Osaczanie Kościoła
To nie jest sprawa ks. Isakowicza-Zaleskiego i jego książki. To nie jest też sprawa strachu biskupów przed lustracją. Kościół polski, po raz pierwszy od wielu lat, znalazł się na zakręcie.
31.10.2006 | aktual.: 31.10.2006 08:57
A pytanie, jak z niego wyjdzie, jest jednym z najważniejszych. Kościół od miesięcy jest osaczany informacjami, że akta IPN kryją tajemnice – i biskupów, i szeregowych księży – i że już niedługo ujrzą one światło dzienne. Tylko kto je ujawni? W jakiej atmosferze? Według jakiego klucza i w jakiej kolejności? Z jakim komentarzem?
Do tej pory polski Kościół zdołał uniknąć babrania się w teczkach. I wcale mu to nie zaszkodziło. Ale te mury właśnie pękają, a rolę tarana pełni tu ks. Zaleski. Oficjalnie popierają go prezydent i premier. Co dalej? Czy proces wyciągania kościelnych teczek i rozliczania zostanie puszczony na żywioł? Czy zajmą się tym politycy? Czy też Kościołowi uda się ten proces opanować?
Odpowiedź na te pytania jest kluczowa nie tylko dla pojedynczych duchownych, nie tylko dla samej instytucji Kościoła, ale również dla społeczeństwa.
Taran, czyli ksiądz Zaleski
Formalnie rzecz dotyczy ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który skończył właśnie swój projekt badawczy i złożył do druku książkę o księżach z Małopolski w czasach PRL pt.: „Księża wobec SB. Na przykładzie archidiecezji krakowskiej”. Innymi słowy na podstawie akt IPN napisał, jak władze zwalczały Kościół. To wersja oficjalna, bo do opinii publicznej przebiła się inna informacja – książka zawiera nazwiska tych księży, którzy dali się zwerbować SB, a także tych, którzy współpracy odmówili. Pracy nad książką towarzyszyło więc morze plotek, jacy to ważni kościelni oficjele zostaną lada moment ujawnieni jako agenci SB. Tę atmosferę podgrzewał sam ks. Zaleski.
W ciągu ostatnich tygodni zdążył publicznie powiedzieć, że:
• W procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II w Rzymie bierze udział kapłan, który został zwerbowany przez SB w latach 70. („Wysłałem do niego list – mówił. – W odpowiedzi nie przyznał się ani nie zaprzeczył. Stwierdził, że wytłumaczy wszystko kościelnej komisji Pamięć i Troska. SB miało na niego haka dotyczącego spraw obyczajowych”).
• Tajnymi współpracownikami SB byli księża, którzy później zostali biskupami. Jeden z nich już nie żyje, drugi jest na emeryturze, trzech urzęduje. Jeden z nich to wielki przeciwnik lustracji. W dwóch przypadkach ta współpraca trwała bardzo długo.
• Z SB współpracował również „znany warszawski duszpasterz nieparafialny, działający w środowiskach opiniotwórczych”.
• Byli też tacy księża, którzy w zamian za paszport dali się zwerbować nawet w 1987 r. Ostatniego tajnego współpracownika wśród księży zarejestrowano w czerwcu 1989 r.
Ogłaszając te rewelacje, ks. Zaleski (zupełnie w stylu Kaczyńskich) mówił: „Kolejne nazwiska, które znajdą się w książce, przekazuję kard. Dziwiszowi. Dla kardynała to mogą być szokujące informacje”. I dodawał: „Książka wywoła w Krakowie trzęsienie ziemi”.
Nie tylko zresztą w Krakowie. Prowadząc swe badania, ks. Zaleski docierał również do teczek księży, którzy w krakowskiej archidiecezji już nie pracują. A ponieważ zaakceptował sugestię, by od każdego duchownego, któremu stawia zarzuty, przyjął wyjaśnienia, zaczął wysyłać im listy. Po całej Polsce. Zanim więc książka wywołała trzęsienie ziemi w Krakowie, zatrzęsło paroma diecezjami. A prymas Józef Glemp nazwał Zaleskiego „nadubowcem”.
Kard. Stanisław Dziwisz de facto znalazł się w sytuacji bez wyjścia. I nakazał duchownemu milczenie. Niemal w ostatniej chwili, bo książka ks. Zaleskiego jest już napisana i złożona do druku. Kto będzie lustratorem?
