Oswajanie śmierci - pomoc dla rodzin polskich żołnierzy, którzy zginęli na misjach
Paulina, żona poległego na misji żołnierza, jest bezradna, kiedy ich czteroletni syn Sebastian pyta, kiedy tata wróci. Podobne dramaty przeżywają inne rodziny wojskowych, które straciły ojców i mężów. Bo jak dziecku wytłumaczyć, że tata zginął, bo wjechał na bombę? - pisze magazyn "Polska Zbrojna". Pomoc niesie Stowarzyszenie Rodzin Poległych Żołnierzy "Pamięć i Przyszłość", które zorganizowało niedawno specjalne warsztaty psychologiczne.
Dzisiaj dzieci rysują radość. W ruch idą kredki, a na małych twarzyczkach pojawia się skupienie. I oto są. Obrazki radości. Słonko, serduszko, kwiatek, ale także kontur Polski... i karabinek maszynowy na pracy Wojtka. Na rysunkach widać, że dzieci poległych żołnierzy nadal identyfikują się z wojną i z wojskiem.
Cień na warsztatach
Wiadomość o tragicznej śmierci Eryka i Michała spadła nieoczekiwanie. Lotem błyskawicy dociera do tych, którzy znają Marzenę Zielke, przewodniczącą Stowarzyszenia Rodzin Poległych Żołnierzy "Pamięć i Przyszłość". Dziesięć lat temu w Iraku zginął mąż Marzeny, kapral Andrzej Zielke. Teraz prasa donosi lakonicznie, że w wypadku pod Elblągiem zginął na miejscu kierowca bmw, a 10-letnie dziecko w stanie krytycznym trafiło do szpitala (Michał, drugi mąż Marzeny, wiózł z kolonii jej synka, Eryka). Kilka dni później na podwójny pogrzeb zjechali z całej Polski znajomi i przyjaciele.
Ta tragedia położyła się cieniem na warsztatach psychologicznych, jakie w lipcu, przy wsparciu Ministerstwa Obrony Narodowej, zorganizowało Stowarzyszenie Rodzin Poległych Żołnierzy "Pamięć i Przyszłość"; wracała w rozmowach. Do położonej niedaleko Bochni miejscowości Borek przyjechało ponad 40 osób, rodziców, którzy stracili w Iraku i Afganistanie syna, a także wdów po misjonarzach, które tym razem zabrały ze sobą dzieci.
"Choć oddaleni o kilkaset kilometrów, w myślach i w modlitwie jesteśmy z Tobą, bo jesteś nam bardzo bliska. Pamiętaj, że w każdym z nas zawsze znajdziesz oparcie", napisaliśmy ("Polska Zbrojna") w liście kondolencyjnym do Marzeny.
Grupa daje siłę
We wszystkich rozmowach powtarzają się te same słowa: "na warsztatach czujemy, że znaleźliśmy zrozumienie i wsparcie". Grupa daje siłę, której tak bardzo potrzebują na co dzień. Odżyły także dzieci, poczuły się bezpiecznie, jedno nie dokucza drugiemu, tutaj koleżanka nie zapyta pięcioletniej Magdy: "Dlaczego talibowie zabili twojego tatę?". Nie padną takie słowa, bo każde z dzieci straciło ojca.
- Warsztaty są po to, aby pomóc tym, którzy utracili najbliższe osoby - mówi Monika Nosek, wiceprzewodnicząca stowarzyszenia. Pomagają terapeuci, ale rodzice i wdowy wspierają się wzajemnie. Po raz pierwszy przyjechały dzieci, a także zbuntowane nastolatki.
- Wymieniamy doświadczenia, rozmawiamy o swoich problemach. Pomagają nam w tym terapeuci - mówi Zofia, wdowa od sześciu lat. Gdy zginął jej mąż Andrzej, Pawełek miał cztery lata. Najpierw pytał, kiedy tata wróci, potem jako sześciolatek skarżył się, że jest gorszy, bo nie ma ojca i prosił, by mama znalazła mu nowego. Dziś ma 11 lat i staje się agresywny, bo gromadzony przez lata żal nie znalazł dotąd ujścia.
Łamanie tabu
W kulturze europejskiej od wieków śmierć jest tematem tabu. Jest przedstawiana jako kostucha, o której lepiej nie rozmawiać. Dlatego mówimy o odchodzeniu, przekraczaniu granicy, zamiast o śmierci i umieraniu. Brak rozmów na ten temat utrudnia przejście żałoby. Paulina (od śmierci męża minęło zaledwie kilka miesięcy) jest bezradna, kiedy czteroletni Sebastian chce wiedzieć, kiedy tata wróci. Gdy zmarł w szpitalu w Ramstein, powiedziała mu, że tatuś poszedł do nieba, bo tam też potrzebują żołnierzy. Zapewniła też chłopca, że "przy nich czuwa". Co ma jednak odpowiedzieć, gdy Sebastian pyta: "Ale dlaczego akurat tatuś?".
