Oskarżani o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa
Teczki
Oskarżani o współpracę z SB - zdjęcia
We wtorek Instytut Pamięci Narodowej poinformował o przeszukaniu w domu gen. Czesława Kiszczaka. Jak mówił prezes Łukasz Kamiński, wdowa po generale zaproponowała Instytutowi sprzedaż dokumentów przechowywanych przez jej męża. Wśród zabezpieczonych w domu Kiszczaków dokumentów znajdują się rękopisy, maszynopisy i fotografie.
Na czwartkowej konferencji prasowej Kamiński poinformował, że w dokumentach znajduje się teczka personalna i teczka pracy TW "Bolek" oraz odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy podpisane Lech Wałęsa "Bolek".
Były prezydent Lech Wałęsa był oskarżany o bycie TW "Bolkiem" i wiele razy temu zaprzeczał. W 2000 roku Sąd Lustracyjny orzekł, że Wałęsa złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, iż nie był agentem służb PRL. Sąd uznał wówczas, że SB fałszowała akta dotyczące Wałęsy i nie ma jakiegokolwiek dowodu, który potwierdzałby fakt współpracy jako TW "Bolek".
"Nie może być żadnych materiałów mojego pochodzenia. Gdyby były nie byłoby potrzeby podrabiać" - napisał na mikroblogu Lech Wałęsa komentując sprawę dokumentów Kiszczaka.
Na kolejnych zdjęciach prezentujemy przypadki osób, które przyznały, że podpisały deklarację o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa.
(WP, TVN24, PAP, WPROST)
"Tak, utrzymywałem kontakty z SB"
W 2008 roku profesor Aleksander Wolszczan przyznał, że na początku lat 70. zgodził się na kontakty z SB. Jeden z najwybitniejszych polskich astronomów w swoim oświadczeniu zastrzegł jednak, że starał się przekazywać powszechnie znane informacje tak, żeby nikomu nie szkodzić.
O tym, że Wolszczan był tajnym współpracownikiem o pseudonimie "Lange" napisała "Gazeta Polska". Jej doniesienia potwierdzili toruńscy historycy.
"Gdybym się nie wychylał i był w PZPR, nie wpadłbym w tę pułapkę" - tak o swojej agenturalnej przeszłości naukowiec napisał w liście do rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika zaznaczając, że na "kompromis", jakim była "pozorna" współpraca z bezpieką zgodził się z "młodzieńczej lekkomyślności".
Współpraca zakończyła się w 1981 roku kiedy Wolszczan odmówił rozmowy na temat znajomego, który wówczas aktywnie działał w "Solidarności".
"Przez wiele lat żyłem z presją tego upokorzenia i lęku przed utratą twarzy"
W październiku 2007 roku, typowany na ministra pracy w rządzie Donalda Tuska, Michał Boni przyznał się, że w 1985 roku podpisał deklarację o współpracy ze służbami PRL. - Pod koniec sierpnia 1985 roku do mieszkania mojej przyszłej żony przyszli funkcjonariusze. Było to związane z jej działalnością kolporterską dla niezależnej oficyny. Po godzinnej rewizji i przedstawieniu zagrożenia, że trzyletnia dziewczynka zostanie przewieziona do izby dziecka, a ja będę narażony na plotki o zdradzie małżeńskiej, podjąłem decyzję o podpisaniu współpracy - wyznał polityk.
Boni przyznał, że współpracy nie traktował poważnie. W 1987 roku zaczęły nagabywać go służby. - Popełniłem błąd, bo nie powiadomiłem kolegów z podziemia. Jest mi wstyd. Żałuję i proszę o wybaczenie - wyznał polityk. - Przez wiele lat żyłem z presją tego upokorzenia i lęku przed utratą twarzy - dodał Boni, zapewniając, że funkcjonariuszom nie opowiadał o kolegach z podziemia.
"Podpisałem to, co mi SB kazało podpisywać"
- Podpisałem to, co mi SB kazało podpisywać. Nie czuję się jednak winny, bo na nikogo nie donosiłem i nikomu nie zaszkodziłem - powiedział Zygmunt Solorz-Żak w rozmowie z "Życiem Warszawy" w 2006 roku.
Według gazety, Solorz-Żak został zwerbowany do współpracy z wywiadem w październiku 1983 roku i był zarejestrowany do czerwca 1985 roku pod pseudonimem Zeg.
- To było kilka spotkań; cztery, może pięć na przełomie 1983-85 roku. Na jednym z nich musiałem podpisać jakieś zobowiązanie - relacjonował właściciel Polsatu.
- Dla mnie to było wymuszanie. Kazali mi to podpisać, więc podpisywałem. Gdy dali mi zobowiązanie do współpracy to mówili, żebym się nie podpisywał nazwiskiem Krok, tylko tak, aby nikt nie wiedział, że to ja. Spytałem, jak mam to zrobić, a oni powiedzieli, że wszystko jedno, że na przykład pseudonimem. Spojrzałem na rękę, zobaczyłem swój zegarek i tak powstał pseudonim Zeg jak zegarek. Nie używałem go, gdyż nigdy nie podpisywałem żadnych raportów - tłumaczył Solorz-Żak.
- Taka to była 'współpraca'. Ja się broniłem przed aresztowaniem za nielegalny wyjazd. Nie robiłem nikomu żadnej krzywdy - podkreślił biznesmen dodając, że "czuł awersję do samego faktu podpisania zobowiązania". - Pamiętajmy, że to były inne czasy. To był stan wojenny, ja byłem młody i przestraszony, bojąc się, że w każdej chwili mogą mi założyć na ręce kajdanki - mówił w wywiadzie Solorz-Żak.
Specjalne oświadczenie księdza Czajkowskiego
W 2006 roku "Życie Warszawy", opierając się na dokumentach SB przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej i przebadanych przez tamtejszych historyków, poinformowało, że w latach 1960-1984 ksiądz Michał Czajkowski, jako tajny współpracownik "Jankowski", współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa.
Specjalny raport na temat jego działalności opracowali również redaktorzy miesięcznika "Więź", korzystając zarówno z materiałów zgromadzonych w IPN, jak też z rozmów z samym duchownym i niektórymi osobami, na które miał donosić.
Równocześnie z publikacją wniosków z raportu ksiądz Czajkowski wydał specjalne oświadczenie, w którym przyznał się do części zarzucanych mu czynów, jednocześnie stanowczo negując wiele zawartych w jego aktach informacji.