Co ważne, decyzja kard. Dziwisza została w kręgach Kościoła przyjęta generalnie z aprobatą. „Niedziela”, „Gość Niedzielny”, „Tygodnik Powszechny” w różnej formie przyznały mu rację. Rację przyznali mu, wypowiadający się do mediów, hierarchowie. „Odnosząc się do kwestii współpracy niektórych księży z SB, ks. Isakowicz-Zaleski uznawał siebie za jedyny autorytet i nieomylną wyrocznię w tej dziedzinie. Stał się oskarżającym prokuratorem i, niestety, stronniczym, bo działającym pod wpływem emocji, sędzią”, pisał ks. Adam Łach w „Niedzieli”. Dodając: „Zalecałbym większą ostrożność i mniejsze zaufanie do esbeckich kwitów”. Głosy poparcia dla ks. Zaleskiego były nieliczne. I szybko ucięte – dwaj jezuici, Andrzej Miszk i Krzysztof Mądel, którzy domagali się lustracji w Kościele, a nawet zaczęli publicznie podawać nazwiska i kryptonimy jezuitów będących współpracownikami SB, otrzymali polecenie opuszczenia domu zakonnego. Prowincjał ukarał ich w ten sposób za złamanie dyscypliny zakonnej.
Jak wytłumaczyć tę postawę Kościoła? Obawą, że ks. Zaleski może kogoś skrzywdzić pochopnymi oskarżeniami? Pewnie tak, zwłaszcza że znane są przynajmniej dwa przypadki księży, którzy jak ks. Romuald Weksler-Waszkinel z KUL czy o. Władysław Wołoszyn, jezuita z Torunia, zostali zarejestrowani jako TW bez swojej wiedzy. Można śmiało zakładać, że podobnych przypadków jest więcej. Ale może bardziej zagrał tu strach przed ujawnieniem prawdy? Rzecz w tym, że jeżeli biskupi chcieliby zatrzymać wylewającą się z IPN-owskich teczek „prawdę”, to już jest na to za późno. Książka ks. Zaleskiego została napisana i tylko kwestią czasu jest, kiedy ujrzy światło dzienne. Dokumenty, na podstawie których ją napisał, spoczywają spokojnie na półkach krakowskiego IPN. To także kwestia czasu, kiedy sięgnie po nie ktoś inny.
Kościół, który przez 16 lat zgrabnie omijał problem lustracji, już tej sprawy nie ominie. To zresztą hierarchowie wiedzą. To jasno tłumaczy ks. Adam Boniecki na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Kard. Dziwisz oświadczył, że »z całą powagą podejmuje problem oskarżeń niektórych duchownych o współpracę«. Materiały zebrane przez ks. Tadeusza będą badane przez ekspertów, co niewątpliwie pociągnie za sobą dalsze konsekwencje. Sceptykom, głoszącym, że znów będzie to »zamiatanie prawdy pod purpurowy dywan«, odpowiadam, że nie mają racji”.
Decyzja kard. Dziwisza dotycząca ks. Zaleskiego nie była więc decyzją, czy Kościół chce lustracji, czy też jej nie chce. Bo jest ona, w obecnej sytuacji, już rzeczą nieuniknioną. Była natomiast decyzją, jak ta lustracja ma przebiegać. I kto ma ją przeprowadzać. Innymi słowy: czy odbywać się będzie z poszanowaniem praw osoby podejrzewanej, z pewną dyskrecją, czy też w atmosferze sensacji i linczu. No i czy hierarchowie będą ją w jakiś sposób kontrolować, czy też będzie kontrolował ją ktoś inny. Z wszystkimi tego konsekwencjami. PiS Kościołowi
Lustracja Kościoła nie dzieje się w próżni. Nie trzeba być bacznym obserwatorem, by zauważyć, że ks. Zaleski miał i ma wpływowych sympatyków. Gdy kuria nakazała księdzu milczenie, akurat Kraków odwiedził premier Jarosław Kaczyński. Premier zmienił program wizyty i zanim pojechał do Pałacu Biskupiego na spotkanie z kard. Dziwiszem, spotkał się z ks. Zaleskim. „Bardzo się cieszę, że ks. Isakowicz-Zaleski zgodził się na to spotkanie. To wybitny i niezwykły człowiek”, stwierdził po rozmowie. A w odpowiedzi usłyszał, że „przyjaciół poznaje się w biedzie”.
Parę miesięcy wcześniej
ks. Zaleski był zaproszony do Pałacu Prezydenckiego, gdzie długo rozmawiał z prezydentem Kaczyńskim. Po tej rozmowie mieliśmy dziwną kakofonię komunikatów. Najpierw dowiedzieliśmy się, że prezydent słuchał nazwisk księży agentów, które podawał mu kapelan. Później przyszło sprostowanie – prezydent nie interesował się nazwiskami księży współpracowników, bo je zna.