Zofia też wyjaśniała małemu Pawełkowi, że tata poszedł do nieba, choć wie, że psychologowie odradzają takie tłumaczenie, bo przychodzi moment, że dziecko już w to nie wierzy. Starsze nie pyta "Kiedy tata wróci z tego nieba?", lecz krzyczy z wyrzutem: "Okłamałaś mnie!". Jerzy Patoka, terapeuta, cierpliwie tłumaczy, aby nie uciekać przed takimi rozmowami.
Katarzyna na warsztaty przyjechała pełna obaw. - Nie wiedziałam, czy dziewczyny będą opowiadać o śmierci swoich mężów. Ja unikam tego tematu - przyznaje. Dlatego gdy pięcioletnia Magda pyta o tatę, wyjmuje z szuflady album i milcząc oglądają zdjęcia. Ostatniego dnia warsztatów Katarzyna zapomniała o tamtych strachu. Jest zadowolona, bo poznała inne wdowy, zobaczyła, że nie jest sama, uwierzyła, że warto patrzeć w przyszłość. Zapisała się do stowarzyszenia.
- Na co dzień rodziny poległych żołnierzy są porozrzucane po całej Polsce i rzadko mają szansę na terapię indywidualną - mówi Jerzy Patoka, który pracuje z grupą rodziców poległych żołnierzy. Warsztaty pozwalają na rozmowy indywidualne i terapię grupową, pomagają odreagować emocje i sprzyjają integracji środowiska. - Takie spotkania to także możliwość wymiany informacji z osobami, które znajdują się w różnych okresach żałoby lub ją już przeżyły - tłumaczy terapeuta i dodaje: - Rodzice i wdowy widzą, że nie są sami.
Miś na terapii
Na honorowym miejscu w świetlicy, gdzie podzielone na trzy grupy wiekowe dzieci spotykały się na zajęciach psychoterapeutycznych, siedział miś. Czasem był głuptaskiem, którego można czegoś nauczyć, kiedy indziej stawał się przytulanką. Przy nim dzieci czuły się pewniej, przenosiły na niego swoje uczucia, także swoją złość - stąd poszarpane uszko.
Terapeuci tłumaczą, że niewyjaśnione, a także wypierane przez dziecko zjawiska kumulują się w nim i wywołują niepokój, z którym nie potrafi sobie ono poradzić. Nieprzepracowane i niewyrażone uczucia dzieci mogą uzewnętrzniać na rysunku lub przez zabawę. Taka terapia pozwala także oswoić śmierć.
Zofia nie była zaskoczona, gdy 11-letni Paweł niechętnie poszedł na pierwsze zajęcia. Zdziwiła się jednak, gdy następnego dnia nie mógł się doczekać tego spotkania. Sześcioletni Wojtek początkowo mówił, że ćwiczenia i zabawy są głupie. Rysunki, które pozostały na ścianach świetlicy, pokazują jednak zmiany, jakie zaszły w dzieciach (także w Wojtku) po tygodniowej terapii.
Gdy Wojtek malował "radość", na rysunku pojawiła się mapa Polski, żołnierz i karabinek maszynowy. "Smutek" wyraził obrazkiem rannego żołnierza, który płacze. Było wyraźnie widać, że chłopiec identyfikuje się z wojskiem. Rysunki pokazują, że tym żyje. Na zajęciach poświęconych "złości" długo skakał na materacach. - Odreagowywał - wyjaśnił terapeuta. - Teraz mam czysty umysł - powiedział chłopiec po tych zajęciach.
Długą drogę przeszła także Kasia. Na pierwszych zajęciach, gdy dzieci rozmawiały o uczuciach, była przestraszona, a jej twarz przypominała maskę. Obrazek, który miał wyrażać radość, namalowała czarną kredką. Zmiana nastąpiła, gdy dzieci opowiadały o złości. Mocno uderzała piąstkami w materace, a na rysunku wydziobała ołówkiem dziury. Na jej twarzy pojawił się gniew. Gdy wyrzuciła z siebie złość, mogła się wreszcie uśmiechnąć. Historia, jakich wiele
Każda historia jest inna, ale ma podobny finał: śmierć męża na misji. Rodziny różnie sobie radzą z brakiem Jego obecności. Magda raz w roku kupuje biżuterię, ostatnio wisiorek z bursztynu - prezent od męża, który na pewno by dostała, gdyby żył. Katarzyna przed Wigilią pakuje walizki i wyjeżdża, bo pięcioletnia Magda nie chce ubrać choinki. - Po co, skoro nie ma z nami taty? - pyta. Ścięła na krótko włosy, bo loki nie pasowały do żałoby.
