PolskaOstro o doradcy prezydenta: to g... moty, a nie bon moty

Ostro o doradcy prezydenta: to g... moty, a nie bon moty

Kochają go dziennikarze radiowi i telewizyjni, bo kiedy mówi, zawsze można liczyć na barwną setkę. Ale ostatnio prezydencki doradca Tomasz Nałęcz, "srebrnousty" specjalista od smakowitych bon motów, wyraźnie przesadził. Zrugany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego musiał publicznie przepraszać za to, co powiedział. Ostrych słów Nałęczowi nie szczędzi europosłanka Joanna Senyszyn. - To g... moty, a nie bon moty. Jeśli tylko na takie go stać, to sam sobie wystawia świadectwo - komentuje dosadnie.

Ostro o doradcy prezydenta: to g... moty, a nie bon moty
Źródło zdjęć: © PAP | Łukasz Ogrodowczyk

18.06.2011 | aktual.: 20.06.2011 10:25

Poranek do Radia ZET, miał już przygotowane słowa o "politycznej pedofilii", jaką zarzucił Jarosławowi Kaczyńskiemu, który w sobotę przemawiał do młodzieżówki PiS? Od dawna mówi się o tym, że celne riposty i dosadne sformułowania Tomasza Nałęcza nie pojawiają się spontanicznie, ale że wymyśla je wcześniej w domowym zaciszu, a na drugi dzień sprzedaje dziennikarzom. On sam śmieje się z tych podejrzeń.

- Nie mam copywritera w domu ani nie wymyślam swoich sformułowań wcześniej - mówi w rozmowie z "Polską". I tłumaczy: - Słowa te rodzą się w konkretnych sytuacjach, nie da się ich wymyślić. Oczywiście tamtego dnia zastanawiałem się, o czym będziemy rozmawiać w audycji Moniki Olejnik, ale akurat tego fragmentu swojej oceny nie przemyślałem. Jestem doradcą prezydenta i mam świadomość, że wszystko, co powiem publicznie, może rykoszetem uderzyć w mojego szefa. Gdybym tę wypowiedź poprzedził namysłem, zapewne bym z tych słów zrezygnował. No i to sformułowanie uczyniło go celem do strzelania.

Uczestnicy sobotniej konwencji PiS "Szansa dla młodych" poczuli się słowami Tomasza Nałęcza obrażeni i złożyli do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przez niego przestępstwa.

- Bronisław Komorowski zwrócił mi uwagę, że jeśli już używam mocnej argumentacji, to powinienem zważyć na młodych ludzi. Przeprosiłem ich bez wahania. Nie wziąłem pod uwagę, że moje słowa mogliby wziąć do siebie, że mogłyby one ich dotknąć. Ale jeśli chodzi o ocenę zachowania Jarosława Kaczyńskiego, to zdanie prezydenta nie różni się od mojego - podkreśla prezydencki doradca. Według niego Jarosław Kaczyński, prezentując młodzieży swoje poglądy, wykorzystał chłonny, młodzieńczy umysł i nadużył autorytetu.

- Powinna być granica w relacji mistrz-uczeń. Zbulwersowało mnie, że 60-letni lider, mówiąc do młodzieży, porównał Polskę do "Titanica". Takie poglądy może sobie wygłaszać na zebraniu partyjnym, może mówić w ten sposób do pani Beaty Kempy czy Adama Hofmana. Określiłem więc dosadnie tę sytuację.

Nie pierwszy raz Tomasz Nałęcz docina Jarosławowi Kaczyńskiemu. Miesiąc wcześniej ironizował: - Jarosław Kaczyński jako obrońca kibiców - podczas gdy on nie wie, ile jest bramek na boisku i czy piłka jest kanciasta, czy okrągła.

- Nieraz trzeba przejaskrawić sytuację, aby pokazać jej absurd - tłumaczy Nałęcz, dodając: - A Jarosław Kaczyński chcący bronić piłkę nożną przed Donaldem Tuskiem to sytuacja absurdalna.

O swoich wypowiedziach, tak chętnie cytowanych przez media, mówi: skrzydlate sformułowania. - Skrzydlate sformułowanie ma to do siebie, że musi w kilku słowach objąć całe zjawisko albo sytuacje. A ich ostrość jest wynikiem mojej niezależności w polityce. Jestem człowiekiem, który mówi to, co uważa, i ma swoje zdanie. W środowisku politycznym obowiązują jednak inne prawidła. Wymagane są odruchy stadne, a ktoś, kto myśli i mówi inaczej, staje się zakałą, która kala gniazdo. I ja tego paradoksu doświadczyłem. Uważam się za człowieka lewicy, ale to właśnie w lewicowym środowisku złamałem zasadę pani Dulskiej, wedle której brudy trzeba prać we własnym domu.

