Ostrzelali samolot "wroga Allaha"
Samolot kongresmena Donalda Payne'a został we wtorek ostrzelany z moździerzy w trakcie startu z lotniska w Mogadiszu. Do ataku przyznała się związana z Al-Kaidą grupa Al-Szabaab.
15.04.2009 | aktual.: 15.04.2009 13:09
- Po wylądowaniu w Nairobi zostaliśmy poinformowani, że w czasie naszego startu zauważono ostrzał moździerzowy na lotnisko - relacjonował kongresmen. Na teren portu lotniczego w Mogadiszu spadł w trakcie startu maszyny jeden pocisk, a także pięć kolejnych tuż po starcie. W czasie ataku obrażenia odniosły trzy osoby, gdy jeden z pocisków spadł na pobliskie domostwa, ale jak stwierdził zastrzegający sobie anonimowość urzędnik Unii Afrykańskiej, jego celem był z pewnością kongresmen Payne.
Na pokładzie samolotu znajdował się też minister spraw zagranicznych somalijskiego rządu przejściowego oraz ekspert do spraw Afryki z Biblioteki Kongresu USA.
Do ataku przyznała się grupa ekstremalnych islamistów Al-Szabaab, mająca na koncie szereg zamachów, jak samobójczy zamach na bazę wojskową Unii Afrykańskiej w Mogadiszu w lutym 2009 roku, w którym zginęło co najmniej 6 żołnierzy. Rzecznik prasowy grupy szejk Husein Ali Fidow stwierdził, iż ataki zostały przeprowadzone przeciwko wrogom Allaha, którzy przybyli, aby szerzyć w Somalii demokrację. Zapowiedział też, że zamachy nie ustaną, gdyż przejściowy rząd wspiera ich największego wroga, czyli Stany Zjednoczone.
Payne, który w Kongresie przewodniczy podkomisji ds. Afryki, w trakcie swojej wizyty w stolicy Somalii odbył szereg rozmów m.in. z prezydentem Szarifem Szejkiem Ahmedem oraz premierem rządu przejściowego Omarem Abdirashid Ali Sharmarke'iem. Ich tematem było zażegnanie dramatu porwanego amerykańskiego kapitana i przeciwdziałanie piractwu oraz kwestie możliwych sposobów pomocy dla targanego wojną państwa, a także współpracy na linii Waszyngton-Mogadiszu.
Przed wizytą w Somalii Departament Stanu oraz wywiad amerykański ostrzegał kongresmena przed możliwym zagrożeniem. Za jego bezpieczeństwo odpowiadały siły Unii Afrykańskiej, które sam Payne określił jako "z pewnością odpowiednie". Podróż Payne'a była pierwszą wizytą tak wysokiego przedstawiciela Stanów Zjednoczonych w Somalii od czasu wizyty byłej zastępcy sekretarza stanu ds. Afryki Jendayi Frazer, która odwiedziła Baidoę w 2007 roku.
Od 1991 r., kiedy to obalono komunistycznego prezydenta Siada Barre, Somalia nie posiada efektywnie działającego rządu centralnego. Somalia jest klasycznym państwem "upadłym", w którym nie działają żadne państwowe instytucje, a miejscowe klany i ich "Panowie Wojny" podzielili pogrążony w anarchii kraj na swoje strefy wpływów.
Latem 2006 r. stolica Mogadiszu i niemal cała południowa Somalia przeszły na pół roku pod kontrolę islamskich fundamentalistów z tzw. Unii Trybunałów Islamskich, oskarżanych przez Waszyngton o związki z Al-Kaidą. Na zajętych przez siebie terenach islamiści zaprowadzili porządek i względną stabilizację, lecz ich polityka wzbudziła zaniepokojenie Zachodu i regionalnych potęg. W rezultacie w grudniu 2006 r. zainspirowana prawdopodobnie przez USA etiopska interwencja wojskowa rozgromiła "somalijskich talibów" i osadziła w Mogadiszu uznawany przez społeczność międzynarodową, lecz wcześniej zupełnie bezsilny, Tymczasowy Rząd Federalny.
Islamiści nie zrezygnowali jednak z walki i prowadzili przeciwko Etiopczykom i ich somalijskim sprzymierzeńcom krwawą partyzantkę, której epicentrum znajdowało się w Mogadiszu. W mieście właściwie nie ma dnia bez krwawych potyczek i zamachów, w których giną przede wszystkim osoby cywilne. Południe kraju jest już tymczasem w dużej mierze kontrolowane przez Al-Szabaab. Po dwóch latach okupacji Addis Abeba zadecydowała więc o wycofaniu swych wojsk z Somalii. Dwa lata wojny partyzanckiej przyniosły śmierć 16 tysięcy cywilów.
Krytyczna pozostaje sytuacja humanitarna. ONZ szacuje, że około 3,2 miliona Somalijczyków (40% społeczeństwa) bezwzględnie potrzebuje pomocy żywnościowej, a jedno na sześcioro dzieci poniżej piątego roku życia jest dotkliwie niedożywione.
Wielu wiąże wciąż nadzieje z postacią prezydenta Sharifa Ahmeda. Mimo, że był on jednym z przywódców Unii Trybunałów Islamskich, a następnie stał na czele antyetiopskiej rebelii, to uchodził zawsze za stosunkowo umiarkowanego islamistę. Jego wybór miał więc na celu odebranie Al-Szabaab poparcia, jakim cieszy się wśród społeczeństwa oraz być może - skłonić twardogłowych islamistów do zawarcia pokoju. Od objęcia stanowiska Ahmed apeluje do rodaków o pojednanie i zaprzestanie waśni. Wydaje się jednak, że "somalijscy talibowie" nie uznają już zupełnie jego autorytetu.
Adam Traczyk