- Czas nie leczy ran, tylko przyzwyczaja nas do bólu - mówi Joanna. Wspomina, jak cztery lata temu o siódmej rano obudził ją dzwonek do drzwi. Zobaczyła kapelana i psychologa z jednostki. Krzyknęła. Sześcioletnia Kasia, oczko w głowie taty, zapytała: - Czy naprawdę tata do nas nie wróci?. 11-letni Zbyszek nie chciał rozmawiać o tym, co się stało, czasem wracał z płaczem ze szkoły, gdy usłyszał od kolegów, że "jego ojciec pojechał do Afganistanu, aby nachapać się kasy". Przez pierwszy rok codziennie chodzili na cmentarz. - To ja, twoja perełka - do dziś mówi Kasia, gdy obok znicza stawia na grobie laurkę na Dzień Taty.
Joanna opowiada, że od kolegów męża z jednostki dowiedziała, się, że Zbyszek prowadził prywatne śledztwo, jak zginął ojciec. Pytał o szczegóły na Facebooku, pisał też w tej sprawie SMS-y. Czytał dokumenty, które przysłała prokuratura, oglądał zdjęcia. Dowiedział się, że tata był dowódcą rosomaka, wyjechał z bazy na ostatni patrol (za miesiąc miał wrócić do kraju), jechał w kolumnie w trzecim wozie. Mina wyrywała koło pojazdu. Był jedyną śmiertelną ofiarą. - Gdy Zbyszek wykrzyczał, że to moja wina, iż ojciec nie żyje, poprosiłam dowódcę jednostki o pomoc - opowiada Joanna. - Pani psycholog z jednostki przez dwa lata przychodziła do nas do domu - wspomina. To za jej radą Kasia prowadziła kronikę dla taty - opisywała nowe wydarzenia, wklejała zdjęcia.
- Dbają o nas - mówi Joanna o 15 Gołdapskim Pułku Przeciwlotniczym. Na święta pamiętają o dzieciach, zapraszają na uroczystości, a gdy jest potrzebna pomoc, jak przy przeprowadzce, dowódca udostępnia stara, a koledzy Krzysztofa pomagają przenieść meble.
Światełko w tunelu
Gdy Monika Nosek opowiada swoją historię (od śmierci Grzegorza minęło dziesięć lat), dziewczyny widzą, że można iść naprzód, założyć nową rodzinę, mieć dzieci. W opowieści Moniki widzą światełko w tunelu. Dlatego stowarzyszenie nadal chce organizować warsztaty psychologiczne. Ich uczestnicy dostają potężne wsparcie i powoli dociera do nich, że pamięć nie musi być pielęgnowaniem bólu.
Podwójne uderzenie Z Elżbietą Błażejewską-Bandurską, psychoterapeutą, i Izabelą Pyszkowską, terapeutą i trenerem grupowym, rozmawia Małgorzata Schwarzgruber. Kiedy dziecku potrzebna jest terapia? Elżbieta Błażejewska-Bandurska: Dorośli często nie słuchają dzieci, bo hołdują przekonaniu, że trzeba być silnym. Zapominają, że dziecięce uczucia są tak samo silne jak dorosłych, tylko są wyrażane w innym języku: przez zabawę, zaburzenia zachowania, regresję (cofnięcie do wcześniejszych stadiów rozwoju), przez "smutne oczy". Zdarza się, że w wypadku tak ciężkiego przeżycia, jak śmierć rodzica, dziecko pozostaje samo ze swoją stratą. Życie pokazuje, że po śmierci męża, żona często nie jest w stanie zająć się i sobą, i dzieckiem, bo sama przeżywa ból i stratę. Tymczasem dziecko potrzebuje, by w codziennym życiu pozostały takie same rytuały, potrzebuje rozmów o tym, co się wydarzyło, chce się podzielić swoimi uczuciami. A tego matka w takiej sytuacji nie jest w stanie mu zapewnić. Wówczas dziecko zamyka
