ŚwiatOstatni taki Kim

Ostatni taki Kim

Doniesienia o tym, że Ukochany Przywódca nie żyje, pewnie są przesadzone. Nie zmienia to faktu, że era Kim Dzong Ila dobiega końca, a wraz z nią kończą się rządy jednostki. Koreę Północną czeka zmiana największa w jej 60-letnich dziejach i nie będzie to zmiana na lepsze. Władzę przejmie kolektyw.

Ostatni taki Kim
Źródło zdjęć: © AFP

29.09.2008 | aktual.: 29.09.2008 10:10

Pewien rolnik wykopał ze swojego ogródka dorodny krzak jałowca. 300-letni, hodowany od pokoleń. Chciał zasadzić go w odległym Phenianie, na wzgórzu Mansudae poświęconym pamięci Wielkiego Wodza Kim Ir Sena. „Nie przesadza się tak starych drzew. Ono umrze” – mówili mu sąsiedzi. „Przecież go nie przesadzam” – odpowiadał rolnik. „Nadal będzie rosło w Korei”. Jak postanowił, tak zrobił. Dziesiątki tysięcy innych ludzi poszło w jego ślady i na zboczach Mansudae wyrósł las drzew. Żadne nie uschło.

Bo nie tylko naród kochał swojego przywódcę. Flora i fauna też go kochały. Na jego widok rozkwitały drzewa, a jaskółki mówiły ludzkim głosem. I historia go kochała. Według kronikarzy z Phenianu od lat 30. do zakończenia II wojny światowej Kim Ir Sen dowodził 10-tysięczną Koreańską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą i wytłukł setki tysięcy japońskich żołnierzy. Ktoś odrobinę przesadził, bo w rzeczywistości stał na czele kilkudziesięcioosobowego chińskiego oddziału, który prowadził wojnę zaczepną w Mandżurii. Więcej w nim było z watażki niż z żołnierza. W jego oficjalnym życiorysie nie ma słowa o tym, że w 1941 roku uciekł z Chin do Związku Radzieckiego, gdzie wstąpił do Armii Czerwonej. Nie ma też nic o tym, że do Phenianu wkroczył wraz z nią, ale już jako agent NKWD.

A jego syn, Ukochany Przywódca Kim Dzong Il? Jego życiorys w wersji, którą musi znać każde północnokoreańskie dziecko, jest równie niezwykły. Przyszedł na świat zimą 1942 roku na świętej górze Paektu-san w czasie bitwy Kim Ir Sena z Japończykami i już jako trzylatek dał się okupantowi mocno we znaki. Siedząc na lewej ręce swej matki, ochraniał ją przed japońskimi kulami, podczas gdy ona kładła wroga pokotem celnymi strzałami z dzierżonego w prawej dłoni pistoletu. A przecież tak naprawdę Kim Dzong Il urodził się w ZSRR – i to w 1941 roku. Reżim odmłodził go o rok, by pokrywały się okrągłe rocznice jego urodzin z urodzinami ojca.

Północnokoreańscy przywódcy nigdy nie byli samodzielni. Rządziła nimi propaganda.

Wróżki z wywiadu

Propaganda istnieje wszędzie, ale tylko w Korei Północnej awansowała do rangi ustroju politycznego. Dżucze – bo tak nazywa się ten ustrój – żąda samowystarczalności, niezależności od innych państw, każe się bronić przed obcymi wpływami.

To konfucjanizm, tyle że doprowadzony do absurdu. Jest jeden ojciec narodu, a wszyscy winni mu są bezgraniczne posłuszeństwo. Żeby osiągnąć ten cel i utrzymać go przez sześć dziesięcioleci w tak biednym i zacofanym kraju, trzeba było całkowicie odizolować go od reszty świata. Izolacja miała pozbawić Koreańczyków punktu odniesienia. Stworzeniem iluzji, że żyją w dobrobycie nieosiągalnym dla obywateli innych państw, zajęła się propaganda. Przymierający głodem rolnik, który musi całe swoje plony oddawać władzom, jest przekonany, że pławi się w dobrobycie. Wierzy, że na widok Ukochanego Przywódcy jaskółki mówią po koreańsku, a drzewa kwitną nawet zimą. Wierzy- w antropologię- w wersji dżucze: Koreańczyk nie pochodzi od nikogo, nie jest spokrewniony z żadną ludzką rasą, a dowodem na to jest odkrycie w latach 90. szkieletu Tanguna – legendarnego władcy, syna boga i niedźwiedzicy. Wierzy bezkrytycznie, bo słyszy to w radiu, które może odbierać tylko jedną rozgłośnię rządową. Nie ma dostępu do światowych mediów, nie
wspominając o Internecie, nie może wyjeżdżać za granicę. Ta izolacja jest zresztą symetryczna; nawet najlepsze agencje wywiadu mają o reżimie Kim Dzong Ila zaledwie szczątkową wiedzę.

