Pałacowy Zakład Ubezpieczeń
Głównymi bohaterami afery PZU są premier Marek Belka i prezydent Aleksander Kwaśniewski.
10.01.2005 | aktual.: 10.01.2005 08:47
Lech Kaczyński, bo był ministrem sprawiedliwości. Zbigniew Wassermann, ponieważ pełnił obowiązki prokuratora krajowego. Jan Rokita, bo Grzegorz Wieczerzak był wiceszefem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego w Małopolsce. Liderów prawicy chcieliby postawić przed powołaną w ubiegły piątek komisją śledczą ds. prywatyzacji PZU posłowie lewicy. To pomysł na odwrócenie uwagi opinii publicznej od pogrążającej SLD afery Orlenu. Wyborcy otrzymują czytelny komunikat od lewicy: owszem, jesteśmy ubabrani po szyję w aferach, ale prawica wcale nie jest lepsza.
Komisja ds. PZU ma nie tylko przykryć sprawę Orlenu, ale przede wszystkim sprawić, że wyborcy zniechęcą się do całej sceny politycznej (o prawicy nie wspominając). Do wyborów pójdą więc tylko twarde elektoraty, co oznacza - w kalkulacjach lewicy - lepszy wynik SLD i SDPL, niż mogłoby wynikać z sondaży. Owszem, prawica wygra, ale będzie musiała od razu podejmować trudne decyzje, więc zanim dojdzie do wyborów prezydenckich, już się częściowo zużyje. Tym można tłumaczyć czerwcowy termin wyborów: wtedy sprawa PZU będzie wciąż żywa.
Lewica (głównie Pałac Prezydencki) kalkuluje, że jesienią uda się przekonać wyborców, by nie wybrali prawicowego kandydata na prezydenta. Przecież musi zostać zachowana równowaga na scenie politycznej. Tym bardziej że wybory prezydenckie mają być połączone z referendum w sprawie europejskiej konstytucji. I lewica wystąpi w nich jako wielki piewca zjednoczonej Europy. Ta strategia lewicy ma jeden słaby punkt: afera PZU w jeszcze większym stopniu niż sprawa Orlenu prowadzi do prezydenta Kwaśniewskiego i jego najważniejszego człowieka - Marka Belki.
Kwaśniewski naciska rząd Millera
Prywatyzacja największej polskiej firmy ubezpieczeniowej już jest nazywana aferą afer. To modelowy przykład multipartyjnego kapitalizmu politycznego. Lewica przecenia pamięć wyborców, jeśli sądzi, że uderzenie w Mariana Krzaklewskiego i AWS zainteresuje szerszą publiczność. O politykach AWS pamiętają już chyba tylko politycy, politolodzy i dziennikarze. Próby wciągnięcia w aferę PZU liderów Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości to chwytanie się brzytwy. I dowód niedoceniania wolnych mediów.
Ustaliliśmy, że 9 sierpnia 2002 r. Arnold Hoevenaars, prezes Eureko, w liście do Leszka Millera prosił polski rząd o zgodę na wycofanie się jego firmy z inwestycji w PZU SA. Eureko desperacko potrzebowało pieniędzy: główny udziałowiec grupy - portugalski Banco Comercial Portugues (miał 26 proc. udziałów) - chciał sprzedać swoje akcje. Miller polecił ówczesnemu ministrowi skarbu Wiesławowi Kaczmarkowi przygotowanie pisma ze zgodą na odsprzedaż przez konsorcjum Eureko i BIG Banku należących do niego akcji PZU SA. Kaczmarek pismo przygotował, ale zwlekał z jego wysłaniem. Po dymisji Kaczmarka 6 stycznia 2003 r. sprawa trafiła do jego następcy, ministra skarbu Sławomira Cytryckiego (dziś jest szefem kancelarii premiera Marka Belki). Także on nie palił się do tego, by Eureko wycofało się z PZU. W tym czasie wybrano już nawet bank - brytyjski HSBC - który zgodził się odkupić udziały należące do Eureko i BIG Banku Gdańskiego (projekt umowy nosi datę styczeń 2003 r.). Dokumenty, do których dotarliśmy, dowodzą, że
proces arbitrażowy wytoczony przez Eureko Polsce, rzekomo zmuszający nasz rząd do oddania kontroli nad PZU, mamy na własne życzenie.