Długa jest lista zarzutów, jaką podnoszą wobec Tomasza Nałęcza ludzie związani z lewicą. Zdaniem prof. Joanny Senyszyn obecny doradca prezydenta zawsze nastawiony był głównie na własną karierę. - Jest politykiem obrotowym, może z każdym. Nie ma oporów, pod warunkiem że otrzyma swoje. Zrobiłby wszystko, aby znaleźć się na pierwszej stronie Onetu - mówi europosłanka SLD. Niepochlebnie też wyraża się o jego bon motach: - To g... moty, a nie bon moty. Jeśli tylko na takie go stać, to sam sobie wystawia świadectwo. Polityk powinien mówić rzeczy przemyślane. Jeśli przeprasza za to, co mówi, to co to za polityk?

Tomasz Nałęcz wzrusza na te słowa ramionami: - Lewica pluje na mnie od wielu lat. Usłyszałem, że dla poklasku, dla kariery stałem się parszywcem dobrego imienia lewicy. Sam jednak nie pozostawał jej dłużny.

"SLD to nie są przedszkolaki, które niechcący wzięły nieswoje wiaderko" - komentował afery, w które byli zamieszani politycy, ujawniane przed komisją śledczą ds. afery Rywina. Albo w 2005 r. zapowiadał: "Nie będzie małżeństwa z SLD. Nie zamierzamy iść do łóżka z kimś chorym na AIDS" . O Włodzimierzu Czarzastym mówił: "Włodzimierz Czarzasty tak się nadaje do reformowania lewicy jak zbój Madej do prowadzenia ochronki dla dzieci".

Nic więc dziwnego, że jego polityczne istnienie w polityce pełne jest burzliwych zwrotów akcji, podczas gdy - jak sam mówi - życie prywatne przypomina leniwie płynącą rzekę.

- Od 40 lat pracuję na uniwersytecie, od prawie 40 lat jestem w udanym związku małżeńskim. Przez 20 lat byłem w PZPR statystą w tylnych rzędach. Uaktywniłem się, gdy PZPR odchodziła w nicość. Wydawało mi się, że to będzie akt jednorazowy, ale polityka mnie zassała.

Polityczną karierę Nałęcza przedstawiła na swoim blogu Joanna Senyszyn: "W 1990 r. z honorami wyprowadzał sztandar [PZPR - dop. red.]. W nowym ustroju z wiernością się pożegnał. Czyżby dlatego, że przestała popłacać? Tak czy siak postawił na polityczny pluralizm. Od 20 lat jest wierny inaczej. W miarę, jak piał peany na cześć wyżej postawionych lewicowców, sam piął się w górę. W 1990 r. został wiceprzewodniczącym SdRP utworzonej w miejsce nieboszczki PZPR. Po roku - kiedy nie dostał się sejmu - uznał, że SdRP nie zaspokaja jego ambicji. Przeskok do Unii Pracy okazał się dietodajny".

W Unii Pracy znalazł się po głośnym rozstaniu z Leszkiem Millerem. Pokłócili się, ale różne są wersje tego, co leżało u źródła sporu. - Byłem wtedy blisko Tomasza Nałęcza - wspomina Ryszard Bugaj. - Mówił mi, że nie mógł znieść aparatu i przekrętów ludzi lewicy. Ale była też inna wersja: ponoć poszło im o miejsca na listach wyborczych.

Ryszard Bugaj przyznaje, że nie był wtedy szczęśliwy z powodu tego, że Nałęcz znalazł się w UP. - Ale zaczęliśmy ze sobą współpracować. Do sejmu wyniosły go moje głosy. W ciągu tych czterech lat kadencji przez trzy lata był lojalny. Gdy w UP wciąż toczyły się spory między etosem a postkomunistami, Tomasz Nałęcz mnie wspierał - mówi Bugaj. Jako rzecznik UP był Tomasz Nałęcz niezwykle sprawny. - A riposty i celne sformułowania należały do jego stałego repertuaru. Dlatego też nie spodziewałem się po nim takiej niezręczności, jaka przydarzyła mu się ostatnio. Co prawda nie można tego równać z wypowiedziami Janusza Palikota czy gafami samego prezydenta Komorowskiego. Ale wydaje się, że powinien je ograniczyć, bo jest ich za dużo i popychają go za daleko - tłumaczy Bugaj.

Anita Czupryn, "Polska The Times"
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (156)