Opozycja o prezydenckim projekcie ws. samorządów: antyobywatelski
Politycy opozycji zgodnie krytykują prezydencki projekt, który zaostrza kryteria odwoływania władz lokalnych w referendach; przekonują, że projekt jest niebezpieczny i antyobywatelski. PSL deklaruje wolę pracy nad nim, a premier uważa, że jest on wart zastanowienia.
30.08.2013 | aktual.: 30.08.2013 18:55
- Nie mówię, że projekt budzi entuzjazm u wszystkich, ale na pewno trzeba go przemyśleć - zaznaczył szef rządu. Premier ocenił, że mamy do czynienia z pytaniem ustrojowym, które "pechowo nałożyło się na falę referendów w Polsce". - Ale jest to oczywiście zasadne pytanie: żeby zostać burmistrzem czy prezydentem, trzeba mieć dzisiaj z zasady o wiele, wiele więcej głosów, niż żeby być odwołanym - zaznaczył Donald Tusk.
Również wiceszef PO Grzegorz Schetyna wskazywał na potrzebę debaty o prezydenckim projekcie. - Będziemy o tym rozmawiać tutaj w sejmie; to na pewno będzie wywoływać emocje i różnice opinii, ale o tym trzeba rozmawiać. To będzie taka pełna debata o tym, jak należy rozumieć lokalną demokrację - powiedział.
Poseł PO Marcin Kierwiński powiedział, że propozycje prezydenta są bardzo ciekawe i idą w dobrym kierunku. Jak ocenił, gdyby referenda lokalne były ważne bez względu na frekwencję, pozytywnie zwiększyłby się udział ludzi w sprawowaniu władzy.
Jego zdaniem dobrym pomysłem jest też propozycja, aby frekwencja w referendum ws. odwołania władz lokalnych w trakcie kadencji była nie mniejsza niż w czasie wyborów. - To pomysł wart rozważenia, obecnie często referenda w sprawie odwołania prezydenta, czy burmistrza używane są przez opozycję jako oręż walki politycznej, co źle wpływa na poczucie stabilności władzy samorządowej - podkreślił.
Także szef komisji samorządu terytorialnego Piotr Zgorzelski (PSL) zadeklarował, że z uwagą pochyli się nad prezydenckim projektem, gdy ten trafi do komisji. Jednocześnie powiedział, że projekt zapewne miałby bardziej pozytywny wydźwięk, gdyby nie to, że jest kierowany do Sejmu w momencie kiedy wiadomo, że za kilka tygodni w Warszawie odbędzie się referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Opozycja krytykuje propozycję prezydenta
Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że inicjatywa ta dowodzi, że "realny system społeczny i polityczny, który funkcjonuje w Polsce, zaczyna trzeszczeć i jest zagrożony". - Próbuje się na różne sposoby go podtrzymywać i wszystkie zapowiedzi brutalności policji, prowokacje, z których próbuje się robić wielkie wydarzenia, by uzasadnić użycie przymusu, w gruncie rzeczy prowadzi w tym samym kierunku - podkreślił Kaczyński.
Politycy Ruchu Palikota - rzecznik RP Andrzej Rozenek i poseł Łukasz Gibała - też skrytykowali projekt prezydencki. Rozenek ocenił, że jest to "bardzo niebezpieczny, antyobywatelski projekt". - Wpisuje się w całą sekwencję zdarzeń, które pokazują, że PO chce odbierać obywatelom coraz więcej ich uprawnień - powiedział polityk.
Zdaniem Gibały wejście propozycji prezydenta w życie będzie oznaczało, że lokalni włodarze "będą nieodwoływalni". - W historii polskich referendów nigdy nie było tak, by w jakimkolwiek referendum o odwołaniu jakiegoś prezydenta, wójta czy burmistrza frekwencja była aż tak wysoka jak przy okazji powoływania go - zwrócił uwagę polityk RP.
Również szef SLD Leszek Miller powiedział, że "w SLD propozycja prezydenta nie spotka się z ciepłym przyjęciem". - Widzimy dążność do ograniczenia mechanizmów demokracji bezpośredniej i ograniczenia wpływu obywateli na sprawy samorządowe - dodał. Zastrzegł, że nie konsultował się jeszcze w tej sprawie z klubem.
Z kolei sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski przekonywał, że potrzeba czasu na konsultacje społeczne. Zaznaczył, że według jego wiedzy konsultacje trwały 24 miesiące, ale odbywały się wyłącznie w gronie specjalistów. - Tymczasem propozycje prezydenta powinny być przedstawione opinii publicznej, poświęćmy trzy dodatkowe miesiące na to, by społeczeństwo się wypowiedziało, czy te propozycje rzeczywiście idą w stronę rozszerzenia demokracji czy przeciwnie, jej ograniczenia - mówił.
Szef klubu Solidarnej Polski Arkadiusz Mularczyk ocenił, że prezydent "tą inicjatywą występuje przeciwko demokracji i obywatelom". Jego zdaniem prezydent zwiększając próg w referendach dotyczących odwoływania władz lokalnych, chce ich bronić, bo większość prezydentów, burmistrzów i radnych pochodzi z PO.
Zaznaczył, że już dziś bardzo ciężko zebrać odpowiednią liczbę podpisów pod wnioskiem o referendum, "a generalnie Polacy mają dziś niestety niską aktywność obywatelską". Wyraził obawę, że prezydent doprowadzi do tego, że referendów zmieniających władze nie będzie w ogóle. Podkreślił, że jego zdaniem referendum "to dobre narzędzie do kontroli skorumpowanych czy aroganckich lub nieudolnych władz.
Projekt prezydenta
Prezydent, prezentując projekt, wyraził nadzieję, że partie polityczne zechcą pochylić się nad propozycją ze zrozumieniem. Zdaniem prezydenta obecne referenda są często nadużywane do bezpośredniej walki politycznej, ze stratą dla samorządności. Jak ocenił, "następuje ryzykowne, nieznośne upartyjnienie samorządności".
Komorowski zaznaczył też, że żadna partia polityczna w Polsce nie jest w tym zakresie bez winy, "każda ma też własne bolesne doświadczenie w tym zakresie, bo przecież prezydentów, burmistrzów, wójtów związanych albo luźno, albo ściślej z różnymi partiami politycznymi odwoływano wielokrotnie".
Prezydencki projekt zakłada m.in., że referenda lokalne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób - obecnie referendum jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział co najmniej 30 proc. uprawnionych do głosowania.
Wyjątkiem w prezydenckiej propozycji jest referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu wyłonionego w wyborach bezpośrednich - dla ważności takiego referendum konieczna byłaby frekwencja nie mniejsza niż w czasie wyborów tego organu.
Obecnie referendum takie jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział nie mniej niż 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu.