Ostatni pobór straszy wiecznych studentów
Ostatni pobór w naszej historii nie jest ulgowy. Stanęło do niego już 270 tys. dziewiętnastolatków i ok. 30 tys. tysięcy starszych mężczyzn, a także kilka tysięcy kobiet.
25.08.2008 | aktual.: 27.08.2008 09:58
Niektórzy byli pewni, że wojsko o nich zapomniało, ale nic z tego. Polska armia przechodzi na zawodowstwo i jest to dla niej ostatnia szansa, żeby choćby siłą ściągnąć do siebie fachowców. Na wielu z nich wezwania spadły jak grom z jasnego nieba.
Piotr Bittner z Chorzowa wkrótce skończy 26 lata i właśnie dowiedział się, że powołano go do wojska. Armia skorzystała z tego, że stracił pracę i z powodów finansowych na trzecim roku informatyki zawiesił studia. Wojsko od razu po niego sięgnęło. Dyskusji nie uznaje. Piotr w październiku chce wrócić na studia, znalazł pracę w firmie, która daje mu szansę na rozwój i jest gotowa wysłać na kilkumiesięczny staż do Francji, ale oczywiście nie będzie czekać, aż nowy pracownik wróci z wojska.
Na komisji byłem z chłopakiem tylko po podstawówce; bardzo chciał iść do wojska, ale go nie wzięli. Ze mną nie było dyskusji. Jemu wojsko mogłoby pomóc. A mnie tylko zrujnuje plany i to, co już z trudem osiągnąłem - mówi Piotr.
Wojsko powołuje tych poborowych, którzy są potrzebni - komentuje mjr Tomasz Mazurek, p.o rzecznika Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Jak każdy pracodawca, armia jest zainteresowana najlepszymi i zachęca ich do pozostania. W maju tego roku minister obrony narodowej podpisał rozporządzenie, które pozwala żołnierzom służby zasadniczej już po trzech miesiącach przejść do służby nadterminowej, co wiąże się z większym uposażeniem. Marzeniem byłoby, gdyby wszyscy poborowi mieli maturę, bo z nimi dobrze pracuje. Ale to niemożliwe - dodaje.
Dzisiaj wojsko jest nowoczesne, wymaga ludzi o odpowiednich kwalifikacjach. Nie ma czasu na ich kształcenie od podstaw, dlatego poborowy, który w wieku 19 lat nie ma nawet gimnazjum, mniej nas interesuje. Ale za to chłopak ze szkołą średnią może u nas zyskać prawo jazdy albo zdobyć fach kierowcy. Otwieramy różne drogi kariery zawodowej - zapewnia płk Zbigniew Piątek, szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach.
Płk Piątek przyznaje, że do wojska chętnie wciela się studentów, którym na studiach powinęła się noga. Ale nie wszystkich - zaznacza. Głównie takich, którzy już wcześniej mieli problemy z zaliczaniem roku, wciąż zmieniali kierunki czyli wiecznych studentów. Może czas spędzony w jednostce pomoże im się zdyscyplinować.
Ponad 300 tys. osób musi w tym roku stawić się przed komisję wojskową i wytłumaczyć. Kto nie ma uregulowanego stosunku do służby, nie uczy się i ma zdaną maturę, może być pewien powołania.
Nie ma zmiłuj: wezwania do WKU dostają nawet 40-letni panowie z brzuszkami, którym przez lata udało się wywinąć od służby. Albo studenci, którzy postanowili przerwać naukę nawet na kilka miesięcy.
Bezskutecznie walczył z wojskowymi na komisji 26-letni Marek Morasiewicz z Wrocławia. Kończył architekturę na politechnice, kiedy zawalił rok. Uczelnia od razu powiadomiła WKU i młody człowiek właśnie dostał kartę powołania. Nieważne, że od października miał ponownie podjąć studia. W dodatku jest niepełnosprawny: ma jedną nogę krótszą od drugiej o dwa centymetry.
Armia tłumaczy, że taki pobór to planowe działanie mające wyłuskać osoby, które mają przydatne dla wojska kwalifikacje. I ma nadzieję, że choć część z tych osób zdecyduje się potem zostać zawodowymi żołnierzami.
Jak każdy pracodawca, armia jest zainteresowana najlepszymi - mówi mjr Tomasz Mazurek, p.o. rzecznik Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. W maju minister obrony narodowej podpisał rozporządzenie, które pozwala żołnierzom służby zasadniczej już po trzech miesiącach przejść do służby nadterminowej, co wiąże się z większym uposażeniem, zamiast 200 zł żołnierz miesięcznie może dostać 1700 zł - dodaje.
Dlaczego jednak nie wręcza biletów osobom po zawodówkach? Dzisiaj wojsko jest nowoczesne, wymaga ludzi o odpowiednich kwalifikacjach. Nie ma czasu na ich kształcenie od podstaw, dlatego poborowy, który w wieku 19 lat nie ma nawet gimnazjum, mniej nas interesuje - zapewnia płk Zbigniew Piątek, szef Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach.
Od przyszłego roku nie będzie już poboru, zastąpi go rekrutacja. Od 2010 r. armia będzie składała się z zawodowców i ochotników.
Można przeczekać za granicą
Pobór na starych zasadach trwa do końca 2008 roku. Przed komisją powinni stawić się 19-latkowie oraz ci, którzy nie dopełnili wcześniej tego obowiązku. Studenci i uczniowie po poborze mogą spać spokojnie. Jeśli dostali odroczenie, do czynnej służby nie zostaną już wcieleni. Po rejestracji trafili do kartotek "na wypadek wojny". Unikający wojska oraz przebywający za granicą, do 60. roku życia mogą być doprowadzeni przed komisję siłą (np. podczas odwiedzin w kraju). Jeżeli stanie się to po 2008 roku, w kamasze nie trafią. Skończy się na rejestracji, ale poniosą odpowiedzialność karną za złamanie przepisów ustawy o powszechnym obowiązku obrony (o wymiarze kary zadecyduje sąd). Jeśli zgłoszą się sami, skończy się na rejestracji.
Z posłem Aleksandrem Szczygłą, byłym ministrem obrony narodowej, rozmawia Michał Wroński:
Wkrótce armia będzie zawodowa, a dziś powołania do wojska dostają osoby o wysokich kwalifikacjach i poukładanym życiu osobistym. Czy to jest słuszne?
- Wojsko nie powinno już wyciągać po nich ręki. Ochotników powinniśmy przyciągać do armii atrakcyjnymi zarobkami, a nie fortelami - takimi jak wcielanie kogoś w nadziei, że po odbyciu służby zasadniczej skusi się na karierę żołnierza zawodowego.
Czy jednak nie jest już za późno, by bazując na samych tylko ochotnikach z ulicy, liczyć na stworzenie zawodowej armii?
- To zasadniczy punkt sporny między mną a ministrem Klichem. Uważam, że termin 1 stycznia 2010 roku jako data stworzenia armii w pełni zawodowej jest nierealny. Plany mówią o 120 tysiącach żołnierzy w koszarach - obecnie mamy 90 tysięcy żołnierzy służby zawodowej i nadterminowej. Potrzebujemy zatem 10 tysięcy ochotników w tym roku i 20 tysięcy w roku przyszłym. Tego się nie da zrobić!
Widzi Pan jakąś możliwość pozyskania tych brakujących 30 tysięcy osób?
- Umiejętna promocja armii. Jesienią 2007 roku prowadzono taką akcję na terenie kilku województw i zgłosiło się około tysiąca kandydatów.
Anarchiści: Idź do wojska, zostań trupem
"Dołącz do najlepszych" - zachęca z plakatu piątka uśmiechniętych żołnierzy w wyprasowanych mundurach. To część kampanii Ministerstwa Obrony Narodowej mająca zachęcić młodych ludzi, by wstępowali do wojska. Swoją kontrakcję zatytułowaną: "Idź do wojska. Zostań trupem!" szybko przygotowali anarchiści. I na twarzach pięknych wojaków zaczęli przyklejać trupie czaszki. Dlaczego?
Bo propagandowa ofensywa armii jest chamska i urąga naszej godności. Organizacja powołana do obrony naszego kraju okupuje Irak i Afganistan, używana jest do załatwiania dziwnych międzynarodowych interesów - mówi jeden z członków anarchistycznej grupy Manufaktura organizującej akcję.
Pierwsze oszpecone billbo-ardy pojawiły się w ubiegłym tygodniu na ulicach Poznania. Potem do protestu przyłączyli się również członkowie grup z innych miast, między innymi z Warszawy, Szczecina i Krakowa, którzy w podobny sposób przerobili plakaty w swoich miastach.
Dla nas kampania MON to żenada - mówi jeden z krakowskich anarchistów. Z jednej strony: "dołącz do najlepszych" i uśmiechnięte twarze, a z drugiej chaotyczna łapanka do wojska, którą obserwujemy w ostatnich tygodniach. Taką promocją armia nie poprawi swojej reputacji - dodaje. Dla pilotującego kampanię Michała Łazowskiego, zastępcy szefa oddziału promocji Departamentu Wychowania i Promocji Obronności MON, akcja anarchistów to jednak zwykły akt wandalizmu.
Z jednej strony cieszy nas, że reklama wywołuje emocje. Ale z drugiej, taka forma dyskusji jest dla nas niedopuszczalna - uważa Łazowski. Nikogo tą kampanią nie ogłupiamy. Na plakatach występują prawdziwi żołnierze. Wojsko cieszy się ogromnym, ponad 70-procentowym zaufaniem społecznym. Inna sprawa, że armia to ciężka służba, która nierzadko kończy się utratą życia. Perfidne i niesmaczne jest, gdy ktoś próbuje to zdyskredytować.
Kampania MON obejmująca ponad dwa tysiące billboardów oraz spoty w telewizji kosztowała ok. 3 miliony złotych. Oprócz anarchistów, suchej nitki na plakatach z żołnierzami, nie zostawili też specjaliści od reklamy. Są kiczowate. Piękni żołnierze są jak z komunistycznego zdjęcia propagandowego, a rysunkowy chłopiec wygląda jak z "Bolka i Lolka". Do tego ten patos... - kręci głową Andrzej Kaszubski, copywriter i specjalista ds. reklamy. - Czy w ten sposób można zachęcać młodych ludzi do służby wojskowej? Mnie by nie zachęcili.
Grażyna Kuźnik, Marcin Zasada