PolskaOto drugie imię Polaków? "Wyskakuje jak strony porno"

Oto drugie imię Polaków? "Wyskakuje jak strony porno"

Dzień Świętego Patryka jest obchodzony na wesoło, chociaż jego powiązania z Irlandią nie miały komediowego charakteru. Polacy mogliby ruszyć cztery litery i wymyślić sobie podobne święto, które promowałoby Polskę na całym świecie i nie było grobowo dołującym wydarzeniem z zakresu martyrologii. Depresyjny dramatyzm pojawia się nawet przy rocznicach całkiem optymistycznych, jak choćby 11 listopada albo 3 maja. Czy naprawdę depresja to nasze drugie imię i musi wyskakiwać jak te strony porno w wyszukiwarce, cokolwiek się nie wpisze w jej okienku? - pyta retorycznie na łamach Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.

Piotr Czerwiński

21.03.2011 | aktual.: 21.03.2011 16:02

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Jak zapewne mogli Państwo zauważyć na podstawie ululanych tłumów w Waszym lokalnym irlandzkim pubie, mieliśmy w ubiegłym tygodniu tak zwany dzień Świętego Patryka. Przez Dublin, Nowy Jork, Montreal, Seul, Pcim Dolny i Górny oraz każde inne irlandzkie miasto na świecie przewinęły się parady ubranych na zielono osobników, które zalegały padnięte w przydrożnych irlandzkich barach, litrami pijąc irlandzkie piwo, które o tej porze roku także jest zielone. W Chicago nawet rzeka jest barwiona na zielono i to samo dotyczy wody w fontannie przed waszyngtońskim Białym Domem. Ludzie w zielonych kapeluszach, z flagami Republiki i sześcioma browarami we krwi bez końca śpiewali "Whisky in The Jar", o którym mało kto wie, że nie jest autorstwa Thin Lizzy, a także pozowali do zdjęć fotoreporterom wszystkich światowych agencji prasowych, globalnie rozsławiając ten jakże zjawiskowy kraj. W mediach pojawiły się hasła: "Każdy jest Irlandczykiem 17 marca!". Byłem więc i ja, bo czemu nie.
Zawsze to jakaś odmiana. Tylko do zielonego piwa jakoś nie mogło mnie zapędzić i pozostałem przy zwykłym guinnessie.

Podobnie jak w przypadku rzeczonego szlagieru Thin Lizzy, który w rzeczywistości jest pradawnym irlandzkim szlagierem folkowym, tak i o Patryku mało kto wie, że facet wcale nie miał łatwego życia, a już na pewno nie w Irlandii. Był Angolem i Irole porwali go w charakterze niewolnika gdy miał lat 16, a miało to miejsce we wczesnym średniowieczu. Irlandia była wtedy pogańska, zaś Brytania jeszcze nie przestawiła się na protestantyzm, i kolega Patryk, gdy po sześciu latach zdołał wreszcie uciec z niewoli, miał takiego doła, że wstąpił do zakonu. Tam doznał olśnienia, że wróci do Irlandii i zacznie nawracać swoich ciemiężców.

Jak postanowił, tak też uczynił. Z masochistycznym zapałem wrócił tam jako biskup i zaczął wyjaśniać tubylcom magię Świętej Trójcy na przykładzie listków koniczyny. Stąd i-Ludzie wzięli swój słynny symbol narodowy oraz swój narodowy kolor. Projekt Patryka się udał i facet przeszedł do historii. Podobno zmarł 17 marca. Końcem końców, gościowi który w normalnych warunkach mógłby mieć drgawki na samo ich wspomnienie, mieszkańcy Irlandii nie tylko zawdzięczają religię, koniczynkę, kolor i inne mniej ważne rzeczy, ale swoje najważniejsze narodowe święto, dzięki któremu są słynni na całym świecie. I które nie jest obchodzone jako tragiczna rocznica śmierci upodlonego chrześcijanina, bo tak zapewne interpretowaliby ją mieszkańcy Rzeczpospolitej.

