek popularności Lecha Kaczyńskiego. Jak zaczynałem komentować jego polityczne istnienie to miał trzydzieści kilka procent poparcia w sondażach. Dziś ma 11-13%, a więc odnotował trzykrotny spadek. To wielki sukces, bo to wielki szkodnik polityczny, człowiek, który wiele złego uczynił Polsce.

WP: A jednak został wybrany w demokratycznych wyborach

Tak, bo daliśmy się nabrać. Ale ja przecież nie nawołuję, aby usunąć go z urzędu prezydenckiego. Dopóki nie popełni jakiś większych przestępstw przeciw narodowi, nie ma ku temu powodu. Nie oznacza to jednak, że nie mogę go krytykować.

WP: Poruszał pan głównie temat zdrowia Lecha Kaczyńskiego. Dlaczego?

- Bo sądzę, że prezydent nie sprawia wrażenia człowieka zdrowego i fakt, że nie chce na ten temat przedstawiać raportu tylko potwierdza moje przypuszczenia. Gdyby nie miał nic do ukrycia to przedstawiłby ten raport. Kilka tygodni temu udało mi się skierować do laski marszałkowskiej projekt ustawy o dostępie do informacji publicznej zmuszający prezydenta, premiera i marszałków Sejmu i Senatu do przedstawienia raportu o stanie swojego zdrowia. Ciekaw jestem czy Lech Kaczyński zawetuje ustawę w swojej własnej sprawie. Wracając do tematu, Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się osłabić pozycję polityczną tego złego prezydenta, a właściwie nie prezydenta, bo to nie jest prezydent wszystkich Polaków, ale prezydent PiS, który sprawuje urząd w sposób skrajnie nieudany. Trzecią pozytywną sprawą jest dla mnie praca w sejmowej komisji Przyjazne Państwo, która w ubiegłym roku zebrała się ponad 200 razy i przygotowała ponad 280 projektów różnych ustaw, z czego sto kilka skierowała do marszałka Sejmu. Z tego ponad 30
weszło w życie z początkiem roku. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie również kolejne wejdą w życie.

WP: Musiał pan jednak pożegnać się ze stanowiskiem przewodniczącego komisji. Nie było panu żal?

- Nie, bo zostałem wiceprzewodniczącym komisji Palikota. Janusz Palikot, wiceprzewodniczący komisji Palikota też dobrze brzmi. (śmiech)

WP: Których ze swoich działań czy wypowiedzi wstydzi się pan najbardziej?

- Błędem było pytanie o to, czy Jarosław Kaczyński jest gejem. Wszystko zaczęło się od sugestii Nelli Rokita, a ja ten temat nagłośniłem. To jest kwestia dyskusyjna, bo byłoby skandalem, gdyby okazało się, że Jarosław Kaczyński jest gejem a jednocześnie jest szefem formacji narodowo-katolickiej. To byłby fakt kompromitujący dla większości wyborców, ludzi ksenofobicznych i nietolerancyjnych. Mam jednak świadomość, że wprowadzanie kryterium orientacji seksualnej do oceny osób czy zjawisk w życiu publicznym ma ten drugi zły koniec. Dlatego żałuję tych słów.

WP: Czy oznacza to zatem, że chciał się pan zrehabilitować mówiąc ostatnio, że szuka pan partnerki dla Jarosława Kaczyńskiego?

- Powiedziałem to pod wpływem tego, co on ostatnio wyprawia – przebiera się w inny garnitur, ma inną fryzurę, mówi innym język podobnym do PO. Nawet trochę schudł, więc mógłby się przedstawiać jako Donald Tusk. Do pełnego obrazka brakuje mu jeszcze kobiety. Dlatego ostatnio trochę to obśmiewałem.

WP: Czyli nie planuje pan castingu na wybrankę dla prezesa PiS?

- Nie, ja tylko wyśmiewam jego socjotechnikę. Zdumiewa mnie, że goebbelsowska zasada mówiąca o tym, że sto razy powtórzone kłamstwo staje się prawdą, wciąż działa, mimo tylu doświadczeń jakie mieliśmy w czasach PRL i II Wojny Światowej.

WP: Nie uważa pan, że przez swoje prowokacje pod adresem PiS, może pan jednak wpłynąć na wzrost popularności tej partii?

- Moje prowokacje pokazują jacy oni są naprawdę. Jeśli wyciągnie się borsuka z nory i ludzie zobaczą, że to nadal ten sam borsuk, czyli specjalista od Gabonu i orzeszków ziemnych, a nie polityk miłości, za którego próbuje się uchodzić. Do ludzi dotrze prawda o mistyfikacji. Jest taki dowcip o studentce politologii, która zdaje egzamin. Profesor pyta ją, czy wie, jak ma na imię premier (a było to za czasów, kiedy był nim Jarosław Kaczyński). Ona odpowiada, że nie. Profesor podpowiada, że jest to brat prezydenta, ale studentce nadal nic nie przychodzi do głowy. Wykładowca pyta więc: „Skąd pani jest?”, a ona, że z Nowego Sącza. Profesor podchodzi do okna, zamyśla się i mówi: „A może rzucić to wszystko i wyjechać do Nowego Sącza?”. I właśnie w tym sensie Kaczyńscy są powszechnie znani.