Akcja pozywania Polski przed sąd arbitrażowy wygląda na zasłonę dymną, która ma umożliwić przejęcie PZU przez ludzi związanych z Aleksandrem Kwaśniewskim i Markiem Belką. - Prezydent Kwaśniewski mocno naciskał, aby stanowisko prezesa PZU objął Cezary Stypułkowski - mówi "Wprost" bardzo wysoki niegdyś urzędnik państwowy. Nie bez powodu Marek Belka powtarza dziś, że powołana przez Sejm komisja śledcza w sprawie PZU nie spowoduje zatrzymania prywatyzacji. Plan Belki w tej sprawie wspiera inny lewicowy polityk - lider Socjaldemokracji Polskiej Marek Borowski. Zaangażował się on w prace sejmowej Komisji Skarbu Państwa (mimo że nie jest jej członkiem) i przekonuje posłów, iż ugoda z Eureko jest konieczna.
Tajny raport NIK
Nowa komisja śledcza powstała m.in. dzięki ujawnieniu w połowie grudnia 2004 r. przez "Wprost" (trzy tygodnie przed "Rzeczpospolitą") zeznań byłego prezesa Eureko, Portugalczyka Joao Ramalho Talonego. Przed sądem arbitrażowym w Londynie zeznał on, że Marek Belka doradzał w 2001 r. Eureko przy prywatyzacji PZU. Dzisiejszy premier był członkiem rady nadzorczej BIG Banku Gdańskiego (obecnie Bank Millennium)
, który wspólnie z Eureko kupił w 1999 r. 30 proc. akcji PZU. Swoimi zeznaniami Talone pogrążył nie tylko Belkę, którego zabiegi o ugodę z Eureko wyglądają co najmniej dziwnie, ale także polityków ówczesnej AWS. Talone przedstawił ich bowiem jako łasych na pieniądze cwaniaków, którzy dopominali się o finansowanie politycznych projektów, takich jak Telewizja Familijna. Źle wypada w zeznaniach Talonego Kościół katolicki, który najwyraźniej wspierał dążenia Eureko do przejęcia PZU (Talone spotykał się z sekretarzem generalnym Episkopatu Polski biskupem Piotrem Liberą).
Talone nie wspomniał jednak, że sam pozycję w biznesie zawdzięcza bliskim związkom (w tym rodzinnym koligacjom) z wysokimi dostojnikami Kościoła w Portugalii. Z opisem Polski jako kraju pazernych (w domyśle skorumpowanych) polityków kontrastuje złożone przed sądem oświadczenie bankiera, że wbrew powszechnej opinii Eureko nie dało w Polsce żadnej łapówki. Talone składał takie zapewnienia nie bez powodu. Mało kto wierzy, że można kontrolę nad tak wielką i dochodową firmą jak PZU (dziś ponad 50 proc. rynku i aktywa warte 40 mld zł) kupić za około 6 mld zł - a tyle w sumie zapłaciłoby Eureko, gdyby w 2001 r. sprzedano mu pakiet brakujący do uzyskania kontroli (21 proc.).
Dotarliśmy do poufnego raportu Najwyższej Izby Kontroli, który w styczniu 2004 r. sejmowa komisja skarbu (głosami posłów SLD) schowała do szuflady pod pretekstem "wykorzystania do obrony" w procesie arbitrażowym, jaki Eureko wytoczyło Polsce. Z raportu nie zrobiono żadnego użytku, mimo że jasno z niego wynika, iż przy prywatyzacji PZU w 1999 r. doszło do wielkich nadużyć. Podobnie zignorowano notatki Urzędu Ochrony Państwa, który jeszcze w 1999 r., przed podpisaniem umowy, alarmował, że sprzedaż PZU firmie Eureko jest niekorzystna dla skarbu państwa. Dziś te dokumenty mogłyby przeważyć szalę na korzyść Polski w konflikcie z Eureko. Dlaczego rząd Belki nie chce ich wykorzystać?
Jan Piński
Współpraca: Tomasz Butkiewicz