Wróćmy jednak do teraźniejszości. W kuluarach obchodów tego dnia, który w Irlandii był wolny od pracy, zdałem sobie sprawę, że Polacy nie mają żadnego święta, które mogliby, a zwłaszcza chcieli obchodzić na wesoło i z takim przytupem. Wszystkie nasze święta to śmiertelnie poważne rocznice klęsk i tragedii, obchodzone w równie tragicznej atmosferze. Tylko topienie Marzanny i noc Kupały oraz Świętojańska nie mieszczą się w tej kategorii, przez co niestety nie jest traktowane z należytym szacunkiem przez media oraz aparat władzy, no bo kto by się podniecał świętami, przy których nie można płakać nad losem narodu i sadzić politycznych farmazonów, a także wygrażać niewidzialnym wrogom i obiecywać gruchy na wierzbie przy następnych wyborach. Poza tym to są święta ogólnosłowiańskie i nawet na Litwie mają status dni wolnych od pracy.

Czysto polskie święta to jeden wielki kalejdoskop porażek i dramatów: polski styczeń, polski marzec, polski maj, lipiec, sierpień, wrzesień, oczywiście listopad no i grudzień. Czy coś było w czerwcu i lutym? Bo tak na szybko to już nie kojarzę. Z tego wynika, że cały rok polski jest jedną wielką rocznicą tragedii, przegranych powstań, strzelania do samych siebie albo przynajmniej triumfu zomowców. Depresyjny dramatyzm pojawia się nawet przy rocznicach całkiem optymistycznych, jak choćby 11 listopada albo 3 maja. Czy naprawdę depresja to nasze drugie imię i musi wyskakiwać jak te strony porno w wyszukiwarce, cokolwiek się nie wpisze w jej okienku?

A przecież mogłoby być tak pięknie. Pomyślcie tylko. Logistycznie rzecz biorąc, mamy takie same warunki jak i-Ludzie, a może nawet i lepsze. Też występujemy w nadmiarze na wszystkich kontynentach, i też prowadzimy tam polskie knajpy, a mimo to jedyne polskie święto, jakie praktykujemy, to Polish Vodka Day, które co poniektórzy z nas obchodzą codziennie.

Ludzie, wymyślmy sobie własnego Świętego Patryka. Dlaczego nie? Grzebanie w historii najwyraźniej nam szkodzi, czemu więc nie wymyślimy jakiegoś nowego odjazdowego patrona, który sławiłby nasze imię, a jednocześnie nawiązywał do naszej kultury i tradycji. Może Murzynek Bambo? Załatwiałby nam od razu sprawę tolerancji i międzynarodowej przyjaźni. Albo Janosik? Chociaż nie, bo on poległ na 13. posterunku. Żeby już nie tykać męczenników, moglibyśmy też mieć na przykład Dzień Stasia i Nel albo Bolka i Lolka albo Światowy Dzień Kiełbasy, i bynajmniej nie chodzi mi o słynnego gangstera Kiełbasę, którego zastrzelono przed sklepem mięsnym w latach 90. Koziołek Matołek też byłby w dechę; w końcu tylu z nas błąka się po całym świecie, aby dojść do Pacanowa.

Wątek licznych pacanów i matołów w naszej populacji również mógłby mieć poważne znaczenie propagandowe dla nowego święta i wynosić je do globalnej rangi. Moglibyśmy przyklejać sobie białe bródki, zakładać spodenki na szelkach i biało-czerwone kapelusze z rogami, a w polskich knajpach sprzedawać biało-czerwoną wódkę, czyli wściekłe psy. Biało-czerwona woda płynęłaby w rzece w Chicago i fontannie na podwórku u Obamy, zaś nasze firmy chemiczne zaistniałyby we świecie sprzedając biało-czerwoną pastę do zębów "Polski oddech". Gdybyśmy jeszcze choć trochę umieli śmiać się z samych siebie, nawet kawały o Polakach mogłyby zyskać przy tej okazji zupełnie nowy, tym razem zabawny wymiar.

Wszystko, co polskie, zaczęłoby nagle się liczyć. Wszystko, co polskie, nagle stałoby się wesołe, pogodne, przyjazne i fajne. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, jak Trebunie Tutki zasuwają "W murowanej piwnicy" z każdej grającej szafy i w każdym radiu od Madrytu do Kuala Lumpur, a w gazetach stoi wołami na pierwszej stronie, że tego dnia czadowo jest być Polakiem. W Warszawie parada z okazji Dnia Matołka nie przyciąga oddziałów prewencji, tylko tłumy turystów, szukających dobrej rozrywki, naszego jedzenia i naszego bezstresowego widzenia świata. Prawda, że brzmi nieźle? I każdy chce być Polakiem, w taki klawy dzień jak ten.

A teraz te oczy otwórzcie.

Dobranoc Państwu.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (296)