– Pozyskiwanie informacji o tym, co się dzieje w reżimie Kimów, zawsze bardziej przypominało i nadal przypomina astrologię niż poważny research – mówi Kim Sang Dżu z Instytutu Studiów Koreańsko-Amerykańskich. – Coś zdobędzie chiński wywiad, coś południowokoreański, coś rosyjski, coś Amerykanie. A potem metodą dedukcji wszyscy starają się wyciągać z tych strzępków najbardziej prawdopodobną wersję zdarzeń. Czasem te wróżby się sprawdzają, czasem nie. * Kim gaśnie*

Teraz, gdy Kim Dzong Il znów zniknął ze sceny politycznej, praca dedukcyjna wre. Jej efektem jest mieszanina informacji dorzecznych i niedorzecznych. W maju pojawiły się doniesienia, że Ukochany Przywódca zginął w zamachu. Na początku wrześ-nia jeden z japońskich profesorów obwieścił, że Kim nie żyje już od pięciu lat, a przed kamerami paradują jego sobowtóry. Kilka dni później japońskie media, powołując się na źródła w Chinach, poinformowały, że Kim jest w ciężkim stanie po wylewie, którego dostał 14 sierpnia.

Kiedy 9 września po raz pierwszy nie pojawił się na dorocznej defiladzie, dwie rzeczy stały się jasne: po pierwsze, Ukochany Przywódca nie ma sobowtórów, więc informacje japońskiego profesora można włożyć między bajki. Po drugie, nie oznacza to jednak, że z Kimem wszystko jest w porządku.

– Ze szczątkowych informacji, które posiadamy, wynika, że koreański przywódca dochodzi do siebie po udarze mózgu i być może jest częściowo sparaliżowany – przyznaje w rozmowie z „Przekrojem” John Park, ekspert z Amerykańskiego Instytutu na rzecz Pokoju. – Zresztą nie ma znaczenia, czy jego stan jest zły, czy bardzo zły. Kim Dzong Il jest od dawna schorowany, ma kłopoty z sercem i nerkami. Nie będzie już młodniał. Koreę Północną czeka wkrótce zmiana władzy. Prawdopodobnie najgłębsza od czasu zainstalowania Kim Ir Sena przez Sowietów.

Temat tabu

Kim Dzong Il nie był tak zapobiegliwy jak ojciec. Kim Ir Sen przygotowywał go do przejęcia władzy przez ponad 10 lat. Ukochany przywódca ma aż trzech synów, ale do tej pory nie namaścił żadnego z nich. Może dlatego, że wszyscy są schorowani, a może dlatego, że nie chciał wybierać między hazardzistą (Kim Dzong Nam), zniewieściałym dandysem (Kim Dzong Czol) i niedoświadczonym młokosem (Kim Dzong Un)
.

– Żaden z nich nie ma wystarczającej charyzmy, by stanąć na czele Korei Północnej – mówi John Park. – Nawet w charakterze marionetki. Być może Kima zastąpi jego szwagier Chang Sung Taek. Jest starszy od tej trójki i zajmuje się bezpieczeństwem wewnętrznym, więc ma doświadczenie.

Brak jednoznacznego kandydata spędza sen z powiek Amerykanom i krajom sąsiadującym z Koreą Północną. – Wszyscy się boją, że po śmierci Kima w Phenianie utworzą się różne frakcje, które będą walczyć o władzę – przyznaje Park. – To jeszcze bardziej zdestabilizuje sytuację na Półwyspie Koreańskim. Dla Amerykanów szczególnie niepokojące jest to, że nie wiadomo, w czyje ręce wpadnie arsenał jądrowy. Jeśli w ręce któregoś z twardogłowych generałów, może być gorąco.