W marcu, mieliśmy znamienny konflikt między metropolitą krakowskim a Kancelarią Prezydenta. Było to wówczas, gdy Kaczyńscy rozważali możliwość przedterminowych wyborów. Wówczas kard. Dziwisz powiedział, że przedterminowe wybory nie sprzyjałyby przygotowaniom do pielgrzymki Benedykta XVI. Replikował mu wówczas szef Kancelarii Prezydenta, Andrzej Urbański: „Proszę nie wprowadzać takiego quasi-terroru, że jeden kardynał będzie decydował o przyszłości Polski”. Wybuchła awantura, Urbański przyjeżdżał później do Krakowa, by przepraszać Dziwisza.
Jeszcze wcześniej mieliśmy krążące po Krakowie plotki, że tajnymi współpracownikami SB byli najbardziej znani i szanowani w mieście księża. Plotkowano też, że rocznikiem szczególnie „dotkniętym” przez SB był rocznik seminaryjny Stanisława Dziwisza. Rok 2006 był więc dla krakowskiego Kościoła szczególny – cały czas toczyła się tu gra na teczki. Według prostego schematu – najpierw puszczano plotkę, potem drugą, potem strzępy materiałów z IPN i w zasadzie podejrzany był już osądzony.
Sympatia PiS do tych wszystkich akcji była oczywista i widoczna. Gdy ks. Zaleski wchodził w konflikt z kard. Dziwiszem, natychmiast wspierały go propisowskie media i publicyści z tą partią sympatyzujący. A szef krakowskiego oddziału IPN, Ryszard Terlecki, jest obecnie kandydatem PiS na prezydenta Krakowa.
W ten sposób, po raz pierwszy w historii III RP, Kościół znalazł się w defensywie. Biskupom wepchnięto bardzo niewygodny temat – lustrację, czyli wywlekanie brudów na widok publiczny i publiczne rozliczanie. Nikt rozsądny nie ma wątpliwości – autorytetu Kościoła to nie podniesie. Dla wielu księży (pamiętajmy, że każdemu duchownemu SB zakładała teczkę) może być nieszczęściem. Więc i reakcja biskupów na akcję typu książka ks. Zaleskiego jest racjonalna. Także racjonalna jest decyzja, by lustrację przeprowadzać kościelnymi siłami, w cywilizowany sposób. Ale co dalej? Tron i ołtarz
Tak oto biskupi stali się kolejną grupą – po prawnikach, sędziach, lekarzach, dziennikarzach – której Kaczyńscy sprawili kłopot. Oczywiście nie dlatego, że bliska jest im idea rozdzielenia spraw państwowych i kościelnych. W ostatnich miesiącach mieliśmy przecież zupełnie przeciwny proces – gdy przyjechał papież, uczniowie w szkołach dostali wolne, Sejm zdecydował się dofinansowywać z budżetu państwa Świątynię Opatrzności Bożej, w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji w obronę Radia Maryja angażowała się sama przewodnicząca, Elżbieta Kruk. To marchewka, a kijem są teczki. Którymi rządzi PiS. Kaczyńscy ruszyli więc na biskupów z wyraźnie nakreślonym celem – zdobycia w tym środowisku politycznych wpływów. Dziwisz im się nie podoba, bo gdy na początku roku chowali się pod skrzydła Radia Maryja, metropolita krakowski przyjął w Łagiewnikach posłów Platformy. PiS nie podobają się również duchowni ze skrzydła liberalnego, którzy poddają PiS-owskie partyjniactwo miażdżącej krytyce. Więc to o nich rozsiewane są
plotki (przez kogo?), że dotknie ich lustracja. Kaczyńscy popierają za to skrzydło narodowe, które ich wspiera i którego przedstawiciele byli bardzo mocno zaangażowani w godzenie Kaczyńskiego i Leppera. I któremu oferują sojusz tronu i ołtarza. Próbują też dotrzeć do młodszych duchownych z mirażem wakatów...
Ta gra jest zresztą czytelna, hierarchowie zdają sobie z niej sprawę. Podobnie Watykan. Z informacji, które do nas dotarły, wynika, że papież Benedykt XVI nie był zadowolony z rozmowy z premierem Kaczyńskim, nie podobało mu się również, gdy premier mówił, że jednym z tematów wspólnych rozmów była sytuacja Kościoła w Polsce.
Konsekwencje gry Kaczyńskich z polskimi biskupami są bowiem łatwe do przewidzenia. Związanie Kościoła z partią rządzącą może przynieść Kościołowi na krótką metę korzyści, ale w dłuższej perspektywie jest niszczące. Bo odpycha od Kościoła miliony wiernych. Wzmacnia antyklerykałów i osobistych wrogów Pana Boga.
To akurat polscy hierarchowie i polscy księża wiedzą. Ale wiedzą też, że pole manewru, które im pozostaje, mocno się w ostatnim czasie zawęziło.
Robert Walenciak, współpraca MS