się ze swoją żałobą - wtedy potrzebna jest terapia. Jeśli dzieci pozostaną same ze stratą, trauma może ujawnić się po latach, w dorosłym życiu, gdy dochodzi do jakiejś zmiany, na przykład przeprowadzki czy zmiany szkoły. Jedna z moich pacjentek w wieku 15 lat przeżyła śmierć ojca. Mama kazała jej wówczas być silną i odważną, stłumiła więc emocje i jako 30-letnia kobieta trafiła do szpitala z diagnozą maskowanej depresji. Izabela Pyszkowska: Dziecko po stracie bliskiej osoby nie zawsze wie, jak o tym mówić, tymczasem jest to ważny element wyrażania żałoby. W znalezieniu odpowiednich słów pomaga psychoterapeuta. Z dzieckiem trzeba wówczas być: rozmawiać, odpowiadać na pytania, nie bać się jego płaczu czy krzyku. Czy trauma dzieci, których ojcowie zginęli w Iraku czy Afganistanie, różni się od traumy innych dzieci, które także straciły rodzica? Elżbieta Błażejewska-Bandurska: Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Każda strata wywołuje indywidualne przeżycia, każda jest trudna. Trauma "naszych"
dzieci różni się tym, że śmierć ich ojców była nagła. Dzieci czekały na powrót taty, a tu dotarła wiadomość o śmierci - to podwójne uderzenie. Trudny do zrozumienia jest sposób, w jaki zginął tata. "Ostrzał", "bomba" to pojęcia uruchamiające wyobraźnię dziecka. Ona później generuje lęki, utrudnia zrozumienie i zaakceptowanie straty. Izabela Pyszkowska: Gdy śmierć nie jest nagła, dziecko ma szansę się pożegnać. Gdy uczestniczy w takim pożegnaniu, zdaje sobie sprawę z nieodwracalności tego faktu. Na czym polega terapia dla dzieci? Elżbieta Błażejewska-Bandurska: Do każdego dziecka trzeba znaleźć inną drogę. Ważne, aby poczuło się ono bezpiecznie, bo wtedy zaczyna mówić i pytać, ujawnia swoje uczucia i przeżycia. Terapeuta towarzyszy dziecku, pomaga mu zdobyć kontrolę nad wydarzeniami, wprowadza porządek. Trzeba przeprowadzić dziecko przez proces terapii, aby odreagowało silne i głębokie emocje oraz by zaakceptowało stratę. Po każdym trudnym przeżyciu człowiek dojrzewa. Zauważyłam, że "nasze"
dzieciaki na warsztatach są wobec siebie bardzo empatyczne, opiekuńcze, co nie zawsze zdarza się w zwyczajnym świecie. Izabela Pyszkowska: Terapia ma kilka etapów. Pierwszy to uświadomienie sobie faktu śmierci, drugi - przeprowadzenie przez ból i stratę oraz akceptacja, trzeci - przejście ze sfery obecności z daną osobą we wspomnienia, i czwarty - zbudowanie nowej tożsamości, już bez zmarłej osoby. Czy grupie dzieci, których ojcowie zginęli na misji, nadal są potrzebne warsztaty psychologiczne? Izabella Pyszkowska: Jak najbardziej. Wówczas widzą, że inne dzieci mają ten sam problem, tak samo nie mogą pogodzić się z utratą taty i tak samo za nim tęsknią. Czują, że nie są same, a w trakcie żałoby dziecko często bywa osamotnione. Wie, że stało się coś złego, czuje, że dzieją się z nim niezrozumiałe dla niego rzeczy, na przykład niekontrolowane wybuchy złości, apatia, utrata motywacji do nauki. Często nie wie, jak sobie radzić z tą nową, niesłychanie trudną dla niego sytuacją. Czasami winą za śmierć
obarczają siebie. Myślą: "byłem/byłam nieposłuszny/a, kłóciłem/łam się, więc tata wyjechał przeze mnie". Na warsztatach słyszą, jak inni mówią o śmierci taty. Czują smutek kolegów, identyfikują się z grupą. Obserwują, jak koledzy i koleżanki wyrażają różne stany emocjonalne, wspierają się. Często udaje im się pozbyć poczucia winy, wyrzucić z siebie zalegający, duszący, blokujący je gniew. I nauczyć się ponownie uśmiechać i bawić. Terapeuta, uważnie podążając za dziećmi, czuwając nad rozwojem zachodzących procesów grupowych, potrafi tak pokierować pracą grupy, aby każdy uczestnik otrzymał podczas warsztatów to, czego w danym momencie życia najbardziej potrzebuje. I to jest wymierna korzyść, jaką dają dzieciom warsztaty psychologiczne.