– Nie należy pytać Koreańczyków o następcę Kima – przestrzega doktor Marceli Burdelski z Uniwersytetu Gdańskiego. – To dla nich temat tabu. Wbrew obawom są znakomicie przygotowani do zmiany kierownictwa. Ten reżim zdążył porządnie okrzepnąć przez całe dziesięciolecia. Kim Dzong Il stworzył naprawdę sprawny kolektyw, który dobrze sobie poradzi bez niego. Według Burdelskiego o tym, że Korei Północnej nie czeka tąpnięcie po śmierci Ukochanego Przywódcy, świadczy to, że reżim cały czas utrzymuje konsekwentną politykę wobec Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych. – Po śmierci Kim Ir Sena wielu ekspertów wróżyło reżimowi katastrofę – przypomina Burdelski. – Był kryzys, to fakt, ale w końcu wszystko wróciło do normy.

Tym razem wszystko wskazuje na to, że norma się zmieni. Wraz z Kim Dzong Ilem odejdzie jednoosobowe kierownictwo. Nie będzie już więcej Ukochanych Przywódców. Trzymaniem narodu za twarz zajmie się zgrany i doświadczony kolektyw złożony z najwyższych rangą dygnitarzy partyjnych i wojskowych. Przede wszystkim wojskowych – zgodnie z obowiązującą tam zasadą „pierwszeństwa karabinu”.

Strach przed nowym

Jaka będzie Korea Północna pod kolegialnym zarządem? John Park: – Z grubsza taka sama jak dotychczas. To dobra wiadomość dla Chin i Korei Południowej, które boją się, że zbyt gwałtowna odwilż mogłaby stanowić za duże obciążenie dla ich gospodarek. Ci pierwsi mieliby do czynienia z ogromną falą uchodźców, ci drudzy musieliby zapłacić cały rachunek za zjednoczenie. Likwidacja zasieków w strefie zdemilitaryzowanej byłaby dla Seulu wielokrotnie bardziej kosztowna niż zburzenie muru berlińskiego dla ówczesnych władz w Bonn.

Martwią się natomiast Amerykanie. Boją się, że nowa ekipa będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalna w rozmowach sześciostronnych na temat likwidacji północnokoreańskiego programu atomowego. Po spektakularnym wyburzeniu przez reżim nikomu niepotrzebnej części reaktora atomowego w Jongbion negocjacje po raz kolejny utknęły w martwym punkcie. Na domiar złego okazało się, że Phenian wraca do prób z rakietami dalekiego zasięgu. Wybudował nowoczesny ośrodek przy granicy z Chinami i w zeszłym tygodniu przeprowadził tam test nowego silnika do Taepodong-2 – rakiety, która teoretycznie może dosięg-nąć zachodnich wybrzeży USA.

Kraje zaangażowane w roko-wania z Koreą Północną – każdy zresztą z innego powodu – są za tym, aby po śmierci Kim Dzong Ila zmieniło się jak najmniej. Najlepiej by było, gdyby wszystko zostało po staremu. Rafał Kostrzyński * Kim będzie następca?*

* Kim Dzong Nam* (38 lat) jako najstarszy syn byłby naturalnym następcą Kim Dzong Ila, gdyby nie to, że ma na swoim koncie kilka grubych kompromitacji. W 2001 roku wpadł na lotnisku w Tokio, gdy chciał się dostać do Japonii jako obywatel Dominikany. Potem media namierzyły go w jednym z kasyn w Makau, gdzie oddawał się rozpuście i hazardowi.

* Kim Dzong Czol* (27) był nawet szykowany do przejęcia schedy po ojcu (w rządzącej Koreańskiej Partii Pracy kierował departamentem agitacji i propagandy). Japoński kucharz, który przyrządzał Kim Dzong Ilowi sushi i któremu udało się zbiec, twierdzi jednak, że Wielki Wódz uważa swojego syna za zbyt zniewieściałego.

* Kim Dzong Un* (25) jest podobno oczkiem w głowie tatusia ze względu na podobieństwo do dziadka. Ale samo podobieństwo to za mało. Nie ma doświadczenia politycznego i prawdopodobnie doznał jakiegoś urazu w wypadku samochodowym.

* Chang Sung Taek* (62) to szwagier Kim Dzong Ila. Niektórzy eksperci uważają go za czarnego konia. Stary wyga, który od lat zajmuje najwyższe stanowiska w partii. Teraz jest wiceprzewodniczącym KPK i odpowiada za bezpieczeństwo wewnętrzne.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)