Prawda jest taka, że w 2005 roku udało im się oszukać ludzi i podając się za kogoś innego, niż naprawdę są. Potem brnęli w tę ślepą uliczkę, a teraz znów próbują przebrać się za kogoś innego. Dlatego trzeba im w tym przeszkodzić. Nie wiem, gdzie byśmy byli, gdyby nadal rządził Jarosław Kaczyński, Andrzej Lepper i Roman Giertych. Czy nie znaleźlibyśmy się w sytuacji Węgier i Islandii, krajów w głębokim kryzysie, będących na granicy bankructwa? Mając ten obrazek przed oczami nie chcę, aby to, o co Polska walczyła tyle lat zostało zmarnowane.

WP: Jak pana kontrowersyjne wypowiedzi oceniają partyjni koledzy? Nie mówią czasami: „Może już odpuść, zostaw ten temat”?

- Czasami tak mówią, zresztą już kilka razy rozstrzygano o tym, czy mam zostać w partii, czy odejść. W PO mam zarówno swoich entuzjastów, jak Kazimierz Kutz, jak rownież krytyków, do których należy m.in. Zbigniew Chlebowski. Muszę jednak przyznać, że w ostatnim czasie ze Zbyszkiem mam lepsze kontakty. Być może zatem jest to kwestia czasu i koledzy przyzwyczają się do mojego języka. WP: A jak wygląda z premierem Donaldem Tuskiem?

- To jest takie falowanie i spadanie jak śpiewała Kora. Czasami akceptuje moje wypowiedzi, a innym razem nie. Ostatnio jest jednak chyba lepiej.

WP: Czyli niebyt w polityce na razie panu nie grozi?

- Jestem pewien, że nie.

WP: Czy są osoby w PiS, które pan ceni?

- Dosyć wysoko oceniam np. Adama Abramowicza i Pawła Poncyljusza. Dlatego trochę się ostatnio zmartwiłem, bo Abramowicz krytykował mnie za zmiany w ustawie dotyczącej bonów towarowych, a tymczasem okazało się, że miał interes w zablokowaniu tych prac. Podobnie Paweł Poncyljusz, który zachował się trochę nieelegancko i krytykował mnie, ale pewnie walczył o życie polityczne w PiS. Dość dobre relacje mam też z Jackiem Kurskim, a ostatnio również z Nelli Rokitą. Zgodziła się na udział w programie, do którego ja również zostałem zaproszony. Zrobiła to mimo braku zgody ze strony własnego klubu.

WP: Wróćmy jednak do bieżących spraw. W ostatnich dniach mówił pan o planach dotyczących projektu ustawy o eutanazji. Skąd taki pomysł?

- Bardziej chodziło mi o prawo do godnej śmierci, słowo eutanazja brzmi jak rodem z Oświęcimia. Pomyślałem, aby stworzyć taki projekt, bo bardzo wzruszyła mnie historia pani Barbary i jej syna Krzysztofa, który od 24 lat jest osobą, która nie przejawia objawów życia psychicznego.

WP: Ale wygląda na to, że nie skonsultował pan swoich planów z partyjnymi kolegami. Grzegorz Schetyna powiedział, że nie powinien pan zajmować się tą sprawą, bo jest ona zbyt poważna sprawa. Jak pan odebrał tę krytykę?

- Dziwi mnie taka wypowiedź, bo to nie jest tak, że ja jestem od spraw niepoważnych, a od poważnych jest pan Schetyna. Sądzę, że było to raczej przejęzyczenie, a nie świadoma uwaga. Przynajmniej tak chcę to odczytywać. Właśnie fakt, że jest to tak poważna sprawa, stawia nas wszystkich, zwłaszcza polityków, wobec zagadnienia, czy mamy mandat moralny, aby powiedzieć, że nas nie obchodzi to, że ktoś przez 20 lat zajmuje się drugą osobą. Ja widzę w postępowaniu pani Barbary coś nadludzkiego, wręcz boskiego Myślę, że ani ja, ani pan Schetyna, nie dałby rady nosić takiego krzyża.

WP: Czyli będzie pan nadal zajmował się tym projektem?

- Tak, ale ta praca wymaga dużego namysłu, nie da się tego zrobić szybko. Będę chciał jeszcze na ten temat dyskutować, na pewno nie jestem jakimś zacietrzewionym ideologiem w tej sprawie. Wiem, że to trudna materia, ale będę zachęcał do tego pomysłu. Myślę, że każdy, kto widział film o pani Barbarze, ma świadomość, że nie powinniśmy takich ludzi zostawiać samym sobie. Zresztą przykład dał nam Karol Wojtyła, który podjął decyzję o eutanazji. Papież nie chciał pomocy w zmniejszeniu bólu, nie chciał przedłużać życia o dzień, o godzinę. Czy to nie jest najwspanialsze wyzwanie rzucone tym wszystkim, którzy mówią, że ich ten temat nie obchodzi?

WP: Kim będzie Janusz Palikot za 10 lat. Nadal politykiem?

- Najważniejszą cezurą będzie 2011 rok, kiedy odbędą się kolejne wybory parlamentarne. W międzyczasie okarze się też, czy Polska będzie miała lepszego prezydenta niż Lech Kaczyński. Gdyby tak się stało wówczas chciałbym się zaangażować w bieżące rządzenie, żeby Polskę pchnąć w kierunku kraju nowoczesnego, z którego bylibyśmty dumni. Jeśli jednak wyborcy zdecydują inaczej i szanse naprawy Polski zmniejszą się, to trzeba będzie się zastanowić, co dalej.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Zobacz także
Komentarze (0)